"Bardzo zmęczeni są obywatele Ukrainy, którzy wsiadają przy granicy do polskich samochodów" - opisuje pan Daniel, wolontariusz, który pojechał na granicę polsko-ukraińską, by pomóc przetransportować stamtąd ukraińskich uchodźców. W rozmowie z RMF FM opowiedział, jak wygląda sytuacja na miejscu.

Pojechałem do Przemyśla, nie dojechaliśmy do przejścia granicznego. To, co widzieliśmy, to bardzo dobra organizacja na dworcu kolejowym, gdzie podjechaliśmy w pierwszej kolejności. Były tam osoby w specjalnych koszulkach, które pokazywały, co i jak. Pojechaliśmy do szkoły, w której funkcjonował magazyn, tam zostawiliśmy dary, a następnie na jeden z parkingów, gdzie umówiliśmy się z Julią z Ukrainy. Mój pilot nawiązał z nią kontakt po drodze, przez media społecznościowe. Odwieźliśmy ją na Mazowsze, do Legionowa - opowiada pan Daniel.

"Jej mąż i ojciec zostali, by walczyć"

Budujące jest to, jak dużo jest tam osób do pomocy i jak szybko załatwia się tam różne tematy. Bez problemu znalazłem Julię, która na nas czekała, z kontaktem telefonicznym na szczęście nie było problemu, łamanym rosyjskim porozumiewam się, to było pomocne. Udało się zawieźć Julię do jej znajomej - dodaje.

Sytuacja była o tyle niecodzienna dla obu stron, że żadne z nas nie wiedziało, jak się zachować. Widziałem duże zmęczenie osób, które tam stały. Julia próbowała dostać się na granicę przez pięćdziesiąt godzin: i samochodem, i na piechotę, zostawiła tam część rodziny, historia jest przerażająca. Julia pochodzi spod Lwowa, tam zostali jej mąż i ojciec, którzy ją spakowali, a sami zostali walczyć. Była śpiąca. Jej kondycja psychiczna wydawała się dobra, zamieniliśmy kilka zdań, podróż minęła w taki sposób, że musiała odpocząć i przespać się, podobnie jak jej sześcioletnie dziecko. Na końcu tej podróży Julia po prostu podziękowała, odstawiliśmy ją pod drzwi i tyle - opowiada pan Daniel.

Opracowanie: