Od dziś na liniach zastępczych w Bydgoszczy kursować ma więcej autobusów. Od 11 już dni Bydgoszcz jest pozbawiona sprawnej komunikacji publicznej. 24 czerwca rozpoczął się tam protest kierowców autobusów i motorniczych tramwajów Miejskich Zakładów Komunikacyjnych. Chcą podwyżek i poprawy warunków pracy. Wczoraj manifestowali przed Urzędem Miasta. Szansy na przełom na razie nie widać.

Zgodnie z zapowiedziami miasta liczba autobusów kursujących aktualnie po 16 zastępczych, awaryjnych liniach funkcjonujących w Bydgoszczy, ma wzrosnąć od dziś z 45 do 70. To i tak będzie jednak sytuacja daleka od normy, gdy po mieście kursowało w sumie blisko 250 pojazdów - autobusów i tramwajów.

Jak podkreślają i mieszkańcy,  i sami protestujący, wiele miejsc w Bydgoszczy pozbawionych jest komunikacji. Łęgnowo, Myślęcinek. W tej chwili jest weekend i ludzie nie mają jak dojechać. Lotnisko, Zawisza. Podam też perfidny przykład - prezydent mówi, że ludzie nie mają jak dojechać do szpitali. A jeden z najważniejszych szpitali onkologicznych nawet nie jest linią zastępczą objęty, tylko przejeżdża ona obok. I tak ludzie muszą iść piechotą i tak. A prezydent mówi, że przez nas ludzie nie mogą dojechać do szpitali - mówił podczas niedzielnej manifestacji jeden z protestujących kierowców.

"Dała Bozia rower"

Mieszkańcy pytani o protest przyznają, że coraz bardziej ich męczy. Z drugiej strony, że nie mają pretensji do kierowców. Ja ich rozumiem, sercem jestem z nimi. Dała Bozia rower - mówi starszy mężczyzna pytany o to, jak radzi sobie w tej trudnej sytuacji.  

Moja mama miała jechać do centrum, a że nie ma swojego samochodu, to chciała autobusem. Musiała iść daleko na przystanek, bo ten koło domu nie był czynny. Czekała na autobus około 45 minut, bo nic się z rozkładem nie zgadzało. Finalnie musiała zamówić taksówkę, tak samo jak reszta ludzi na przystanku, bo nic nie przyjeżdżało - mówi młoda kobieta. 

Czy jeżdżę teraz więcej? Powiem tak, drugi tydzień mamy tu sylwestra - przyznaje taksówkarz czekający na postoju.

Pytani o zastępczą komunikację w mieście mieszkańcy przyznają, że jest niewydolna i nieprzewidywalna. Z tym skomunikowaniem jest kiepsko, bo często na przystankach przesiadkowych autobusy pojawiają się w tym samym czasie i nie zatrzymują się w tych samych zatoczkach. Obok mnie jest taki przystanek, gdzie aby się przesiąść, musisz przejść przez dwa przejścia. Nie ma szans, aby zdążyć i czekasz 30 minut na kolejny autobus. Jakość wozów, które kursują na liniach zastępczych też jest kiepska - mówi mężczyzna mieszkający w Fordonie.

Niewidoma zabiera głos na manifestacji

Strajk bardzo mocno odczuwają także seniorzy czy osoby niepełnosprawne. Dla niewidomej pani Doroty, także mieszkanki Fordonu, oznacza on całkowity brak możliwości korzystania z komunikacji miejskiej. Konsekwencją jest brak możliwości dostania się do lekarza i kilka razy już przekładane wizyty. 

Jak mówi, jako osoba niewidoma, porusza się po mieście "na pamięć". Zmiany tras linii i rozkładów sparaliżowały jej życie. Ja wiem, jak z tego przystanku dojść na ten tramwaj, czy na ten autobus. Wiem, jak wrócić do domu. A tego wszystkiego nie ma, więc nie mam odwagi. Boję się, że sobie nie poradzę. Czy na pewno będą na dobrym przystanku. Nie daj Boże nie będzie kogo zapytać, bo nie zawsze stoją ludzie na przystankach. To będę stała kilka godzin zdezorientowana. To jest zbyt wielkie wyzwanie - mówi RMF FM pani Dorota.

Opisuje także swoją podróż linią zastępczą. W tłumie nikt nie dostrzegał, że jest osobą niewidomą. W pojeździe brakowało informacji, do których przystanków zbliża się autobus. Z powodu tłoku i wysokiej temperatury musiała wysiąść, zanim autobus dojechał do celu. 

