Dawno nie spotkałem w górach kogoś tak szybkiego – takie głosy można o nim usłyszeć w polskim środowisku górskim. Bartosz Ziemski zjechał już na nartach z czterech ośmiotysięczników. W zeszłym roku dokonał tego na Broad Peaku i Gaszerbrumie II. Wiosną jako pierwszy Polak zjechał z Annapurny, a jako pierwszy człowiek w historii z Dhaulagiri. Na oba szczyty wszedł z nim filmowiec - Oswald Rodrigo Pereira. "Mając swoją pasję, nie trzeba tego okupować olbrzymią pracą" - podkreśla Ziemski, który razem ze swoim górskim partnerem planuje już kolejną wyprawę. Plan maksimum to zjazd w przyszłym roku nawet z czterech kolejnych ośmiotysięczników. "Na pewno celujemy w Kanczendzongę, ale chcielibyśmy jeszcze zrobić coś w okolicy, by nie jechać tylko na jedną górę. Będą to raczej droższe wakacje niż z tych tańszych" - mówi Ziemski w rozmowie z naszym dziennikarzem Michałem Rodakiem dla Radia RMF24.

Tylko u nas zobacz niepublikowany wcześniej w mediach film z pierwszego w historii zjazdu z Dhaulagiri, którego dokonał Bartosz Ziemski! Autor: Oswald Rodrigo Pereira;

Michał Rodak: Jeśli chce się zjechać z czterech ośmiotysięczników w życiu, to da się ciągle nie trenować, nie mieć takiego życia, w którym codziennie coś robisz i pracujesz nad sobą?

Bartosz Ziemski: Myślę, że się da. Wystarczy zajawka.

Czyli to nie jest tak, że musisz być w 100 procentach przygotowany? A może po prostu trzeba mieć do tego odpowiednie fizyczne predyspozycje?

BZ: Myślę, że przygotowanym trzeba być, ale mając swoją pasję, nie trzeba tego okupować olbrzymią pracą.

Czyli to nie jest tak, że codziennie katorżniczo zajeżdżasz się na treningach i w pewnym momencie przygotowań dochodzisz do wniosku: "Nie, wystarczy. Już dziękuję"?

BZ: Ja się zdecydowanie nie zajeżdżam, aczkolwiek też nie ukrywam, że lubię się czasami zajechać.

Oswald, a jak jest u ciebie przed górskimi wyprawami - musisz popracować więcej niż Bartek, czy też widzisz u siebie takie naturalne zdolności?

Oswald Rodrigo Pereira: Myślę, że mam jakieś naturalne zdolności, ale na pewno u mnie jest dużo tej katorżniczej pracy. To wynika też z tego, że po prostu mieszkam w Warszawie i nie mam gór za oknem ani w następnej dzielnicy, więc muszę po prostu nadrabiać treningiem jakościowym, trudniejszym. Nawet przed ostatnią wyprawą Bartek trochę się śmiał, że nie trzeba aż tak się męczyć, trenować. Po pierwsze jestem jednak starszy, a po drugie - Bartek jest bardzo szybki, więc wiem, że chcąc go filmować, przy kolejnej kolejnym projekcie będę musiał być jeszcze bardziej wytrenowany. Po trzecie - jest właśnie ta kwestia, że nie mieszkając w górach, po prostu nie mam możliwości robienia na co dzień takich przewyższeń, więc ten trening u mnie musi niestety wyglądać dużo gorzej, być dużo trudniejszy i nieprzyjemny.

Bartek, wszyscy już chyba znają Andrzeja Bargiela, ale ty pewnie dla wielu osób - mimo sukcesów - jesteś wciąż postacią bardziej anonimową. Skąd się wziąłeś na nartach na ośmiotysięcznikach? To było tak, że planowałeś to przez całe życie, czy może podczas któregoś z wyjazdów w góry okazało się, że jest taka okazja i doszedłeś do wniosku, że to może być idealna dla ciebie droga?

BZ: W ogóle tego nie planowałem. Wyszło to trochę przez przypadek. Po prostu działałem w górach. Były to różne góry, bo lubię w nich być - i w niższych, i w wyższych na całym świecie.... Przez przypadek okazało się, że Mariusz Hatala, z którym chciałem jechać się wspinać w niższe góry, jechał wtedy akurat na Broad Peak i stwierdziłem, że pojadę z nim.

Przed naszą rozmową przypomniało mi się nagranie, które Oswald wysłał mi po waszym drugim szczycie tej wiosny, czyli po zjeździe Bartka z Dhaulagiri. Bartek, mówiłeś wtedy, że zjazd z tych dwóch gór i cały ten wyjazd to były dla ciebie "piękne wakacje". Odpoczęliście już po tych wakacjach? Jak się czujecie?

BZ: Na przykład wczoraj zdążyłem się już zmęczyć, internet też męczy na co dzień, więc niestety już myślimy o kolejnych wakacjach.

Czyli trzeba więcej odpocząć.

ORP: Trzeba więcej. Na pewno były to specyficzne wakacje i oczywiście mówimy to tak z przymrużeniem oka. Tak naprawdę ja chyba po powrocie jeszcze nie odpocząłem, bo zajmowałem się postprodukcją filmu. Mieliśmy też sporo spraw do zamknięcia. Mam na myśli sponsorów i współprace. Planujemy też przyszły rok. Chcemy wcześniej zacząć to planować, więc można powiedzieć, że czasu na takie prawdziwe wakacje, odpoczywając gdzieś na 100 procent, w moim przypadku praktycznie nie było. Nie wiem, czy będą. Może w święta odpocznę parę dni. Najpierw była postprodukcja filmu, teraz mamy parę festiwali przed sobą, mamy premierę filmu w październiku w Korei Południowej i zaczynamy pracę nad kolejnym rokiem.

To słowo "wakacje" zostało mi w głowie, bo poczułem, że mieliście pewnie z tej wyprawy dużą przyjemność. Po prostu sprawiło wam to wszystko radość. Rzeczywiście tak było, że ta wiosenna wyprawa była dla was super zabawą?

BZ: Zdecydowanie. Tak, w stu procentach.

Chyba o to w tym tak naprawdę chodzi?

ORP: Tak. Ja wyszedłem trochę z innej szkoły przez to, że wcześniej towarzyszyłem wyprawom Polskiego Himalaizmu Zimowego i były to zimowe wyprawy. Styl był oblężniczy, zawsze mowa o tym cierpieniu, sztuce czekania, sztuce cierpienia i tak dalej. Dla mnie więc ciekawa była konfrontacja z tą wizją poprzez wyjazd na wyprawę z Bartkiem, który jest z młodszego pokolenia Sakwy (klub wysokogórski działający przy AGH w Krakowie - przyp. red.), gdzie właśnie jest dużo takiej radości z życia, ze wspinania na każdym froncie. To była pierwsza taka wyprawa, podczas której czułem, że po prostu działam w zespole partnerskim. To był powrót do radości z tego, że nic nie musimy, fajnie będzie to zdobyć, ale najfajniejsze po prostu jest spędzenie razem czasu i nie pokłócenie się przy okazji.

Bartek, a jeśli chodzi o same zjazdy, to gdzie bardziej się bawiłeś? Na Annapurnie czy na Dhaulagiri?

BZ: Zdecydowanie na Dhaulagiri. Annapurna jest mega niebezpieczna i nie chciałbym tam nawet nigdy wracać. Dhaulagiri narciarsko jest po prostu boskie. Da się zjechać pod sam namiot w bazie i jest relatywnie bezpieczne.

Ale Dhaulagiri ma też w ostatnich latach taką renomę, że trafić tam na dobrą pogodę to jest naprawdę cud i tych wejść - nawet komercyjnych w pełni sezonu - jest tam stosunkowo niewiele. Wam udało się wstrzelić? Czy może w tej gorszej pogodzie przeplatanej z lepszą musieliście lawirować? Jak to było?

ORP: Było dużo takiej gry w szachy. Po Annapurnie byliśmy zaaklimatyzowani, ale gdy dotarliśmy do bazy pod Dhaulagiri, to mieliśmy wrażenie, że działa tam kilka ekspedycji, które tak nawzajem się na siebie oglądają, ale nikt nie wychodzi z inicjatywą i wszyscy czekają, aż Szerpowie zaporęczują tę górę. Zastanawiałem się, czy gdybyśmy my wtedy nie weszli, kiedy weszliśmy, czyli chyba 14 maja, to czy pozostałe osoby weszłyby tak od razu po nas. W jakiś sposób po prostu przetarliśmy szlak, pokazując, że da się to zrobić w tym sezonie. Zmiany pogody i zmiany prognoz były tam niewiarygodne. Był dzień, kiedy mógł być atak szczytowy, a okazało się, że wieje, sypie śnieg i jest nieprzyjemnie. Myślę, że po prostu się wstrzeliliśmy, ale też - jak na każdym ośmiotysięczniku - w odpowiednim czasie byliśmy odpowiednio wysoko i odpowiednio zaaklimatyzowani. Tutaj akurat na pewno przeważyła intuicja Bartka i jego przekonanie, że to jest dobry dzień na atak szczytowy, bo ja nie wiem, czy akurat tego dnia bym wychodził. Zaufałem Bartkowi i prognozom, które ma oraz jego doświadczeniu i okazało się, że to był idealny moment.

Bartek, przed wyjazdem na tę wyprawę byliście w naszym studiu i wtedy mówiłeś, że w sumie mało cię obchodzi, czy będziesz gdzieś pierwszy, a liczy się zabawa. Wyszło jednak tak, że jesteś pierwszym Polakiem, który zjechał z Annapurny i pierwszym człowiekiem, który zjechał z Dhaulagiri. Zrobiło to na tobie jakieś wrażenie, czy po prostu zjechałeś i to ciągle jest dla ciebie najważniejsze, a nie to czy jesteś pierwszy, drugi, trzeci czy piąty?

BZ: W sumie się nad tym tak za bardzo nie zastanawiałem. Pierwszy w historii - to może rzeczywiście fajnie, ale nie jest to coś, o czym bym bardzo myślał. Może fajnie i tyle...

Zawsze tak jest, że gdy się o to pyta, to wszyscy mówią: "Nie zwracałem nawet na to uwagi". Z drugiej strony jednak trudno mi w to uwierzyć. Ja gdybym zjeżdżał z ośmiotysięcznika na nartach i coś takiego zrobił jako pierwszy, to byłbym tym strasznie podekscytowany.

BZ: Tutaj aż tak wielkiej podjarki nie ma, ale sama jazda była piękna. Po prostu fajnie było to zrobić, a że jestem pierwszy, to dodatkowo pewnie też fajnie...

ORP: To jest też trochę kronikarska sztuka dla sztuki. Przed wyjazdem, gdy publikowaliśmy swoje zapowiedzi prasowe, to szukaliśmy informacji, by ustalić, czy na Annapurnie były trzy czy może cztery zjazdy, a ile było na Dhaulagiri. Tak naprawdę dopiero po wyprawie, gdy usiedliśmy z Billi Bierling z Himalayan Database, to czytając dokładny opis tych poprzednich prób na Dhaulagiri, okazało się, że nie były to pełne zjazdy. Po prostu niektórzy ludzie określają zjazdami coś, co nie jest pełnym, czystym zjazdem, więc to jest często sztuka dla sztuki. Myślę, że w przypadku Dhaulagiri jednak nie ma wątpliwości - był to po prostu pierwszy zjazd w historii ze szczytu do namiotu.

A dla ciebie filmowo ta wyprawa jak się sprawdziła? Było tak, jak oczekiwałeś? Bartek dał ci takie zdjęcia i ujęcia, jakich potrzebowałeś?

ORP: Tak, zdjęcia na pewno dał takie, jakich potrzebowałem. Był to dla mnie ciekawy eksperyment, bo - jak pewnie można zauważyć w tym wywiadzie - Bartek nie jest aż taką otwartą osobą, która mówi bardzo wiele. Film nazywa się "The Silent Escape", a w tłumaczeniu na polski: "W krainie ciszy". Ta cisza i ta przestrzeń, w której jesteśmy, gra większą rolę niż same dialogi między nami i to, co mówimy. Filmowo na pewno było to ciekawe doświadczenie. Filmowo odpowiada mi też nasz styl, w jakim działaliśmy, czyli zespół dwuosobowy, bez jakiegoś wielkiego wsparcia zespołu filmowego. Dzięki temu spokojnie działaliśmy i najważniejsze było, żebyśmy bezpiecznie wrócili, a każda sekunda nagrana na szczycie jest na wagę złota. Na pewno cieszę się z materiału i będzie on też ciekawym budulcem pod kątem przyszłorocznych czy dalszych projektów filmowych.

Bartek, mówiliśmy już o trudności Annapurny i Dhaulagiri, a w zeszłym roku zjechałeś przecież na nartach z Gaszerbruma II i Broad Peaka. Te tegoroczne szczyty były dla ciebie trudniejsze niż tamte? Jak to oceniasz?

BZ: Niestety muszę przyznać, że to było tak dawno, że nie pamiętam. Musiałbym się nad tym mocniej zastanowić. Było trochę inaczej. Teraz działałem z partnerem. To zmienia trochę postać rzeczy, bo na Gaszerbrumie II moim największym problemem był brak partnera i przejście samemu tego dolnego lodowca, który jest bardzo jadowity. Teraz był dużo większy problem z pogodą. To był taki challenge, którego nie było wtedy w Pakistanie.

Wiele osób na pewno może się zastanawiać, jak wyglądają te twoje zjazdy. Gdy zjeżdżasz, to masz już wszystko przygotowane i wiesz, w których rejonach się poruszać? Czy może w niektórych momentach musisz działać bardziej na wyczucie?

BZ: Jest to trochę taka praca w trakcie, czyli przygotowuję tę linię i idąc do góry, i zjeżdżając. Powiedziałbym, że praca nad szukaniem tej linii zjazdu trwa do samego końca. Na przykład na Dhaulagiri wiedziałem, jak to ma wyglądać. Zrobiłem research z ludźmi, którzy byli tam na szczycie i wiedziałem, że mogę objechać ten końcowy kuluar, który jest stromy i ma nawis nad sobą dookoła. Tak też finalnie zrobiłem i go objechałem, ale tak naprawdę dopiero, gdy się tam znalazłem, byłem w stanie zweryfikować czy to się da tak objechać.

Podczas tegorocznej wyprawy spotkaliście jakąś zagraniczną ekspedycję narciarską na ośmiotysięczniki lub niższe szczyty? Czy też to w tym momencie po prostu polska specjalność? Biorąc pod uwagę wszystkie tegoroczne sukcesy, tak chyba można o tym mówić.

ORP: Nie spotkaliśmy nikogo takiego na tych dwóch ośmiotysięcznikach. Na Annapurnie był jeden Nepalczyk, który miał narty, ale chyba wynosił je jedynie, żeby mieć dodatkowy ciężar w plecaku, niż żeby rzeczywiście na nich zjeżdżać... Myślę, że jest tak, jak mówisz. Stało się to trochę polską specjalnością. Polacy mają to chyba zapisane w genotypie, że zawsze szukają jakiegoś nowego sposobu na zdobywanie tego, co już jest zdobyte. Po wyprawie na Dhaulagiri pisali jednak do mnie wspinacze i narciarze, którzy próbowali tam wcześniej. Gratulowali i pisali, że to bardzo ciężka góra, jeśli chodzi o warunki pogodowe i że przy ich poprzednich takich projektach było bardzo ciężko. Nie wiem, na ile stanie się tak, że zaraz wszyscy zaczną jeździć na narty na ośmiotysięczniki, ale rzeczywiście - tak, jak mówisz - ten sezon wybitnie pokazał, że Polacy i Polki w jakiś sposób się w tym wyspecjalizowali.

Polecam wam film dokumentalny o wyprawie na Sziszapangmę Jerzego Kukuczki i Artura Hajzera z 1987 roku. To wtedy Kukuczka skompletował Koronę Himalajów i Karakorum, a w filmie pojawia się piękna scena, gdy po raz pierwszy eksperymentuje z nartami i próbuje na nich wrócić do bazy. Bartek, kiwasz głową. Widziałeś to?

BZ: Niestety nie widziałem, ale słyszałem różne historie. Między innymi Ryszard Pawłowski ostatnio mi opowiadał, jakie krzywe akcje robili w górach z nartami. Bardzo fajnie!

To pionierstwo było na naprawdę niskim poziomie, ale przyjemnie się to oglądało!

ORP: Będę musiał poszukać w internecie, czy są jakieś fragmenty. Można byłoby to pewnie porównać do wyczynów tego Nepalczyka, którego spotkaliśmy. Miał narty, ale chyba coś było nie tak z nimi albo z butami. Już nie pamiętam...

BZ: Nie, ze sprzętem było wszystko OK, tylko po prostu go nie używał.

