Wizyta Wołodymyra Zełenskiego w Polsce nie przyniosła nic przełomowego. Dr Witold Sokala, wicedyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Polityk Publicznych UJK w Kielcach ocenia ją jako niewykorzystaną szansę strony polskiej. Gość Radia RMF24 podsumowuje też wizytę francuskiego prezydenta w Chinach i Łukaszenki w Moskwie.

Tomasz Terlikowski: "Moją środową wizytę w Polsce można określić mianem zwycięskiej, podobnie jak negocjacje z premierem Mateuszem Morawieckim. Bardzo ważne jest to, aby nasi żołnierze na froncie wiedzieli, że dzisiaj w Warszawie porozumieliśmy się w sprawie wsparcia, które będzie dla nich wzmocnieniem" - oznajmił na Telegramie prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Zacznijmy od perspektywy ukraińskiej, a potem przejdziemy do perspektywy polskiej. Czy rzeczywiście Wołodymyr Zełenski może tę wizytę ze swojej perspektywy oceniać jako zwycięską?

Dr Witold Sokala, wicedyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Polityk Publicznych UJK w Kielcach: Jak najbardziej tak. Wołodymyr Zełenski zrobił, co miał do zrobienia. Uzyskał potwierdzenie wcześniejszych deklaracji, dostał parę nowych, zapewnił drożność kanałów dostaw przez Polskę i z Polski. Poparcie polityczne, dobry pijar, świetne przemówienie. Znakomicie pod kątem PR-owskim skrojone. Dokładnie to, co przywódca państwa znajdującego się w takiej sytuacji powinien zrobić. I Wołodymyr Zełenski tę lekcję odrobił na pięć.

To teraz przejdźmy do naszych polityków. Usłyszeliśmy z ich ust, także z ust komentatorów, że była to wizyta przełomowa, historyczna, niezwykła. Słyszeliśmy nawet, że żadnych granic nie będzie, jak tylko skończy się wojna. Czy rzeczywiście z polskiej perspektywy my jako państwo uzyskaliśmy to, czego chcieliśmy albo co powinniśmy uzyskać?

Ta wizyta rzeczywiście mogła być przełomowa, ale niestety strona polska nie dołożyła żadnych starań, by rzeczywiście była. Mogliśmy na niej ugrać znacznie więcej. Przypominam, to nie jest taka sobie zwykła wizyta prezydenta zaprzyjaźnionego państwa, z którą mamy normalne stosunki i jest to któraś tam wizyta w ciągu kadencji obu przywódców. Wtedy faktycznie te uściski dłoni, komunały, opowiadanie zręczne zresztą i sprawne o tym, o czym już wszyscy wiedzą - bo nic nowego w tych deklaracjach nie padło - wtedy byłoby na miejscu. Czasem wizyty i spotkania prezydentów są właśnie po to, żeby potwierdzić dobrą atmosferę itd. Ale to jest pierwsza wizyta Wołodymyra Zełenski od wojny w Polsce. Wizyta, na którą bardzo długo czekaliśmy, wizyta, na którą były skierowane oczy świata, bo to jest jednak wizyta w kraju kluczowym, przynajmniej z logistycznego, ale też z politycznego punktu widzenia, dla dalszych losów Ukrainy i dla jej walki. Mieliśmy scenę światową dla siebie i można było to wykorzystać w moim przekonaniu głębokim, do tego, żeby pokazać Polskę jako aktora, a nie tylko platformę, na której inni załatwiają interesy, żeby tę rolę aktora regionalnego bardzo mocno zaznaczyć. Żeby to zrobić, to trzeba było przygotować rzeczy przełomowe, żeby prezydenci mogli je wspólnie ogłosić. Natomiast my mamy sytuację odwrotną. 

Prezydenci potwierdzili dobrą atmosferę, powiedzieli trochę ogólników, a nadal są rzeczy, na które będziemy musieli czekać. Jest deklaracja, że będą rozmowy o trudnej, wspólnej historii. Podobnie brzmiące deklaracje można znaleźć w materiałach ze spotkań prezydentów Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i Komorowskiego. I niewiele w ramach tej wspólnej trudnej historii udało się załatwić. A to jest jednak ważne. Także dla dobrej atmosfery dalszych wzajemnych kontaktów, także dla bezpieczeństwa naszego poparcia dla Ukrainy. Jeżeli się w końcu pewnych rzeczy związanych z rzezią wołyńską nie załatwi, nie uzyska jasnych deklaracji ze strony ukraińskiej i jasnych działań ze strony ukraińskiej, to ten bąbel będzie dojrzewał i będzie coraz łatwiejszy do wykorzystania przez rosyjską propagandę. Po to, żeby Polskę demobilizować, czy żeby robić tutaj dywersję. Mamy deklarację, że Polska podpisała jakieś memorandum w sprawie przyszłego zaangażowania w odbudowę Ukrainy, ale konkretów nie znamy. To jest tak jakby to nie był partner zaprzyjaźniony, z którym można było roboczo takie kontakty na szczeblu ministrów czy ekspertów mieć wcześniej i załatwić te sprawy i przygotować prezydentom do podpisu. Tak się zazwyczaj robi w dyplomacji. Tylko mamy sytuację, jakby to był kraj obcy, do tej pory wrogi albo obojętny i to pierwsze spotkanie prezydentów musiało być po to, żeby ocieplić atmosferę i żeby w jej cieniu urzędnicy mogli dalej pracować.

To jest zaskakujące.

