Nie bacząc na to, że dziś zbiera się po raz ostatni, Senat powołuje komisję nadzwyczajną do zbadania rosyjskich wpływów na decyzje organów władzy publicznej w Polsce. Zadanie, jakie postawiono przed siedmiorgiem członków komisji, jest jednak w oczywisty sposób niewykonalne, Senat jednak to robi, mimo że znakomicie o tym wie.

REKLAMA

Do dziś zaledwie zapowiadana i rozważana idea powołania niebudzącej wątpliwości konstytucyjnych komisja, która zajęłaby się tym, czym ma się zająć komisja powołana przez Sejm - staje się właśnie rzeczywistością. Im więcej konkretów się w niej pojawia, tym głębsze są wątpliwości, co do racjonalności tego działania.

Warunki formalne i realne

Senat powołuje komisję nadzwyczajną, która powinna złożyć Senatowi sprawozdanie - dokładnie tak, jak robi dziś działająca od ponad 1,5 roku komisja, badająca używanie oprogramowania Pegasus. Do złożenia takiego sprawozdania Senatowi potrzebne będzie jego zwołanie, tymczasem w obecnym składzie Senat dziś zbiera się po raz ostatni. Świadczą o tym choćby odkręcane właśnie od pulpitów tabliczki z nazwiskami senatorów X kadencji, którzy zwyczajowo będą mogli zabrać je na pamiątkę po obradach.

Za 37 dni odbędą się wybory, które w oczywisty sposób mogą zmienić skład i układ sił w Senacie. W ich wyniku komisja zwyczajnie zniknie, ze względu na zasadę dyskontynuacji i to, że nie jest komisją stałą, a nadzwyczajną. Być może nowy Senat powoła ją na nowo, roboczo trzeba jednak spytać, co komisja będzie w stanie zdziałać w tym czasie?

Mimo deklarowanej nadzwyczajności komisja Senatu nie ma żadnych uprawnień śledczych, a jedyne co może, to zaprosić wskazane osoby na spotkanie. Żadnej z tych osób nie da się jednak do rozmowy z komisją zmusić, wezwać czy doprowadzić. Nie ma też żadnego poza zwyczajowo udzielanym senatorom dostępu do dokumentów, danych, rejestrów itp. Współpracuje z nią tylko ten, kto chce. Kto nie chce - nie musi.

Zadania i możliwości

Uchwała o powołaniu komisji wyznacza jej zadania nader ambitne; chodzi o "zbadanie wpływów rosyjskich w procesie stanowienia i stosowania prawa w Polsce od 2005 r.", a więc w ciągu ostatnich 18 lat. Dla porównania - uznawana przez większość Senatu za nielegalną komisja powołana przez Sejm ma zbadać 15 lat (od 2007 do 2015) i nie ma na to ograniczonego czasu, bo jest odrębną instytucją, działającą poza parlamentem, niezależnie od jego kadencji.

Gdyby siedmioro członków komisji senackiej chciało potraktować to zadanie poważnie, na zbadanie każdego roku w opisanym zakresie mieliby dwa z 37 dni, jakie zostały do wyborów.

Samo badanie wpływów to jednak nie wszystko; drugim zadaniem komisji jest "zidentyfikowanie możliwych zagrożeń ze strony rosyjskich służb specjalnych i wskazanie sposobów przeciwdziałania tym zagrożeniom, w tym poprzez wprowadzenie stosownych rozwiązań prawnych". Komisja ma więc w kilka tygodni, przypadających głównie na czas ostrej kampanii wyborczej, wniknąć w świat służb specjalnych, agentów wpływu, lobbingu itp., opracować sposoby zaradzenia niepożądanym zjawiskom i jeszcze zaproponować przepisy, jakimi należałoby te sposoby opisać.

Konkrety?

Uzasadnienie projektu uchwały, którą Senat powołuje komisję, zawiera też kilka szczegółowych zagadnień. Nie wpadając raczej w przesadę można uznać, że właściwie każda z wymienionych tam dziedzin wymaga dla solidnego zbadania znacznie więcej czasu, niż komisja go ma na całą działalność.

Załączony poniżej dokument zawiera wszystkie opisane wyżej podstawy zwątpienia w celowość powoływania tej komisji. Poza jednym, krępującym, bo politycznym; kiedy Sejm powoływał swoją komisję do badania rosyjskich wpływów, senacka większość zgodnie uznawała to za działanie stricte polityczne, a komisję - za narzędzie, które rządzący chcą wykorzystać przed wyborami.

Ta sama senacka większość sama dziś właśnie to robi.