Oswald zaczął już wspominać, że może zrobicie razem coś więcej i że może uda się już w przyszłym roku. Macie już konkretne plany? Znowu pojedziecie razem? A może tak się pożarliście na ostatniej wyprawie, że już razem nigdzie się nie wybieracie? Jak to u was wygląda?

BZ: Nie, w ogóle się nie pożarliśmy i chcielibyśmy razem pojechać. Wszystko już planujemy. Na pewno chcielibyśmy spróbować Kanczendzongę, a skoro już się zaaklimatyzujemy, to chcielibyśmy jeszcze zrobić coś w okolicy, by nie jechać tylko na jedną górę.

Czyli ten pomysł na wyprawę na dwa szczyty w jednym roku dobrze się sprawdza?

ORP: Tak. Oczywiście różnie może się jeszcze wszystko potoczyć, ale jak powiedział Bartek - Kanczendzonga jest teraz takim naszym głównym celem. Możliwe, że jeżeli uda nam się zebrać pieniądze i będzie można się wspinać ze strony Tybetu, to pomyślimy nawet o czterech ośmiotysięcznikach. Przewidujemy, że wydolnościowo raczej dalibyśmy radę i zaczęlibyśmy też od niskich ośmiotysięczników, więc ta aklimatyzacja pozwoliłaby nam działać później szybciej na wyższych górach i nie spędzać za dużo czasu w niebezpiecznym rejonie. Na Annapurnie do momentu, gdy nie mieliśmy tej aklimatyzacji, bardzo dużo czasu spędzaliśmy w obiektywnym zagrożeniu lawinowym. Gdyby więc udało nam się zebrać pieniądze i uzyskać pozwolenia, to zaczęlibyśmy od dwóch ośmiotysięczników, czyli Czo Oju i Sziszapangmy, a później przenieślibyśmy się na wyższe - jeden lub dwa. Wszystko w zależności od pogody, warunków na świecie, ale też finansowo chcielibyśmy jednak tym razem zebrać takie środki, by działać w pełnym komforcie.

Finansowo i logistycznie cztery takie szczyty to chyba nie jest już takie proste. Jak konkretnie to wygląda?

BZ: Są to raczej droższe wakacje niż z tych tańszych.

ORP: Możliwe, że będą najdroższe w życiu. Chyba, że pojedziemy kiedyś na Everest, bo wtedy to już będzie zupełnie inna półka. W zeszłym roku, gdy pojawiliśmy się jako zespół na tym "rynku" i przedstawialiśmy swój projekt, to niewiele osób nas znało, kojarzyło i wiedziało, na co nas stać. Liczymy, że pokazaliśmy w tym roku, co jesteśmy w stanie zrealizować i może będzie nam teraz łatwiej, chociaż mamy też świadomość, że sytuacja na świecie i kryzys finansowy nie ułatwiają zadania. No cóż, bierzemy się za rzeczy trudne, bo gdyby były łatwe, to przecież każdy by to robił.

Bartek, gdyby ten plan maksimum doszedł do skutku, to Kanczendzonga byłaby największym wyzwaniem?

BZ: Na pewno.

Z jakiego powodu?

BZ: Trudności u góry i ze względu na samą wysokość.

Ktoś w historii zjechał z niej w pełni na nartach? Wiecie już może? Sprawdzaliście to?

BZ: Z tego, co wiemy, to nie.

ORP: Z tego co wiemy, nie było zjazdu. Na pewno po tym sezonie pisały o tym francuskie i hiszpańskie media. Pewnie trzeba byłoby to skonsultować z Himalayan Database, ale był też w tym roku wspinacz z Niemiec, który zmarł z wycieńczenia zjeżdżając na nartach. Z tego, co wiemy - miała to być właśnie próba pierwszego takiego zjazdu z Kanczendzongi. Na tyle, na ile udało nam się sprawdzić, to jest to ośmiotysięcznik, który nie ma zjazdu i niektórzy mówią, że jest ostatni, ale tak naprawdę można powiedzieć, że Annapurna też nie ma takiego pełnego czystego zjazdu, więc to jest znów kwestia nomenklatury i nazewnictwa, kronikarskiego obowiązku oraz researchu.

Bartek, to teraz już tylko czekasz na sezon narciarski w Polsce i w Europie, a potem narciarska wiosna w Himalajach?

BZ: Mam tylko nadzieję, że tej zimy jeszcze będzie śnieg.

Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego internetowego Radia RMF24

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24 na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.
Opracowanie: