„Odpowiednie organy rządowe już dzisiaj powinny przedstawić społeczeństwu szacunkowe dane na temat liczby chorych z chorobą nowotworową, których kilkanaście tysięcy prawdopodobnie umrze tylko dlatego, że nie zostali zdiagnozowani na wczesnym etapie zachorowania na nowotwór” – mówił prof. Cezary Szczylik w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM

Jest ogromny rozdźwięk między deklaracjami, które z taką łatwością są przestawiane społeczeństwu w mediach, a naszym życiem codziennym - zaznaczył znany onkolog.

Lekarz odniósł się też do informacji podanych przez "Dziennik Gazetę Prawną". Według gazety, w czasie pandemii lekarze wydają o 25 proc. mniej Zielonych Kart DILO (Diagnostyka i Leczenie Onkologiczne) pozwalających na przyspieszenie diagnozy onkologicznej.


Dane fundacji Alivia, która bardzo uważnie śledzi to co się dzieje z pacjentami onkologicznymi i ich losami w kraju, one dają zupełnie inny obraz (niż dane przedstawione przez "Dziennik Gazetę Prawną" - przyp. RMF FM), mianowicie 50 proc. mniej kart DILO zostało wydanych w czasie sześciu miesięcy pandemii. To bardzo zła wiadomość - wskazał szef kliniki onkologii w Europejskim Centrum Zdrowia Otwock.

Gość RMF FM dopytywany o przyczyny takiego spadku w wydawaniu kart, mówił: Przyczyna nie jest jednorodna. Jedną z podstawowych przyczyn był objaw przestraszenia społeczeństwa w pierwszych tygodniach pandemii (...). To czego ja bym oczekiwał w takim momencie, to działań ze strony służb sanitarnych, służb podległych Ministerstwu Zdrowia. To zorganizowanie profesjonalnej opieki na tak wczesnym etapie, ale jednocześnie mądrej polityki medialnej.

"Teleporady to nic złego"

Myślę, że teleporady to nic złego, ja bym je wręcz pochwalał, dlatego że to jest jakaś ścieżka, którą rzeczywiście pacjent może się komunikować i może dostać jasne wskazówki co ma zrobić. Można również pracując w teleporadach - ja pracowałem w teleporadach i pracuję nadal - ustalić z jednostką dla której się pracuje wysyłanie skierowań na badania.  To wszystko można zrobić, tylko to nie do końca funkcjonowało - wskazał  prof. Szczylik w RMF FM.


"Epatujemy się liczbami, jak 2 tys. zgonów spowodowanych koronawirusem, gdy tymczasem w ciągu tygodnia umiera tyle samo z powodu choroby nowotworowej"

Prof. Szczylik podkreślił, że nowotwory to dziś największe zagrożenie dla naszego życia: Wszyscy tam (w USA - przyp. RMF FM) zdają sobie sprawę, że dla tego zamożnego społeczeństwa zabójcą nr 1 jest choroba nowotworowa, z czego my dzisiaj kompletnie sobie nie zdajemy sprawy. Epatujemy się liczbami, jak 2 tys. zgonów spowodowanych koronawirusem, gdy tymczasem w ciągu tygodnia umiera tyle samo z powodu choroby nowotworowej.

Onkolog uważa też, że ranga ministra zdrowia powinna być wyższa. Jego zdaniem szef resortu zdrowia powinien być też wicepremierem rządu. Wielokrotnie o tym mówiłem. Mówiłem to tylko i wyłącznie dlatego, że wpływ ministra zdrowia na politykę finansową jest znikomy. I dopiero uzyskanie rangi wicepremiera, podobnie jak ministra edukacji, to jest ta ranga, dlatego że te dwa obszary są krytyczne i ważne dla przyszłości kraju - powiedział prof. Szczylik.

Marcin Zaborski: "Chorowanie na nowotwór w Polsce to jest koszmar. Mamy ograniczony dostęp do leczenia" - tak pan mówił przed pandemią. A dzisiaj, po zamrożeniu części przychodni, szpitali, jakiego słowa pan użyje? Czym jest leczenie nowotworów w Polsce?