Coś tu jest nie halo. To jest wysłanie bardzo złego sygnału też do wszystkich specjalistów na całym świecie, którzy umieją czytać taką sytuację między wierszami. I oni widzą, mają to czarno na białym, że z tymi stosunkami polsko-ukraińskim nie jest tak cudownie w rzeczywistości, skoro prezydenci musieli się ograniczyć do ogólników na tym spotkaniu.

Może po prostu było tak, że to nasza dyplomacja tutaj odrobinę zawiodła. Bo wygląda na to, że relacje między prezydentami - słyszymy od dawna - są regularne i bardzo, bardzo dobre. Oczywiście są między naszymi państwami pewne różnice, ale być może po prostu nie potrafimy grać w tę grę.

Zdecydowanie taki wniosek się nasuwa. Cóż mi z tego, że panowie mile spędzają czas? Pan prezydent Duda się bardzo cieszy, spotykając prezydenta Zełenskiego. Politykom - także tym najwyższym - płacimy pieniądze nie za to, żeby im było przyjemnie, żeby sobie pili szampana i strzelali fajne przedwyborcze fotki z globalnym celebrytą, jakim jest dzisiaj Wołodymyr Zełenski. Niewątpliwie ta fotka z nim, z uściskiem dłoni, to jest silny atut przedwyborczy. Płacimy politykom za załatwianie trudnych spraw. A tej lekcji nasi nie odrobili. Nie przygotowali tej wizyty tak jak mogli. Nie przygotowali nic, co by było rzeczywiście nowe i przełomowe do położenia na stole i do położenia przed dziennikarzami, przed fleszami reporterów. Jeżeli Zełenskiemu dałem w tej tradycyjnej skali od 2 do 5 - bo ja taką operuję jako człowiek starszy - dałem mu 5, to naszym politykom i ich otoczeniu jakąś słabą 3 chyba. Nie niżej, bo nie było jakiejś spektakularnej wtopy. To są takie sygnały wysyłane do środowiska fachowego międzynarodowego, które zostaną odczytane negatywnie. Na więcej niż trzy to to nie zasługuje. To jest zmarnowana ogromna szansa moim zdaniem.

To przejdźmy do dwóch innych wizyt, które dokładnie w tym samym czasie się rozgrywały. To jest oczywiście wizyta Aleksandra Łukaszenki w Moskwie, też chyba bez żadnych przełomowych wydarzeń. To co najwyżej potwierdzenie pewnego dryfu, kierunku wciągania, wchłaniania Białorusi przez Rosję. I wizyta Emmanuela Macrona w Pekinie. Tam było lepiej, widać lepiej globalnych graczy? Czy też prezydent Francji też raczej na tróję niż na bardzo dobrą się zachował?

Łukaszenkę - faktycznie tak, jak pan zasygnalizował - możemy skwitować krótko. Został wezwany na dywanik, żeby mu trochę dołożyć do pieca za manewry, z których być może jego suweren nie jest specjalnie zadowolony. Proces wchłaniania Białorusi faktycznie trwa stopniowo, czasem trochę szybciej, czasem trochę wolniej. O ile nie nastąpi w Rosji jakiś zdecydowany krach w związku z wojną w Ukrainie, to niestety pewnie będzie skutecznie kontynuowany ten trend. 

Natomiast Macron w Chinach to jest sprawa dużo ciekawsza. To jest jednak ewidentnie podjęcie jakiejś gry. Niewątpliwie ucieczka Emmanuela Macrona od problemów wewnętrznych. W sytuacji, kiedy mu kraj płonął przez ostatnie dwa tygodnie, to możliwość zostawienia tego, pokazania się jako globalny mąż stanu w jakimś stopniu poprawia mu PR. Ale oczywiście cel tej wizyty też jest głębszy. To jest jednak i francuska - indywidualnie, i unijno - europejska próba zachowania jakiejś sprawczości w relacjach z Chinami, a nie bycia jedynie dodatkiem do Stanów Zjednoczonych. Interesy gospodarcze są tu oczywiście kluczowe. Gospodarka unijna i francuska też, w bardzo dużym stopniu jest uzależniona od kooperacji z Chińczykami. To uzależnienie jest dwustronne, więc jest o czym rozmawiać w sytuacji, kiedy dosyć poważnie jednak spodziewamy się, że Chińczycy mogą jednak wyciąć nam jakiś numer na Morzu Południowochińskim, albo Wschodniochińskim czy w okolicach Tajwanu. Po tej sesji parlamentu, na której zatwierdzono zmiany w najwyższych władzach państwowych, jednak asertywność Chin na arenie międzynarodowej znacznie wzrosła. Możliwy jest taki scenariusz, że Chiny będą chciały teraz pójść za ciosem, wykorzystać amerykańskie zaangażowanie w Europie w Ukrainie i jednak coś jeszcze przed wyborami na Tajwanie strzelić poważnego. To postawi Europę w charakterze strony konfliktu, z potwornymi konsekwencjami gospodarczymi. W konsekwencji społecznymi i politycznymi. To jest coś, co pewnie spędza sen z powiek wielu europejskim politykom. 

Ta wizyta Macrona była trochę zarówno sondowaniem tego, co w Chinach rzeczywiście piszczy, próbą wyczytania czegoś z bezpośrednich rozmów z Xi Jinpingiem. To też próba budowy jakichś mostów, próbą zabezpieczenia europejskich interesów w tej skomplikowanej grze. Myślę, że jej prawdziwe skutki poznamy dopiero za jakiś czas. Zarówno po tym, co będzie się działo we współpracy gospodarczej, technologicznej francusko - chińskiej i europejsko - chińskiej, ale także po krokach politycznych obustronnych.

Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego internetowego Radia RMF24

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24 na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.