Wiele osób, które straciły majątki przez powódź, nie zgłasza się po zasiłki - pisze "Dziennik Gazeta Prawna". W Sandomierzu wnioski złożył zaledwie co czwarty poszkodowany. W zalewanym wciąż Wilkowie niewiele ponad 20 proc. W Sokolnikach na blisko pięciuset poszkodowanych do ośrodka pomocy społecznej trafiło 60 wniosków.

Tylko w Krapkowicach na Opolszczyźnie o pomoc poprosili i dostali ją niemal wszyscy poszkodowani. Większość otrzymała maksymalne zasiłki, czyli po 6 tysięcy - mówi pracownica miejscowego ośrodka pomocy społecznej.

Wszystko dlatego, że w różnych rejonach kraju obowiązują różne zasady przyznawania zasiłków. Zgodnie z zaleceniami Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej powodzianie występujący o pomoc muszą wypełnić jednostronicowy kwestionariusz oraz złożyć dwa oświadczenia: o dochodach i o stratach wyrządzonych przez powódź. Ale naszą intencją było, aby pomoc nie była uzależniona od dochodów, tylko od poniesionych strat- tłumaczy wiceminister pracy Jarosław Duda.

Zasiłki są przyznawane na podstawie przepisów ustawy o pomocy społecznej. Ta zakłada, że o ich wysokości decydują dochody. Pomoc dla powodzian miała być wyjęta spod tych rygorów, bo w szczególnych przypadkach ustawa na to pozwala.

W instrukcji MSWiA jest jednak zastrzeżenie, że wysokość pomocy powinna być zróżnicowana. Ponieważ instrukcja nie określała dokładnie, na czym ma polegać to zróżnicowanie, w części województw, np. w świętokrzyskim, użyto kryterium dochodowego. Ośrodki pomocy społecznej przyjmują więc odcinki emerytur, rent, druki potwierdzające wysokość pensji, w ostateczności oświadczenia o dochodach całej rodziny, a nawet o oszczędnościach spoczywających na kontach.

Ludzie boją się ujawniać takie dane - przyznaje Marek Borkowski, zastępca burmistrza Sandomierza. Dodaje, że obawiają się o wysokość pomocy, jaką dostaną po ich ujawnieniu. I odpowiedzialności karnoskarbowej, gdyby pomylili się w oświadczeniu. A o to nietrudno, bo potrzebnych dokumentów często nie ma, gdyż utonęły wraz z całym dobytkiem.

Oświadczenia o dochodach, jak te o wysokości strat, są dokładnie weryfikowane. Powodzianie są informowani o odpowiedzialności karnej w przypadku podania nieprawdziwych danych - mówi Jonata Gawron, główna księgowa sandomierskiego OPS.

Sprawa ma drugie dno. Gdy skończy się dzielenie pieniędzy, w gminach zjawi się NIK. Inspektorzy prześwietlą każdą wydaną złotówkę. Urzędnicy zbierają więc papiery, by uniknąć zarzutów o niegospodarność.

Sytuacją zaskoczony jest wiceminister Duda. Nie takie było nasze zamierzenie - zapewnia.