Prof. Cezary Szczylik: Po pierwsze, nie chciałbym słuchaczy epatować jakimiś strasznymi słowami. Dlatego, że spora część ze słuchających otarła się - albo choruje albo chorowała, ma kogoś w rodzinie i była w poradniach, przychodniach oddziałach, klinikach onkologii - i to jest ta grupa ludzi, która doskonale zdaje sobie z tego sprawę, podobnie jak i ja, jak wygląda rzeczywiście opieka onkologiczna w Polsce. I chcę powiedzieć, że przede wszystkim jest to, używając przymiotników, ogromny rozdźwięk pomiędzy deklaracjami, które z taką łatwością są przedstawione społeczeństwu w mediach, a zupełnie czym innym jest nasze życie codzienne.

Do wielu problemów tej codziennej rzeczywistości dołączył chyba kolejny. "Dziennik Gazeta Prawna" pisze dzisiaj tak: "w czasie pandemii lekarze wydają o jedną czwartą mniej zielonych kart - tych kart, które pozwalają przyspieszyć diagnozę w leczeniu onkologicznym". Naiwnością oczywiście byłoby myślenie, że koronawirus zatrzymał raka, pokonał go, bo tych chorych wcale nie jest mniej.

No wypadałoby tylko mieć koronawirusa i życzyć go chorym onkologicznym, a jest wręcz odwrotnie. Też pewne sprostowanie, jeżeli chodzi o dane podane przez DGP, mianowicie dane fundacji Alivia, która bardzo uważnie śledzi to, co się dzieje z pacjentami onkologicznymi i ich losami w kraju, one dają zupełnie inny obraz - mianowicie 50 proc. mniej kart DiLO zostało wydanych w czasie tego półrocza pandemii.

Czyli jest jeszcze gorzej, niż napisał dziennik dzisiaj?

To jest bardzo zła wiadomość. Może wytłumaczę, dlaczego. Ta Zielona Karta DiLO, czyli diagnostyka i leczenie onkologiczne, bo to jest skrót tego DiLO, to jest w zamierzeniu poprzedniego rządu, zresztą pod presją pacjentów i środowiska onkologicznego (została wprowadzona - RMF FM). Bo to nie była też, trzeba o powiedzieć jasno, inicjatywa Ministerstwa Zdrowia. Absolutnie nie. To zostało opracowane w pośpiechu ze względu na, niestety fatalną sytuację opieki onkologicznej, i tą podstawową bolączką jest przede wszystkim czas od podejrzenia do postawienia rozpoznania i rozpoczęcia leczenia.

I tutaj został ustalony ten konkretny czas, kiedy pacjent ma diagnozę uzyskać.

Tak. Ma uzyskać i ma rozpocząć leczenie. Ta diagnoza w Polsce wynosiła około 80 dni- to jest ponad 20-30 dni dłużej, niż jest to na Zachodzie. Zamierzeniem byłoby, żeby skrócić przynajmniej o jedną trzecią. Tego typu postępowanie pozwala na bardzo wczesnym etapie wychwycenie wczesnych faz rozwoju nowotworu, ale też i wychwycenie nowotworów bardziej zaawansowanych. Niemniej jednak wcześniejsze rozpoznanie, nawet zaawansowanej postaci nowotworu może w istotny sposób wydłużyć się do przedłużenia życia tego chorego. A czasami, a może najczęściej również zmniejszyć jego dolegliwości i sprawienie, że taki chory nie czuje się porzucony.

Panie profesorze, ale jeśli dzisiaj tych "zielonych kart" jest wydawanych zdecydowanie mniej niż przed pandemią, to oznacza, że pacjenci się nie zgłaszają do lekarzy po te karty?

Ja myślę, że to jest dosyć złożone. Z jednej strony trzeba przede wszystkim pamiętać, kto wydaje karty DiLO. To są karty wydawane przede wszystkim przez lekarzy rodzinnych, przez lekarzy pierwszego kontaktu. I tutaj ta przyczyna nie jest, ja bym powiedział, jednorodna. Jedną z takich podstawowych przyczyn, to było ten objazd przestraszenia społeczeństwa w pierwszych tygodniach pandemii. Prawdopodobnie i pan redaktor i państwo widzieli zdjęcia znad wielu dużych miast Polski, z dronów, robiące piorunujące wrażenie - kompletnie puste ulice i powszechny strach przed tym, co nas może spotkać, jak groźna jest ta pandemia. I to, czego ja bym oczekiwał w takim momencie, to działań ze strony służb sanitarnych, służb podległych ministerstwu zdrowia. To z jednej strony formowanie profesjonalnej opieki, zorganizowanie profesjonalnej opieki na tak wczesnym etapie, ale jednocześnie mądrej polityki medialnej.

No tak, ale wielu pacjentów odkładało wizyty u lekarza, bojąc się m.in. koronawirusa. Ale pewnie są też i tacy, którzy do lekarza po prostu się dostać nie mogą, do gabinetu nie mogą się dostać, bo zarządzone zostały teleporady w podstawowej opiece zdrowotnej. To też jest jedna z przyczyn?

Myślę, że te teleporady to nie jest nic takiego złego. Ja bym wręcz pochwalał, dlatego, że to jest jakaś ścieżka, którą rzeczywiście pacjent może się komunikować i może dostać jasne wskazówki co ma zrobić. Można również, pracując w teleporadach - pracowałem również w teleporadach i pracuję nadal - ustalić z jednostką, dla której się pracuje wysyłanie skierowań na badania. To wszystko można zrobić. Tylko to nie do końca funkcjonowało. Ale wróciłbym do tego, co się działo w poradniach. Pacjenci się przestraszyli. Przestali przychodzić do poradni. Równocześnie wymogi w poradniach, które były rozsądne, dlatego, że trzeba było utrzymać odstępy między pacjentami, w związku z czym niedopuszczalne były obrazy tego tłoku w poradniach, dlatego że było wiadomo, czym to będzie zagrażało. Baliśmy się tego, zwłaszcza w onkologii, dlatego że pacjenci onkologiczni to są pacjenci, którzy nie dość, że mają tak naprawdę zdefektowany układ odpornościowy, to wielu z nich jest w trakcie leczenia. W związku z czym ich odporności jest inna niż każdego pacjenta, który przychodzi do przychodni. Z innej jeszcze strony, to jest kwestia organizacji. Niestety my, onkolodzy, jesteśmy w bardzo złej sytuacji - jest nas niewielu, pacjentów, którzy do nas trafiają jest bardzo dużo. I rozgęszczenie np. czasu przyjmowania pacjentów po to, żeby pacjent przyszedł w określonym czasie. I my wtedy przestaniemy przyjmować 30, 50, 70 pacjentów, zaczniemy przyjmować 10, 12.

No właśnie, jak onkologia ucierpiała, panie profesorze, na obostrzeniach związanych z Covidem? Wielu pacjentów musi czekać na zaplanowane wcześniej operacje, bo oddziały, na których te operacje miały się odbyć uległy jakimś obostrzeniom?

Obostrzenia dotyczyły każdego oddziału. Każde wejście do szpitala musi być monitorowane. Każdy pacjent musi napisać deklarację, musi mieć zmierzoną temperaturę. I oczywiście utrzymywać określone odstępy. Nie mamy wizyt u pacjentów. To wszystko jest w dalszym ciągu zawieszone. Ale chciałbym wrócić do tego wątku o tym, dlaczego wydano 50 proc. kart DiLO mniej. Proszę sobie uzmysłowić, że samych zachorowań w Polsce w tym roku będzie około 160 tys. Połowa z tych chorych w czasie tego półrocza mogła być zdiagnozowana wcześnie, na wczesnym etapie tej choroby. Chcę powiedzieć, że sukces w leczeniu choroby nowotworowej, a takim sukcesem nazywamy wyleczenie z choroby nowotworowej, jest możliwy tylko wtedy, kiedy wychwycimy guz, który się nie rozprzestrzenił, który jest operacyjny. A więc, jeżeli ta choroba zostanie wcześnie rozpoznana, niektóre z tych nowotworów mogą być w tak wczesnej fazie poddane radykalnej radioterapii. Niestety, te pół roku spowodowało, że z tych, już nie mówię 80 czy 90 tys. przypadków, które nie trafiły do wczesnej diagnostyki, duża część zostanie przesunięta na końcówkę roku.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Minister ogłosił strategię walki z pandemią koronawirusa na jesień