Prawdopodobnie to dron wojskowy spadł w Osinach. Był huk i eksplozja, która wstrząsnęła budynkami oraz poczuciem bezpieczeństwa ludności. Wojsko wysłało najpierw uspokajające komunikaty, ale nie wszyscy zostali uspokojeni. O tym, co mogło wydarzyć się na Lubelszczyźnie, opowiedział w Radiu RMF24 kmdr por. rez. Maksymilian Dura. "Wydaje mi się, że jesteśmy oszukiwani i zaraz wytłumaczę dlaczego" - zaczyna wojskowy, zwracając uwagę na opieszałość polskich służb i faktyczne przeznaczenie maszyny, która rozbiła się na polskiej ziemi.

REKLAMA

Osiny, powiat łukowski, województwo lubelskie. Miejscowość położona jest 70 km na południowy wschód od Warszawy, około 100 km od granicy z Białorusią i 120 km od granicy z Ukrainą. W nocy z wtorku na środę doszło w Osinach do potężnej eksplozji. Okoliczni mieszkańcy widzieli błysk i słyszeli huk. Rano w tym miejscu znaleziono krater, który nie przypomina typowego leju po bombie. Wokół, w polu kukurydzy, znaleziono rozrzucone części plastikowe i metalowe.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Co spadło na Lubelszczyźnie? "To mógł być dron bojowy"

Rzecznik łukowskich funkcjonariuszy asp. sztab. Marcin Józwik w rozmowie z RMF FM poinformował, że w wyniku eksplozji wybite zostały szyby w kilku pobliskich domach.

Wojsko uspokajało: "minionej nocy nie zarejestrowano naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej ani z kierunku Ukrainy, ani Białorusi". W ramach oficjalnej wersji przekazanej mediom poinformowano, że prawdopodobnie doszło tam do eksplozji części lub całości starego silnika ze śmigłem.

Później Polska Agencja Prasowa, powołując się na źródła w MON poinformowała, że pod Osinami spadł dron wojskowy bez głowicy bojowej. Był to prawdopodobnie tzw. wabik.

Więcej piszemy o obiekcie z Osin w tym miejscu.

Dziennikarz RMF FM Bogdan Zalewski rozmawiał z komandorem porucznikiem rezerwy Maksymilianem Durą, ekspertem portalu Defence24.pl, o wydarzenia na Lubelszczyźnie. Opinia eksperta rzuca więcej światła na reakcję polskich służb.

BREAKING. Unidentified object crashes and explodes in Poland - sources confirm it was likely Russian Shahed-131/136 used in Ukraine war. The 2:22 AM blast in Osiny village, eastern Poland near Ukrainian border, scattered burning debris across cornfield, shattered windows in... pic.twitter.com/huIQNKgEfv

lukOlejnikAugust 20, 2025

"Jesteśmy oszukiwani"

Mógł być to dron kamikaze, taki na przykład jak Shahed, lub jego rosyjski odpowiednik Geran - zaczyna kmdr Dura, tłumacząc, że Osiny są położone w miejscu, gdzie do incydentów powietrznych może dojść ze względu na bliskość terytoriów białoruskich i ukraińskich. Takie drony w zależności od wersji mogą przenosić nawet kilkaset kilogramów ładunku wybuchowego - dodaje rozmówca Radia RMF24.

Shahed - wyjaśnia komandor, który zaznacza, że mówi o najczarniejszym scenariuszu wydarzeń w Osinach - "to po prostu rura wypełniona materiałem wybuchowym, ze skrzydłami i zamontowanym najtańszym silnikiem ze śmigłem". Takie drony mają zasięg do 2,5 tys. km. Rosjanie czasem ograniczają zasięg, usuwając paliwo, by załadować drona większą ilością materiałów wybuchowych.

My nadal nie wiemy, co tam jest. Teoretyczne niebezpieczeństwo było, bo rzeczywiście mógł być to dron i wojsko powinno to sprawdzić, a nie sprawdziło. I tutaj chyba Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych troszeczkę nas oszukuje i mogę powiedzieć dlaczego - mówi Dura.

Dlaczego możemy być oszukiwani?

Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych wydało komunikat, w którym podkreślono, że po przeprowadzeniu wstępnych analiz zapisów systemów radiolokacyjnych minionej nocy nie zarejestrowano naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej ani z kierunku Ukrainy, ani Białorusi. Armia przekazała, że na miejscu pracują odpowiednie służby, w tym żołnierze Żandarmerii Wojskowej, którzy analizują obiekt.

Problem polega na tym, że dokładnie o godzinie 8:57 jedna ze stacji telewizyjnych przeprowadziła reportaż (z miejsca zdarzenia), w którym pokazano policjantów stojących w polu. Nie było tam żadnych żołnierzy, a policjant, który wypowiadał się przed kamerami i wygłaszał komunikat, twierdził, że takich żołnierzy tam nie ma - mówi Dura.

Jak przekazał w rozmowie z RMF FM aspirant sztabowy Marcin Józwik z Komendy Powiatowej Policji w Łukowie, zgłoszenie o incydencie służby otrzymały po godz. 2:00.

Kmdr. Maksymilian Dura: Musimy pamiętać o tym, że do zdarzenia doszło około godziny dwunastej, nie o drugiej, bo o drugiej to poszedł meldunek do policji. Od godziny 2:00 był czas na to, żeby na miejscu znaleźli się wojskowi, w tak potencjalnie niebezpiecznej sytuacji.

Problem polega na tym, że wiele wskazuje na to, iż wojska do rana na miejscu nie było. Aktywacja (ŻW i lotniczych oraz naziemnych zespołów poszukiwawczych) widocznie się nie sprawdziła, dlatego że policjant, który dokładnie o 8:57 raportował całą sytuację, mówił, że wojska na miejscu jeszcze nie ma - wyjaśnia Dura.

Dlaczego to ma znaczenie?

Oczywiście - zaznacza komandor - to, co eksplodowało w Osinach, wcale nie musiało być dronem kamikaze. Rzecz w tym, że mogło być dronem kamikaze. W teorii dysponujemy systemem radarów wykrywających takie obiekty. Ale tu pojawia się pytanie, zadane przez gościa Radia RMF24: Wszystkie te radary, które są przygotowane na wschodniej granicy, działają bardzo dobrze. To są dobre radary. Problem polega na tym, że może się okazać - i to jest właśnie najważniejsza rzecz, która powinna wzbudzić u nas alarm - że strefa stworzona przez te radary jest nieszczelna. Bo, niestety, nie ma możliwości takiego rozstawienia radarów, żeby one na niskiej wysokości, a na takie latają tego rodzaju drony, pokrywały cały teren Polski. To jest po prostu niemożliwe.

Dura dodaje, że, o ile w zachodniej Polsce problemu być nie powinno, to we wschodniej, zagrożonej części kraju, ta sieć radarów powinna być tak szczelna, jak to możliwe.

To, że ktoś powiedział, iż radary nie wykryły tego statku powietrznego, nie oznacza, że tego statku powietrznego nie było. On mógł polecieć w takiej strefie przez taki rejon, gdzie te radary nie widziały. A to może oznaczać, że zostało to zrobione specjalnie, że Rosjanie w ten sposób sprawdzają, w którym miejscu drony mogą przelecieć, a w którym miejscu nie mogą. I to powinno być dla nas alarmem. I dlatego wojsko powinno zareagować natychmiast. Już o godzinie trzeciej, czwartej powinni być tam żołnierze, żeby sprawdzić, co się dzieje - wyjaśnił w rozmowie z Bogdanem Zalewskim komandor Maksymilian Dura.

Nie jesteśmy w czasie pokoju, jesteśmy w czasie, gdy 100 kilometrów dalej toczy się wojna i musimy być na to przygotowani - konkluduje wojskowy i ekspert portalu Defence24.pl.