Gdy minister spraw zagranicznych służący pod Charlesem De Gaullem zapytał, kogo wysłać do Brukseli do Komisji Europejskiej, generał odpowiedział: "Wysłać najgłupszych". Te czasy są już za nami, teraz Paryż trzyma w Brukseli swoich najlepszych ludzi, by pilnowali Unii Europejskiej. Jednak cały czas Francuzi patrzą na Brukselę z góry. Gdyby mogli, to razem z Niemcami powołaliby europejskie G2. Na przeszkodzie temu stanęło jednak rozszerzenie Unii Europejskiej.

W tym samym czasie, przez kryzys, Niemcy stały się dominującym krajem w Europie. Ponieważ są największą gospodarką na kontynencie, dyktowali warunki ratowania różnych podmiotów w Strefie Euro. Krok po kroku stają się coraz bardziej niezależni i asertywni.

Gdy prezydent Francji Nicolas Sarkozy spotyka się z niemiecką kanclerz Angelą Merkel, atmosfera może być raczej chłodna. Pani Merkel stwierdziła kiedyś, że sądzi, iż jest "najnudniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkał pan Sarkozy". Co jednak ważniejsze, to odwieczne różnice w postrzeganiu świata przez Niemcy i Francję. To trudne partnerstwo to kolejny akt euro-dramatu, co jeszcze bardziej zwiększa niepewność.

Berlińskie nastroje

W trakcje kryzysu strefy Euro pani Merkel często wyglądała na rozdartą. Podejmowała różne decyzje, by potem się z nich wycofywać. To odzwierciedla jej temperament: ostrożna, planująca strategie, naturalnie zmierzająca w stronę środka, nie mogąca się zdecydować, czy trwać na swojej pozycji, czy ruszać na ratunek. Trzeba jednak oddać pani Merkel, że całe Niemcy są tak rozdarte.

Z jednej strony Niemcy wiedzą, że ich los jest trwale uzależniony od integracji europejskiej. Tak samo jak to było przez ostatnie 60 lat. Proeuropejski minister finansów Wolfgang Schäuble mówi, że choć Niemcy mogą być sceptyczni wobec euro, to nie są eurosceptyczni. (...)

Co więcej, gospodarka niemiecka jest powiązana z sąsiednimi gospodarkami: to tam produkowane są surowce dla niemieckich fabryk, to tam niemieckie banki i ubezpieczyciele zainwestowały swoje oszczędności i to są rynki zbytu dla niemieckich firm. Zawalenie się euro albo niezaplanowane bankructwo jakiegoś kraju będzie miało koszmarne skutki dla Niemiec.

Z drugiej strony, Berlin czuje się oszukany, omamiony fałszywą obietnicą, że warto rezygnować z niemieckiej marki i jej strażnika - Bundesbanku. To w końcu były symbole niemieckiej narodowości. Były kanclerz Niemiec Helmut Kohl powiedział kiedyś ówczesnemu prezydentowi Francji François Mitterrandowi: "Marka jest naszą flagą. Fundamentem naszej powojennej odbudowy. Kluczową częścią naszej dumy narodowej. Nie mamy wiele więcej".

Euro okazało się czymś innymi niż marka. (...) Gdy kryzys się rozrastał, poparcie dla euro systematycznie malało. W 2008 roku 78% Niemców uważało wspólną europejską walutą za projekt z szansą na sukces. W tym roku poparcie spadło do 55%. Zwykli Niemcy zaczęli pytać, czy nie przenieść swoich oszczędności do Szwajcarii. (...)

Gdy zaczęli przyglądać się peryferiom Europy, zauważyli kraje, które bawiły się w najlepsze zamiast zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Niemcy nie rozumieli tego, bo sami, po zjednoczeniu kraju przeszli przez finansowy obóz pracy. Związki zawodowe zgodziły się na obniżenie pensji, rząd obciął ulgi, podniósł podatki i utrudnił dostęp do zasiłków. Pomiędzy rokiem 1994 a 2009 koszty pracy w Niemczech spadły w porównaniu z innymi krajami o 20 procent, a i tak bezrobocie wzrosło w 2005 roku do rekordowego poziomu 12,1%.Socjaldemokratyczny rząd Gerharda Schröderera zapłacił za to cenę przy urnie i przegrał wybory, oddając władzę Angeli Merkel.

Paryska presja

Tajemnica sukcesu i potęgi Francuzów to przede wszystkim zasługa Charlesa De Gaulle'a. Najnowszą historię zaczynali od bycia narodem pokonanym przez Niemców, poniżonym przez Amerykanów i Brytyjczyków. W 1954 roku Eisenhower nazwał ich "beznadziejną, bezradną masą". Jednak dzięki geniuszowi i postawie generała potrafili stanąć na czele nowej Europy. Potem mogli blokować Niemców i zmusić Amerykanów do radzenia sobie z kryzysem samemu.

To jednak już historia. Teraz koniecznością stało się, jak mówią sami Francuzi, dwunarodowe porozumienie, które jest "delikatne i niepopularne".

Według Francuzów, Unia Europejska cierpi dziś z trzech powodów. Po pierwsze, Komisja Europejska i EBC chcą działać zbyt niezależnie od rządów. Po drugiem, wspierana przez Brytyjczyków polityka ciągłego rozszerzania Unii zmieniła jej charakter. Za dużo tam dążenia do idei wolnego rynku. Po trzecie wreszcie, Francja musi ciągle walczyć o kompromis.

Obecny kryzys strefy euro daje jednak Francuzom nowe możliwości. Ponieważ Strefa Euro potrzebuje silnego zarządzania, Francja ma okazje zmarginalizować Komisję Europejską i stworzyć nowe, zależne od rządów instytucje - to cel Paryża. W związku z tym, jeśli decyzje będą zapadać w kręgu 17 rządów, a nie 27 - niemiecko-francuski duet może przejąć władzę.

I to powoli się udaje, ku uciesze Francuzów. Prezydent Sarkozy osiągnął sukces, doprowadzając do tego, że Strefa Euro będzie spotykać się dwa razy do roku, będzie także miała własny sekretariat. Doszło więc do tego, że decyzje podjęte przez Berlin i Paryż przekładają się na całą Europę (...).

The Economist, edycja drukowana 12 listopada 2011

Tłumaczenie: