Rodzina rozpoznała zwłoki dr. Dariusza Ratajczaka, byłego historyka z Uniwersytetu Opolskiego, uznanego przez sąd za "kłamcę oświęcimskiego" - informuje "Gazeta Wyborcza". Wciąż nie wiadomo, jak doszło do śmierci Ratajczaka.

Tydzień temu w samochodzie na parkingu jednego z centrów handlowych w Opolu znaleziono zwłoki mężczyzny. Były w zaawansowanym stadium rozkładu. Tożsamość potwierdzono na podstawie odcisków palców i znalezionych dokumentów. Krewni rozpoznali Ratajczaka po cechach charakterystycznych. Później potwierdzono jeszcze jego tożsamość na podstawie odcisków palców. Policja sprawdza, jak długo zwłoki leżały w samochodzie, przeglądane są filmy z monitoringu centrum handlowego.

Dariusz Ratajczak przez 11 lat był pracownikiem Uniwersytetu Opolskiego. W 2000 r. komisja dyscyplinarna zwolniła go z zakazem powrotu do zawodu nauczyciela akademickiego przez trzy lata. Była to kara za publikację wydaną własnym sumptem pt. "Tematy niebezpieczne", w której m.in. referował poglądy rewizjonistów Holocaustu, mieszając je ze swoimi. Raz pisał "rewizjoniści uważają", a raz od siebie.

Pisał m.in.: Możemy stwierdzić bez popełnienia większego błędu, że cyklon B stosowano w obozach do dezynfekcji, nie zaś do mordowania ludzi (...). Wniosek ostateczny nasuwa się sam: w obozach ludzie głównie umierali na skutek chorób wynikających z niedożywienia, złych warunków higienicznych, morderczej pracy, a ciała palono w krematoriach, aby zapobiec epidemii.

W książce nie było przypisów. Ratajczak tłumaczył, że popularny i publicystyczny charakter pracy czyni je zbędnymi. Pisał o swoim dziele: Mnóstwo tu ocen ostrych, prowokacyjnych, mogących wywołać środowiskowe protesty. Wszystko zależy od mocnych nerwów i poczucia humoru.

Prokuratura oskarżyła dr. Ratajczaka o kłamstwo oświęcimskie. W czerwcu 2002 r. sąd prawomocnie uznał go za kłamcę, ale ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu postępowanie przeciw niemu umorzył.

Od tamtej pory dr Ratajczak nie mógł znaleźć pracy. Odrzucono wszystkie jego podania w szkołach i na uczelniach. Podobnie uczynił IPN. Ratajczak pracował najpierw jako stróż, później wyjechał do Anglii, gdzie pracował na zmywaku, ale po kilku miesiącach wrócił.

Trzy lata po procesie rozstał się żoną, która jednak zaprzeczyła, że miało to związek z jego poglądami. Ratajczak nie miał z czego płacić alimentów, stracił mieszkanie. Utrzymywał się z kilkuset złotych za publikacje w prawicowych pismach oraz z wykładów w salkach katechetycznych.

Według policji były nauczyciel akademicki musiał mieszkać od jakiegoś czasu w samochodzie. Świadczą o tym znaleziono w aucie jego rzeczy osobiste.