Santiago de Compostela, jedno z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych Europy, przeżywa prawdziwy najazd turystów. Miasto, które od wieków przyciągało pielgrzymów z całego świata, dziś zmaga się z problemem, który dotyka coraz więcej europejskich destynacji – nadmierną turystyką. Rekordowe liczby odwiedzających, rosnące ceny najmu i coraz większa presja na codzienne życie mieszkańców to tylko niektóre z problemów.
Jeszcze kilka dekad temu pielgrzymka do Santiago de Compostela była wyzwaniem podejmowanym przez nielicznych. Dziś, dzięki popularności mediów społecznościowych oraz modzie na podróże nastawione na przeżycia, liczba odwiedzających miasto osiąga niespotykane dotąd rozmiary.
W 2024 roku aż pół miliona osób zarejestrowało się, by przejść jeden z oficjalnych szlaków prowadzących do katedry - to pięć razy więcej niż wynosi liczba stałych mieszkańców miasta. Do tego należy doliczyć tysiące turystów, którzy przybywają do Santiago nie jako pielgrzymi, lecz jako zwykli zwiedzający.
Popularność szlaku Camino de Santiago wzrosła gwałtownie po premierze filmu "Droga życia" z Martinem Sheenem w 2010 roku. Jednak prawdziwy przełom nastąpił po pandemii koronawirusa, kiedy to podróże stały się sposobem na odreagowanie izolacji, a media społecznościowe zaczęły promować Santiago jako obowiązkowy punkt na mapie każdego podróżnika.
W obliczu rosnącej liczby turystów, mieszkańcy Santiago postanowili działać. Zamiast agresywnych protestów, jak miało to miejsce w Barcelonie, gdzie lokalni mieszkańcy używali nawet pistoletów na wodę, stowarzyszenie sąsiedzkie w Santiago opracowało przewodnik dobrych manier dla odwiedzających. Przewodnik, przetłumaczony na kilka języków, został rozwieszony w całym mieście oraz w licznych hostelach.
Wśród zaleceń znalazły się prośby o zachowanie ciszy, przestrzeganie przepisów ruchu drogowego oraz używanie plastikowych nakładek na kijki trekkingowe, by nie niszczyć zabytkowych brukowanych uliczek. Niestety, jak przyznają mieszkańcy, apele te często pozostają bez echa. Ulice miasta wciąż rozbrzmiewają śpiewem dużych grup pielgrzymów, rowerzyści jeżdżą pod prąd, a metalowe końcówki kijków stukają o kamienne nawierzchnie, irytując lokalną społeczność.
W ostatnich miesiącach lokalne media społecznościowe zalała fala zdjęć i postów dokumentujących przypadki braku szacunku ze strony turystów. Mieszkańcy narzekają nie tylko na hałas i nieprzestrzeganie zasad, ale przede wszystkim na samą liczbę odwiedzających.
Historyczne centrum Santiago, niegdyś tętniące życiem lokalnej społeczności, dziś niemal całkowicie opanowane jest przez turystów. Place i ulice wokół słynnej katedry, gdzie według tradycji spoczywa św. Jakub Apostoł, stały się miejscem, z którego wypierani są stali mieszkańcy.
Nie mamy fobii wobec turystów. Zawsze żyliśmy w harmonii z odwiedzającymi, ale kiedy presja staje się zbyt duża pojawia się sprzeciw - podkreśla Roberto Almuíña, przewodniczący stowarzyszenia mieszkańców starego miasta
Jednym z najbardziej odczuwalnych skutków masowego napływu turystów jest gwałtowny wzrost cen najmu mieszkań. Według badań przeprowadzonych na zlecenie władz miasta przez Fundación Universidade da Coruña, w latach 2018-2023 czynsze w Santiago wzrosły aż o 44 proc. Główną przyczyną jest rozwój krótkoterminowych wynajmów, takich jak Airbnb, które skutecznie wypierają lokalnych mieszkańców z rynku nieruchomości.
W odpowiedzi na te problemy władze miasta już w listopadzie ubiegłego roku wprowadziły zakaz wynajmu krótkoterminowego w historycznym centrum Santiago. Decyzję uzasadniono koniecznością ochrony dostępności mieszkań dla stałych mieszkańców oraz powstrzymaniem dalszego wzrostu cen. Jednak w pogoni za zyskiem niektórzy właściciele krótkoterminowych wynajmów lekceważą te ograniczenia, o czym świadczy fakt, że najemcy odbierają klucze ze skrzynek depozytowych zawieszonych na zewnątrz budynków.
Zdaniem Almuíña w latach 2000-2020 historyczne centrum straciło około połowę stałej populacji. Obecnie mieszka w nim zaledwie 3000 mieszkańców, którzy "stawiają opór niczym Galowie" za grubymi kamiennymi fasadami budynków. Nie ma już sklepów z narzędziami ani kiosków, a jedynie jedna piekarnia. Kilka sklepów spożywczych sąsiaduje z kawiarniami, lodziarniami i sklepami z pamiątkami.
Miasto się wyludniło. Wystarczy się przejść, żeby zobaczyć, że zostały nam tylko zamknięte, opuszczone budynki, które się rozpadają - dodał Almuíña.
W maju tego roku władze miejskie zwróciły się do rządu regionalnego o uznanie Santiago za strefę wysokiego napięcia turystycznego, co umożliwiłoby wprowadzenie dodatkowych ograniczeń.