Powstanie Warszawskie trwało 63 dni. Można powiedzieć: aż 63 albo tylko 63 dni. Na pewno trwałoby znacznie dłużej, gdyby nie ogromne braki amunicji i żywności. O swoich powstańczych doświadczeniach opowiedział nam Janusz Maksymowicz ps. "Janosz".

REKLAMA

Te dwa elementy (brak amunicji i żywności - przyp. red.) zadecydowały - mówi w rozmowie z naszą reporterką Janusz Maksymowicz, pseudonim "Janosz". Dowództwo doszło do wniosku, że w świetle politycznych wydarzeń i decyzji Stalina szanse, żeby powstanie odniosło zamierzony skutek, są bardzo nikłe.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Janusz Maksymowicz ps. „Janosz” w rocznicę powstania: Paradoksalnie… ja się wtedy nie bałem

Często słyszę pytanie, czy był sens tego powstania - mówi z namysłem. Jako jego uczestnik uważam, że było jak najbardziej słuszne. Choćby dlatego, że tej młodzieży, która przez tyle lat okupacji znosiła upokorzenia, cierpienia, nikt nie był w stanie zatrzymać. Wybuchłoby, niezależnie od tego, czy taka właśnie byłaby decyzja naczelnego dowództwa Armii Krajowej, czy nie - dodaje z przekonaniem.

"Janosz" służył w kompanii szturmowej Armii Krajowej, która najcięższe walki toczyła w Starym Mieście - kiedyś dzielnicy, która teraz jest częścią Śródmieścia. Stare Miasto się broniło, a młody Maksymowicz był na kilku barykadach, które uniemożliwiały Niemcom dostęp.

Jak każdy byłem strzelcem, za udział w akcji zniszczenia czołgu zostałem mianowany starszym strzelcem. Byłem z tego strasznie dumny, bo to był mój pierwszy awans w życiu. Dla młodego chłopaka to było wielkie przeżycie - mówi z uśmiechem pan Janusz.

Na reducie powstaniec został ranny. Żołnierz puścił serię z niemieckiego czołgu, kule przebiły czapkę nad uchem, a jedna przeszła na wylot przez obojczyk. Do dziś pamięta uczucie, kiedy zrobiło mu się tak bardzo gorąco.

Lekarz batalionowy powiedział, że miałem szczęście, bo parę centymetrów niżej i nie ruszałbym ręką - tłumaczy Janusz Maksymowicz.

"Najlepiej pamiętam te niezbyt przyjemne momenty"

Z tamtego okresu mężczyzna nie pamięta strachu. Tłumaczy, że przez lata okupacji przyzwyczaił się do tego, że wychodząc z domu nie można mieć pewności, że się do niego wróci. Człowiek mógł zostać złapany w łapance i rozstrzelany w akcji odwetowej, albo wywieziony do Niemiec na przymusowe roboty.

Obrazy z tamtych czasów nie zacierają się w pamięci.

Najlepiej pamiętam te niezbyt przyjemne momenty. Np. jeszcze przed powstaniem, kiedy mieszkaliśmy przy ul. Jezuickiej - opowiada w rozmowie z RMF FM. Szedłem ulicą Świętojańską, a jak wiadomo, chodniki, kiedyś nazywane trotuarami, były wąskie. Kiedy szedł Niemiec, Polak musiał zejść z chodnika. Kiedy przechodziłem koło ulicy Zapiecek, jakiś Polak miał fantazję i nie zszedł. Przechodząc obok Niemca, trącił go ramieniem. Niemiec nawet się nie zastanawiał, wyciągnął z kabury pistolet i zastrzelił tego mężczyznę. Nawet się nie odwrócił. Ja do dzisiaj ten obrazek do dzisiaj mam przed oczami... - opisuje gość RMF FM.

Raz pan Janusz przechodził kanałami, które służyły mieszkańcom Warszawy do ewakuacji, ze Starego Miasta do Śródmieścia. Właz znajduje się do dzisiaj na placu Krasińskich.

To było dobrze zorganizowane, mieliśmy przewodnika, pracownika kanalizacji, który nas prowadził - wspomina pan Janusz Maksymowicz. Mieliśmy sznurek, szliśmy gęsiego, czasami trzeba było się schylić. Proszę wyobrazić sobie kanały i to, co jest pod stopami. Było naprawdę nieprzyjemnie - dodaje.

Sznurek służył też do porozumiewania się. Umówione hasła: jedno szarpnięcie: zatrzymać się. Dwa - pełna cisza, nie można było powiedzieć słowa.

Niemcy się zorientowali, że kanałami na masową skalę odbywa się ewakuacja - mówi nam pan Janusz. Część przechodziła do Śródmieścia, część na Żoliborz. Jak się przechodziło przez tereny zajęte przez Niemców, otwierali włazy. Kiedy tylko usłyszeli jakiś szum, wrzucali do kanału wiązkę granatów - dodaje.

Trzy szarpnięcia oznaczały natychmiastowe zatrzymanie się. Członkowie grupy musieli pojedynczo, przeskokiem, przechodzić pod otwartymi włazami.

Nie życzę nikomu przechodzić, niech pani sobie wyobraża kanały - mówi nasze reporterce powstaniec.

Młodzież? "Zrobią dokładnie to, co moje pokolenie"

Janusz Maksymowicz podkreśla, że uczestnikami powstania kierowało poczucie obowiązku. I uważa, że współcześni, młodzi ludzie, niczym się od jego rówieśników w tamtym czasie nie różnią. Rozumieją, że nigdy nie należy zapominać o obowiązku, o przyzwoitości wobec ojczyzny.

Mamy bardzo dobrą młodzież, interesują się historią i wiem, że gdyby nastąpiła taka potrzeba - oby nigdy nie nastąpiła! - zrobią dokładnie to, co moje pokolenie - mówi z przekonaniem pan Janusz.