Komisja ds. Bezpieczenstwa Lotów Sił Powietrznych bada incydent z rządowym Jakiem-40, który wylądował na cywilnym lotnisku w Bydgoszczy bez obecności kontrolerów lotu - dowiedział się reporter RMF FM Krzysztof Zasada. Do zdarzenia doszło 26 kwietnia br.

Samolot przyleciał po ministra Radosława Sikorskiego, wylądował o godz. 7:59. Tymczasem kontrolerzy na tym lotnisku przychodzą do pracy o godz. 10:00. Według przepisów, by wylądować na tym lotnisku piloci samolotu muszą kontaktować się z kontrolerami.

Dlaczego piloci lądowali? Szef szkolenia wojsk lotniczych generał Anatol Czaban w rozmowie z reporterem RMF FM z rozbrajającą szczerością przyznał, że cywilni piloci nie wylądowaliby nawet w łatwiejszych warunkach. Potem dodał: Pilot wojskowy ma zadanie wykonać. Jednak zaznaczył, że pilot nie może postępować wbrew procedurom lotniskowym i zasadom bezpieczeństwa. Dla mnie jest problem zawsze, jeżeli gdziekolwiek występuje jakaś nawet mała nieprawidłowość, dlatego bardzo poważnie to zdarzenie traktuję i będę chciał to wyjaśnić do końca - zakończył.

Poseł Jerzy Polaczek z sejmowej komisji infrastruktury jest zszokowany, że do tego incydentu doszło w niecałe trzy tygodnie od katastrofy w Smoleńsku. To zły znak - powiedział Polaczek. Nie wyciągnęli wniosków z tragedii 10 kwietnia. Po drugie, gdyby pilot cywilny wykonałby taką operację, to momentalnie utraciłby uprawnienia i licencję - stwierdził. Polaczek zaznaczył, że wojskowe lotnictwo, a szczególności 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego od kilku lat jest w głębokim kryzysie.

Jak dowiedział się Krzysztof Zasada, Jaka-40, który lądował niezgodnie z cywilnymi procedurami w Bydgoszczy, pilotowała inna załoga niż ta, która 10 kwietnia lądowała z dziennikarzami w Smoleńsku.