Rośnie presja na Pałac Kensington, by opublikować oryginalne zdjęcia księżnej Kate, a nie takie, które zostały zmanipulowane cyfrowo. Manipulacji, jak się okazało, dopuściła się sama księżna. To doprowadziło do wycofania zdjęcia z obiegu przez czołowe agencje fotograficzne.

REKLAMA

Pałac Kensington nie komentuje już dalej tej sprawy, ale też nie zamierza opublikować oryginalnej fotografii. Daje wyraźnie do zrozumienia, że cała historia przypomina burzę w szklance wody. Potwierdzają to komentarze, które pojawiają się w brytyjskich mediach - mówią o "katastrofie PR-owej" lub "zbrodni polegającej na nieumiejętnym posługiwaniu się Photoshopem".

Zadawane są natomiast uzasadnione pytania na temat zakresu ingerencji w fotografie rodziny królewskiej, które w przeszłości przekazywane były mediom. Chodzi o prawdę i poziom zaufania społecznego do Windsorów. Księżna poprawiła zdjęcie z przyczyn estetycznych. Przyświecały jej dobre intencje, a nimi, jak wiadomo, wybrukowana jest droga do bardzo gorącego miejsca pod ziemią.

Przesada?

Ta historia zatacza doprawdy absurdalne kręgi. Eksperci doliczyli się ponad 20 ingerencji dokonanych w Photoshopie. Ustalili nawet, kiedy i na jakim komputerze zostały zrobione. Zidentyfikowali markę aparatu, którego użył książę William robiąc zdjęcie rodzinie.

Fotografia miała być dowodem powrotu do zdrowia księżnej po przebytej przez nią operacji jamy brzusznej. Miało to miejsce w styczniu i od tego czasu niewiele było informacji na temat Kate.

Afera wokół zdjęcia przysłoniła kompletnie pierwotne intencje, które towarzyszyły jego powstaniu. Mowa prawie wyłącznie o tym, że tu brakuje kawałka rękawa, tam dłoń jest nienaturalnie ułożona, no i liście na drzewie nie takie, jakie być powinny. Nikt nie mówi o tym, że na fotografii jest wciąż młoda, promiennie wyglądająca kobieta w otoczeniu swoich uśmiechniętych dzieci.

Druga strona medalu

Nie należy zapominać, że agencje, które rozprowadzają fotografie swoimi kanałami, dbają o ich autentyczność. Gdyby tego nie robiły, straciłyby reputację, a co za tym idzie intratny dochód.

Jest jeszcze jeden aspekt tej historii, który przemawia nieco na korzyść książęcej pary. Autorem zdjęcia jest książę William - nie ma go w kadrze, bo to on wyzwolił migawkę. Para książęca niechętnie dopuszcza do siebie nawet oficjalnych królewskich fotografów, dbając w ten sposób o prywatność.

Trochę szkoda księżnej, która z czystej pedanterii pomajstrowała trochę w Photoshopie, a potem musiała za to solennie przepraszać. Jest takie angielskie powiedzenie, o którym zapewne będzie teraz pamiętać: lepsze jest często wrogiem dobrego.