Polscy skoczkowie mają za sobą pierwsze zgrupowanie pod wodzą nowego trenera. Austriak Thomas Thurnbichler zaskoczył naszych skoczków. W czasie pierwszych zajęć na skoczni w Szczyrku musieli oni w czasie lotu rozwiązywać zadania matematyczne czy śpiewać. "Jak zobaczyłem plan na to, co mamy robić, to powiedziałem, że tego się nie da zrobić i ja się zabiję na skoczni. Mimo to jednak poszliśmy na skocznię, robiliśmy to. To najlepiej pokazuje, na jakim poziomie jest zaufanie. Na pewno będzie się ono jeszcze powiększało z czasem" - relacjonował Dawid Kubacki. Z brązowym medalistą igrzysk olimpijskich na początku przygotowań do nowego sezonu rozmawiał Wojciech Marczyk z redakcji sportowej RMF FM.

Wojciech Marczyk, RMF FM: Zmiana trenera to dla was - i dla ciebie jako doświadczonego skoczka - przesadzanie starego drzewa czy raczej delikatna pielęgnacja i przycinanie gałązek?

Dawid Kubacki: To jest moim zdaniem takie podsypywanie nawozu, żeby drzewko lepiej rosło.

Pod koniec sezonu wyglądało to tak, jakbyście się nawozić nie chcieli.

Ja bym nie powiedział, że nie chcieliśmy się nawozić. Wtedy mieliśmy swoją wizję i zdanie na temat tego, co się działo. Teraz zostały odkryte nowe karty i okazuje się, że to są dobre karty. Dlaczego więc mamy nimi nie grać?

A szybko udało się zapoznać z tymi nowymi kartami? Chodzi o trener Thurnbichlera i cały sztab.

Myślę, że bardzo szybko. Zajęto trochę czasu zanim się spotkaliśmy na żywo, ale jak już się spotkaliśmy i wszystko przegadaliśmy... Trener nam przedstawił, co będziemy robić i jak to będzie wyglądało to, to ma ręce i nogi. Myślę, że wszyscy z nas się pod tym podpisali. Już przy okazji tych pierwszych zajęć na skoczni w Szczyrku wiedzieliśmy, jakie to przynosi efekty.

A co śpiewałeś w czasie lotu na skoczni?

Konia na białym rycerzu.

Ta zabawa formą, którą zastosował trener Thurnbichler, to taki powrót do tych lat dziecięcych, bo właśnie w treningu z dziećmi wykorzystuje się liczenie, śpiewanie czy rozpoznawanie kolorów na rozbiegu.

Tak i to jest ten fajny element. Nie wracamy na skocznię po to, żeby zaraz oddawać skok za skokiem, skupiać się tylko i wyłącznie na detalach i na tym, co trzeba poprawić. Jest element zabawy i rozrywki, ale wyzwania też. To jest naprawdę fajne. Może to przełamywać nasze nawyki z poprzednich lat - głównie ruchowe. To, co wyprawialiśmy tutaj na skoczni... Kiedy ja to słyszałem i trener nam zapowiadał "będziemy robić to i to", to powiedziałem, że nie ma takiej możliwości, przecież ja się zabiję na tej skoczni. A finalnie się okazało, że da się to zrobić i można to zrobić stabilnie i ładnie. A do tego jest przy tym zabawa...

A jest też różnica w komunikacji i w opowiadaniu o tym, co macie robić?

Teraz nie skupiamy się jeszcze tak mocno nad technicznymi detalami. Myślę, że jeżeli chodzi o element komunikacji na skoczni to odbywa się to podobnie jak w poprzednich latach. Bazę, czyli to, co chcemy robić i tak układa się wcześniej - przy analizach. Na skoczni jest już czas, żeby dawać krótkie wskazówki. To jest standardowa praca, którą każdy z nas zna. Wyłączając te elementy zabawowe, ze skoczni to wygląda to bardzo podobnie. Myślę, że komunikacja też jest całkiem fajna, bo trener też dość dobrą angielszczyzną włada. Wydaje mi się, że żaden z nas aż tak dobrą nie włada, ale wszyscy się rozumiemy i jest dobrze.

A pomaga też w tym mniejsza różnica wieku? Może dzięki temu jest łatwiej złapać wspólny język?

To chyba nie ma, aż tak dużego znaczenia. Wcześniej jak współpracowaliśmy ze Stefanem Horngacherem czy Michalem Doleżalem kontakt też mieliśmy dobry. Wiemy, że jesteśmy jedną drużyną i musimy się dogadywać. Teraz też jest dobrze. Nie pamiętam, jak długo trwało docieranie się z poprzednimi trenerami, ale teraz jest ok.

Teraz po Planicy dostaliście dłuższe wolne niż było to w poprzednich sezonach. Było trochę obaw o taką zmianę, ale chyba to wyszło wszystkim na dobre.

Zawsze było tak, że na koniec sezonu już wiedzieliśmy wszystko o początku przygotowań. Teraz nic nie widzieliśmy i były zmartwienia. Teraz wszystko się poukładało. Mamy plany, wiemy nad czym mamy pracować i z kim. Moim zdaniem wszystko jest na dobrych torach.

Zmiany dotyczące przygotowań teraz są większe od tych, kiedy przyszedł Stefan Horngacher.

Myślę, że skala zmian jest podobna. Kiedy Stefan do nas przychodził, też rozpoczęło się od wywrócenia wszystkiego do góry nogami. Tutaj wygląda to podobnie. Trener przyniósł pomysł na to, jak to ma wyglądać. Myślę, że główną zmianą jest podział personalny i to, że nie trenujemy cały czas z jednymi i tymi samymi osobami. Teraz, kiedy jesteśmy na obozie, trenujemy z grupą, a kiedy jesteśmy w domu, trenujemy z trenerami bazowymi. To jest dobre, bo jeżeli więcej oczu na nas patrzy to szybciej można wyłapać jakiś detal, który innemu umyka albo się do niego przyzwyczaił.

Mówi się, że między trenerem a zawodnikami musi być zaufanie. Między wami ono już jest? Czy będzie budowało się z każdym dniem i tygodniem?

Myślę, że mamy wystarczające zaufanie do naszego sztabu albo może nawet za duże, patrząc na to, co wyprawialiśmy przez ostatnie dni na skoczni. Jak zobaczyłem plan na to, co mamy robić, to powiedziałem, że tego się nie da zrobić i ja się zabiję na skoczni. Mimo to jednak poszliśmy na skocznię, robiliśmy to. To najlepiej pokazuje, na jakim poziomie jest zaufanie. Na pewno będzie się ono jeszcze powiększało z czasem.

A co cię najbardziej zdziwiło z tych ostatnich nietypowych zadań? Śpiewanie w czasie lotu?

Śpiewanie to niecodzienny pomysł. Po pierwsze, ja jestem noga ze śpiewania. Jak trener usłyszał, to na pewno ja drugi raz tego zadania nie dostanę, bo nie będzie chciał już słuchać. Bez różnicy -  śpiewanie czy rozwiązywanie zadań matematycznych w czasie skoku i to jeszcze w taki sposób, żeby wyrobić się przed lądowaniem, to jest coś, czego nigdy w życiu nie robiliśmy. To jednak jest zabawne i ciekawe, a do tego jeszcze uczy i pokazuje, że skokami znów możemy się bawić.

Ten weekend jest dla ciebie też wyjątkowy, bo będziesz mógł z bliska zobaczyć wyścig Formuły 1.

W końcu po dwóch latach mogę zrealizować swoją nagrodę i jadę na wyścig Formuły 1 w Monako. Po wygraniu Turnieju Czterech Skoczni brakowało na to czasu, do tego była pandemia i musiałem na to poczekać. Wierzę w to, że będzie to fajne wydarzenie. Muszę powiedzieć, że nie jestem jakimś wielkim fanem formuły. Wiadomo, jak jeździł Robert Kubica to mocniej śledziłem i mu kibicowałem. Dlatego do Monako jadę z Andrzejem Stękałą. On jest wielkim fanem F1. Myślę, że będzie mi wszystko tłumaczył. Ja raczej w tym jestem noga. On będzie mi pokazywał, gdzie co jest i o co w tym chodzi.

Gdzie spojler, a gdzie dyfuzor?

Nie no, aż tak źle nie ma. Chyba rozpoznam - coś się z takich technicznych rzeczy liznęło w przeszłości. Na pewno objaśni mi wszystkie zasady i dlaczego tak to wygląda, a nie inaczej. Myślę, że dla niego będzie to też fajne przeżycie. On już był na wyścigu F1. Ja jeszcze nie. Myślę, że fajnie będzie odpocząć w weekend w taki sposób. Trochę może szkoda, że to Formuła, bo fajniej byłoby spędzić weekend z żoną i z dzieckiem, ale to niestety nie jest wydarzenie sportowe dla małych dzieci, jadę więc z kolegą.

Opracowanie: