"Panna, lat 24, szatynka, czarne oczy, inteligentna, na posadzie biurowej, z pensją miesięczną pięćdziesięciu rubli", "Szukam kobiety z patentem leśnika", "Poznam kobietę z fotelem dentystycznym"- tak wyglądały ogłoszenia pojawiające się w prasie ponad 100 lat temu. O rynku matrymonialnym XIX wieku Paulina Sawicka rozmawiała w Radiu RMF24 z dr Alicją Urbanik-Kopeć, badaczką kultury polskiej, autorką książki "Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym".

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Dr Alicja Urbanik-Kopeć o XIX-wiecznym rynku matrymonialnym

Czasopisma matrymonialne dają całkiem niezły wgląd w to, jak wyglądałby Tinder. Mamy gazetę, do której każdy może wysłać swój anons matrymonialny za opłatą niezupełnie niską. Więc być może to jest ta różnica - mówi autorka książki. Za ogłoszenie można było kupić trzy kilogramy mięsa lub zjeść obiad w luksusowej restauracji, ale, jak mówi badaczka, małżeństwo było poważną sprawą również, więc ta inwestycja miała się zwrócić i opłacić.

Jednakże oferty budziły kontrowersje. Dr Kopeć podkreśla, że niektóre z powodów były podobne do zarzutów wobec Tindera: Przeciwnicy pisali, że to jest strasznie cyniczne, takie wystawianie siebie na sprzedaż, że ludzie się nawzajem oglądają i tak oceniają bez żadnego romantyzmu, spontaniczności itd.

Jeszcze w latach siedemdziesiątych XIX wieku ogłoszenia pojawiały się w prasie codziennej, na równi z ofertami wynajmu pokoju czy zawiadomieniach o zgubie. Później, (w pierwszych latach XX wieku) powstawały gazety specjalnie do tego przeznaczone np. "Polski Flirt Salonowy". W takich czasopismach często umieszczano kilka sensacyjnych artykułów. Autorka podzieliła się historią mordercy:

Sprawa Hugo Schenka dotyczyła mordercy, który przez wiele lat swojej życiowej kariery był profesjonalnym oszustem. Miał wiele wymyślonych życiorysów. Pochodził z Galicji, podawał się za plantatora z Ameryki, podawał się za członka loży masońskiej, austriackiego arystokratę. Dawał ogłoszenie, że szuka żony, że nie zależy mu na posagu, że ona nie musi być ładna, bogata ani młoda, i że ożeni się natychmiast. Część z kobiet za jego namową okradała swoich pracodawców np. wynosiła biżuterię. Schenk w pewnym momencie zaczął się pozbywać dowodów swojego działania. Zaczął mordować te kobiety, które zapoznał przez ogłoszenia i w końcu trafił do sądu, a potem na szubienicę.

Opłaty za ogłoszenia były ponoszone za słowo, dlatego starano się je starannie dobierać, z uwzględnieniem najważniejszych kryteriów, takich jak wiek, stan cywilny czy wyznanie. Ale pojawiały się też takie ogłoszenia: Słońce czerwcowe nie robi tyle przyjemności młodym pannom, co ja im zrobię swoim szybkim ożenkiem. Żenię się z prędkością kuli armatniej, z każdą, bez zbędnych ceregieli.

Oczywiście, istniały też tradycyjne sposoby poszukiwania partnera. Dziewczyny z mieszczaństwa, z inteligencji miejskiej, z ziemiaństwa bardzo często poznawały swoich partnerów przy okazji różnych spotkań towarzyskich, które były po to zaprojektowane, i na które nie chodziły same. Natomiast kobiety i dziewczyny z niższych klas społecznych, np. robotnice czy szwaczki, poznawały mężczyzn na wodewilach czy przedstawieniach - bez udziału przyzwoitki, co gorszyło mieszczaństwo.

Kontrowersje wśród relacji damsko-męskich budziła także intercyza, której spisanie miało zabezpieczyć kobietę po rozstaniu. Uważano jednak, że podpisywanie intercyzy jest dla możnych, dla wielkich tego świata. I również, jak dzisiaj czasem się słyszy, że intercyza to jest taki nieprzyzwoity dowód na to, że małżonkowie nie są wobec siebie szczerzy, że jakoś niewłaściwie podchodzą do tego związku - zaznacza dr Alicja Urbanik-Kopeć.

Opracowanie: Martyna Rejczak