Aby wrócić do domu musiała przejść, jak mówi, około 6-7 km. To był pierwszy dzień protestu. Od tego czasu nie wsiadła już do zastępczych autobusów

Ja się nie chce opowiadać: w prawo, w lewo. Mnie to jakby nie obchodzi. Próbuje sobie wyrobić swoje zdanie, słuchając jednej czy drugiej strony. Mogą strajkować, mają prawo. Rozumiem prezydenta, który nie ma na to pieniędzy, ale jako pasażer chcę, żeby zrobiono wszystko, żebym ja mogła się dostać do lekarza. Żebym mogła dojechać. Chociaż jednym tramwajem na godzinę - mówi pani Dorota, która podczas niedzielnej manifestacji przeszła przez zgromadzony tłum i poprosiła o możliwość zabrania głosu.

Do zgromadzonych apelowała, by pomyśleli o osobach niepełnosprawnych. Nie brakowało głosów dezaprobaty wśród protestujących, ale były także głosy wsparcia. 

Nawet jeśli to są jednostki, to one też są ważne. Tych ludzi trzeba zrozumieć, ale my już nie możemy. Dyskutujemy na temat podniesienie nam jakichkolwiek pieniędzy od iluś lat. Miasto nam daje na rok jakiś określony fundusz i musimy nim gospodarzyć. I nikogo nie obchodzi to, że paliwo wzrosło o 70 procent. Nie obchodzi to nikogo. My mamy jeździć - mówił RMF FM jeden z protestujących kierowców.  Jak tłumaczył, po 40 latach pracy dostaje na rękę niewiele ponad 3250 zł.

Końca nie widać

Do dziś - mimo prób - nie udało się osiągnąć porozumienia, które umożliwiłoby przerwanie protestu i przywrócenie kursowania regularnych linii autobusowych i tramwajowych.

Miasto od początku podkreślało, że strajk jest nielegalny, bo został ogłoszony z pominięciem przepisów o prowadzeniu sporu zbiorowego. W tej sprawie prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski skierował nawet zawiadomienie do prokuratury w sprawie działania "nieznanych osób" na szkodę miejskiego przewoźnika. Miejskie Zakłady Komunikacyjne dziennie - według wyliczeń miasta - tracą nawet 400 tysięcy złotych.

Sami pracownicy - w pierwszych dniach protestu - przyznawali, że można go określić jako "bunt". Strajk musi mieć jakąś procedurę. My tego nie zachowaliśmy. To się stało spontanicznie, z dnia na dzień. Dlatego to jest forma buntu pracowników. Nie ugniemy się. Za daleko zaszliśmy. Podwyżki, to podwyżki. My nie mamy wyrównania pensji od 3 lat, które nam się słusznie należy - mówiła jeszcze w zeszłym tygodniu jedna z protestujących.

Tego samego dnia protest był głównym tematem podczas sesji Rady Miasta. Powołana została doraźna komisja, która ma zająć się problemami w MZK. 

Pytany wtedy przez RMF FM o możliwe rozwiązania problemu Rafał Bruski przyznał, że nie widzi na razie wyjścia z tej sytuacji. Ekonomii i prawa nie złamię. Każde inne rozwiązanie jest do wypracowania - mówił RMF FM Bruski, tłumacząc, że miasto nie może tak po prostu dofinansować MZK.

Jak uzasadniał, stara się kontraktować do przewozu mieszkańców każdego, kto jest dostępny. Na dziś zapowiedział też wstępnie podjęcie kolejnych kroków tej sprawie. Docelowe ogłoszenie przetargu na pozostałą część obsługi miasta. Tę decyzję podejmę prawdopodobnie w poniedziałek, w zależności od tego, co się wydarzy do poniedziałku - mówił RMF FM Rafał Bruski w środę, w dniu sesji Rady Miasta.

Załoga przeprasza mieszkańców

W ostatni piątek reprezentujący protestujących Andrzej Arndt ze Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej poinformował, że strajk został zalegalizowany, a organizacja związkowa formalnie stanęła na jego czele.

Wczoraj na Starym Rynku przed Urzędem Miasta odbyła się manifestacja protestujących związkowców. My załoga, was społeczeństwo bardzo przepraszamy, ale takie same przeprosiny należą się także od pana prezydenta, bo to przez niego, tak długo to wszystko trwa - mówił Arndt.

Ze stanowiska tydzień temu zrezygnował prezes Miejskich Zakładów Komunikacyjnych w Bydgoszczy Adam Wadyński. Jego dymisja była jednym z postulatów protestujących. 

Przede wszystkim jednak chcą podwyżek - 1000 złotych - i poprawienia warunków pracy. Jak mówią w spółce jest ponad 30 wakatów, dyżury ustawiane są na zakładkę, a przemęczona załoga wypracowała w tym roku ponad 20 tysięcy nadgodzin.

Opracowanie: