Jeżeli nagle pojawia się kataklizm, który zmiata wszystko, to ciężko jest uwierzyć, że to sytuacja pogodowa do tego doprowadziła - mówi reperowi RMF FM burmistrz Bogatyni Andrzej Grzmielewicz. Dla mnie kluczową rzeczą jest ustalenie, czy prawdą jest, że przyczyną tej olbrzymiej wody w Bogatyni było pęknięcie tam w Czechach.

Andrzej Grzmielewicz: Ja nikogo nie oskarżam, ja po prostu chciałbym mówić o tym, o czym wiem. Proszę pokazać mi chociaż jeden faks, który przyszedł na mój urząd i powiadomił mnie o tym, że coś sie dzieje. I jeszcze jedna bardzo ważna informacja. Proszę państwa, gdyby to ostrzeżenie przyszło nawet dwa tygodnie wcześniej, niczego by nie zmieniło. Nie można mylić Miedzianki z Nysą. To, co stało się w Zgorzelcu, to sprawa jedna, u nas inna. Ja myślę, że mi się uda wyjaśnić dla mnie kluczową rzecz. Czy prawdą jest, że przyczyną tej olbrzymiej wody w Bogatyni było pęknięcie tam w Czechach. Dla mnie jest to ważne, ponieważ mówię: wielkość, zakres tej powodzi był tak olbrzymi, że chociaż byśmy ustawiali miliony worków z piaskiem, to zaraz by się okazało, że te worki mogłoby być niebezpieczne. Bo zostałyby zmyte, a stanowiłyby zagrożenie, ponieważ płynąc dalej, tworzyłyby kolejne zniszczenia.

Piotr Glinkowski: To ostatecznie jak było? Dostaliście jakieś faksy czy nie?

Andrzej Grzmielewicz: Nie wpłynął żaden faks, który by twierdził o tym, że my mamy sytuację poważną. Wystąpiła jedynie informacja telefoniczna do mojego kierownika zarządzania kryzysowego o tym, że zwiększone opady mogą pewne zagrożenia spowodować. Ale uwaga, w tym wszystkim bardzo ważna jest jedna rzecz. To była informacja, na którą my reagujemy bardzo często w czasie roku. Wyznaczyliśmy tutaj z pomocą policji całkowite monitorowanie stanu rzeki. I to się odbywało. I wszystko było dobrze. Nagle, w pewnym momencie pojawiła się fala, nie wiadomo skąd. My przypuszczamy, że to niestety nie odbyło się tylko i wyłącznie z tego powodu, że były opady. Musiało się coś bardzo poważnego stać. Takie jest moje zdanie. Nie mogę dysponować faktami. Ale niestety, proszę państwa, jeżeli nagle pojawia się kataklizm, który zmiata wszystko, to ciężko jest uwierzyć, że to sytuacja pogodowa do tego doprowadziła. Były sytuacje w Bogatyni, że deszcz padał dwa tygodnie. Były jakieś lokalne, niewielkie podtopienia, ale tutaj co się zdarzyło, a jak państwo widzieli te miejsca, tam po prostu nie ma nic. Asfalt zwinięty jest w rulon, w niektórych miejscach są wyrwy po pięć metrów. Nie ma bardzo wielu domów. Niektóre są tak uszkodzone, że niestety nadają się wyłącznie do rozbiórki.

Piotr Glinkowski: Pojawiają się zarzuty pod pana adresem, ale kolejną kwestią jest pomoc z zewnątrz. Pomoc centralna. Wojsko dotarło na czas czy może troszeczkę za późno?

Andrzej Grzmielewicz: Nie mi to oceniać. Nie wiem, czy wojsko dotarło na czas. Być może we wszystkich procedurach nie ma możliwości, żeby wojsko było za godzinę. Faktem jest, że gmina jest odcięta i to jest inna rzecz, tu jest problem z transportem. Ale wojsko było następnego dnia. Taka jest prawda, ale naprawdę nie chciałbym, żeby to brzmiało, że ja mam jakiś tutaj problem, jakiś zarzut. Ja naprawdę każdego, kto pomaga mogę w cudzysłowie powiedzieć, że będę po butach całował.

Piotr Glinkowski: Bogatynia jest teraz porównywana ze Zgorzelcem, tam powódź nie wyrządziła aż takich szkód.

Andrzej Grzmielewicz: No to wszystko, co się dzieje w tej chwili, to jest jakby po pierwsze niezrozumienie tematu. Bo jeszcze podkreślam: czym innym Miedzianka, czym innym Nysa. A skoro tak fajnie było w Zgorzelcu, to proszę mi powiedzieć, dlaczego - skoro mieli dużo więcej czasu na przygotowania - też sobie nie poradzili.