Rosną ceny ubezpieczeń statków korzystających z Morza Czerwonego mimo zagrożenia ze strony jemeńskich rebeliantów Huti. Ich bazy zostały ostrzelane przez stacjonujące w regionie jednostki Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Główne firmy ubezpieczeniowe - z Lloyds of London na czele - znajdują się w brytyjskiej stolicy.

Wystarczy przyjrzeć się mapie regionu. Statki płynące z Azji do Europy korzystają z trasy biegnącej przez Morze Czerwone i Kanał Sueski, które łączą Ocean Indyjski z Morzem Śródziemnym. Aby pokonać tę trasę, jednostki towarowe muszą popłynąć w pobliżu wybrzeży Jemenu, skąd rebelianci Huti - szyici solidaryzujący się z Palestyńczykami w Gazie - ostrzeliwują zachodnie jednostki towarowe. 

Pociski te zestrzeliwane są przez stacjonujące w regionie siły USA i Wielkiej Brytanii, ale niebezpieczeństwo takich rejsów jest obecnie nieporównywalnie większe niż kilka miesięcy temu. Firmy ubezpieczeniowe potrafią sobie poradzić nawet z największymi komplikacjami - łącznie z zabezpieczaniem podmiotów w czasie wojny - ale płaci się za to wysoką cenę. 

Drożej i niebezpiecznie

Według doniesień opłaty ubezpieczeniowe już wzrosły o 20 proc. i nie jest to wcale sufit, który mogą osiągnąć. Ubezpieczane są nie tylko statki. Także towary, które przewożone są na ich pokładach. Trudno sobie wyobrazić, że koszty te zamortyzują armatorzy i firmy organizujące handel - ich wzrost ostatecznie będzie musiał ponieść konsument - i nie ma to znaczenia, czy mówimy o transporcie zboża, części zamiennych, elektroniki, materiałów chemicznych czy ropy naftowej. 

12 proc. globalnego handlu towarów korzysta właśnie z tej drogi, bo jest najkrótsza. Ataki rebeliantów Huti rozpoczęły się niedługo po wybuchu wojny w Gazie. Ale ponieważ jednostki zachodnich aliantów doskonale radziły sobie z pociskami lecącymi w kierunku Izraela, rebelianci z Huti zaczęli atakować statki towarowe. Od tego czasu ruch towarowy przez Kanał Sueski zmalał o 60 proc., ale nie intensywność globalnego handlu, który po części korzysta z okrężnych tras, co wydłuża trasę o 6000 mil morskich i drastycznie zwiększa koszty operacyjne. 

Trudne pytania

Brytyjski premier Rishi Sunak znalazł się pod presją posłów z Izby Gmin, którzy chcą wiedzieć, dlaczego nie zapytano ich o zdanie, zanim podjął decyzje o przyłączeniu się brytyjskiego lotnictwa do amerykańskich ataków na bazy szyitów w Jemenie. Choć istnieje międzypartyjne porozumienie co do konieczności zapewnienia bezpieczeństwa statkom korzystającym z akwenu Morza Czerwonego, posłowie chcieliby w takich sytuacjach być konsultowani. 

Brytyjski rząd podkreśla, że z uwagi na tajemnicę, jaką objęte są operacie militarne w regionie, nie było to możliwe. Myśliwce wystartowały z brytyjskiej bazy na Cyprze i musiały przelecieć łącznie ok 5 tys. km, by uwolnić naprowadzane laserem pociski. Warto dodać, że Huti wspierani są przez propalestyński Iran, a ich największymi wrogami są Izrael i Arabia Saudyjska. Mimo iż są tylko rebeliantami, stanowią poważne zagrożenie dla całego regionu bliskowschodniego.