W meczu z Polską w trakcie mistrzostw Europy zdobył sześć punktów. Choć teraz oglądamy go koszulce reprezentacji Portugalii, to równie często można go zobaczyć w lekarskim kitlu. Hugo Gaspar to jeden z nielicznych sportowców, którym udaje się łączyć karierę zawodnika z karierą medyczną. O wyzwaniach, z którymi mierzył się w szpitalnych salach i na boisku opowiedział Nicole Makarewicz, dziennikarce z redakcji RMF24.pl.

REKLAMA

Nicole Makarewicz: Wygraliście seta z mistrzami świata, później wygrywacie seta z mistrzami Europy. Co to oznacza dla takiej drużyny jak Portugalia?

Hugo Gaspar, reprezentant Portugalii w siatkówce: Przede wszystkim to świetne uczucie. Po to przyjechaliśmy na mistrzostwa Europy, żeby grać z wielkimi drużynami, żeby grać z lepszymi od nas.

Czujesz, że w meczu z Serbią mogliście zrobić więcej, by powalczyć o zwycięstwo?

Oczywiście, ale to było spotkanie, w którym chcieliśmy dać odpocząć niektórym zawodnikom. Chcieliśmy, żeby na boisku pojawili się gracze, którzy do tej pory nie spędzili zbyt wiele czasu na boisku.

Jesteś zadowolony z poziomu, jaki reprezentacja Portugalii prezentuje na mistrzostwach Europy?

Mniej więcej. Są momenty, w których gramy bardzo dobrze, a są też takie, w których idzie nam gorzej. Na pewno potrzebujemy większej liczby meczów z drużynami na wysokim poziomie.

Siatkarze po nieudanych meczach często mierzą się z krytyką, ale hejt, jaki w czasie pandemii spotyka medyków, jest chyba jeszcze większy. Co jest więc trudniejsze - bycie siatkarzem czy bycie lekarzem?

Po pierwsze, łączenie tych dwóch rzeczy jest bardzo trudne. Miałem szansę wykonywać oba zawody. Bycie lekarzem przez ostatnie dwa lata, w trakcie pandemii, było jednak szczególnie trudne. Spędziłem wiele czasu na oddziale covidowym, zajmowałem się wieloma pacjentami. Byłem tak zajęty, że trenował tylko cztery tygodnie przed mistrzostwami Europy.

A jak się zaczęła twoja kariera w medycynie? Tak bardzo kochałeś siatkówkę i medycynę, że z żadnej rzeczy nie chciałeś rezygnować?

Kiedy byłem młody, grałem w jednym z najlepszych klubów na świecie - w Sisleyu Treviso. Z tym zespołem wywalczyłem mistrzostwo Włoch. Jednocześnie miałem już zaliczone trzy lata medycyny i zrezygnowałem z międzynarodowej kariery, żeby skończyć szkołę. Musiałem wrócić na stałe do Portugalii, by kontynuować naukę. To był wybór, którego dokonałem. Gdyby to działo się dzisiaj, to prawdopodobnie pozostałbym jedynie przy siatkówce. 20 lat temu wszystko było zupełnie inne. Trudno było grać poza Portugalią, nie było tylu połączeń lotniczych, nawet Polska nie była tak otwarta na świat. Dziś z łatwością można rozwijać karierę w różnych zakątkach świata.

Jesteś lekarzem rodzinnym. Kiedy zorientowałeś się, że koronawirus to nie żart i pandemia może mieć ogromny wpływ na nasze życia?

Praktycznie od razu. W naszej klinice mieliśmy jeden z pierwszych zdiagnozowanych przypadków Covid-19 w Portugalii. Rozumieliśmy, że to będzie wyzwanie. Wszyscy się bali w tamtym czasie. Ja na przykład wyprowadziłem się na dwa miesiące z domu, bo niewiele wtedy wiedzieliśmy o Covid-19. Były miesiące, kiedy w Portugalii była naprawdę trudna sytuacja.

Jak twoja izolacja wyglądała?

Mieszkałem wtedy w domu znajomych. Bałem się koronawirusa, ale wiedziałam, że jeśli się odizoluje to przynajmniej moja rodzina będzie bezpieczna.

Jak się czułeś, kiedy po dwóch miesiącach w końcu zobaczyłeś swoich bliskich?

Właściwie widziałem ich codziennie, tylko że z dystansu.

Jak to?

Spotykaliśmy się codziennie w lesie. Dzieciaki bawiły się jakieś 50 metrów ode mnie. To było miłe, ale cały czas towarzyszył mi strach. W końcu, już po izolacji, zaraziłem się. Mimo wysiłku przyniosłem wirusa do domu. Moja rodzina też zachorowała.

Z tego co pamiętam pierwszą falę Portugalia przeszła całkiem nieźle.

Tak, ale potem przyszedł okres świąteczny. Ludzie podróżowali do swoich rodzin, spędzali ze sobą czas. Przez to w styczniu i lutym było naprawdę ciężko. W pierwszej fali wszyscy stosowali się do zaleceń i siedzieli w domach, więc łatwo było kontrolować pandemię. Przy drugiej fali wszystko wyglądało zupełnie inaczej.

Jak wyglądała wtedy twoja praca?

Ja i moi koledzy byliśmy non stop zajęci. Szpitale były maksymalnie obłożone. Było mnóstwo pacjentów i mnóstwo obaw, bo wtedy - tak jak i zresztą teraz - nie wiedzieliśmy, jak pandemia się rozwinie. Dzięki Bogu mamy szczepionki, w Portugalii kampania szczepień przebiega bardzo dobrze, ale myślę, że kolejna fala i tak przyjdzie.

Czy masz jakiś obraz, jakąś historię pacjenta, wspomnienie z tego czasu, które zostanie z Tobą na zawsze?

Trudno powiedzieć. Miałam wielu pacjentów, którzy zmarli. Widziałem rodziny, które były wyniszczone przez koronawirusa. Było też wielu, którzy przeszli chorobę lekko i wyzdrowieli. Spotkało mnie wszystko, co mogło mnie spotkać.

Jak to się stało, że wróciłeś do siatkówki?

Nigdy z niej nie zrezygnowałem. W normalnych czasach pracuję przez osiem godzin dziennie. Potem chodzę na treningi.

Polscy kibice po meczu Polska - Portugalia podziękowali Ci wkład w walkę z pandemią. To był akurat dzień twoich 39. urodzin, więc zaśpiewali też "Sto lat". Jak się wtedy poczułeś?

To była świetna niespodzianka! Tylu ludzi śpiewało...jestem za ten gest bardzo wdzięczny.