Nie ma sprawiedliwości - tak ojciec Grzegorza Przemyka zareagował na wyrok sądu apelacyjnego w Warszawie, który umorzył proces byłego milicjanta. Ireneusz K. odpowiadał za śmiertelne pobicie licealisty w maju 1983 roku. Mord na Przemyku to jedna z najgłośniejszych zbrodni peerelowskiego aparatu władzy.

Sąd uznał, że przestępstwo, którego miał się dopuścić oskarżony – a chodzi o pobicie ze skutkiem śmiertelnym – przedawniło się pięć lat temu. Nie godzi się z tym ojciec Grzegorza Przemyka: W biały dzień dzieciaka zgarnęli, oprawili, pozbyli się przy pomocy pogotowia, chcieli wrobić pogotowie i nie ma winnych. Nie chce mi się nic mówić. Jestem zdenerwowany.

Mecenas Andrzej Zalewski od razu zapowiedział kasację. Obawia się jednak orzeczenia Sądu Najwyższego. Według niego jeśli odrzuci on kasację, taki sam finał czeka wiele podobnych spraw: To znaczy, że wszystkie przypadki pobić ze skutkiem śmiertelnym, czy w jednostkach milicji ówczesnej, czy to na manifestacjach będą podlegały umorzeniu. Obrońca Ireneusza K. mówi z kolei, że właśnie to jest sprawiedliwość: Mój klient został już uniewinniony w ’84 roku.

Sąd rozpatrywał apelację obrońców byłego zomowca, który w maju zeszłego roku został skazany na 8 lat więzienia. Na mocy amnestii kara została zmniejszona mu o połowę. K. był sądzony wtedy piąty raz, po raz pierwszy zapadł wyrok skazujący. Rok temu Sąd Okręgowy w Warszawie nie miał wątpliwości, że K. był jednym z trzech milicjantów, którzy w maju 1983 r. bili Przemyka w komisariacie MO. W PRL władze usiłowały przerzucić odpowiedzialność na sanitariuszy, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala. Sąd pierwszej instancji uznał zarazem, że czyn K. - jako czyn karalny funkcjonariusza publicznego z PRL - nie przedawnił się.

W maju 1983 r. 19-letni Grzegorz Przemyk razem z kolegą świętował zdanie egzaminów maturalnych. Zostali zatrzymani przez milicjantów na Placu Zamkowym. Ponieważ Przemyk nie miał przy sobie dokumentów, funkcjonariusze zabrali go na komendę. Tam został pobity - dostał ponad 40 ciosów pałką oraz kilkanaście ciosów łokciem lub pięścią w brzuch. Przewieziony do szpitala, gdzie zmarł po dwóch dniach. Jego pogrzeb stał się wielką manifestacją przeciw władzom.

Ireneusz K., 20-letni wówczas zomowiec, do niedawna pracował w policji w Biłgoraju. Obecnie jest na mundurowej emeryturze.