Trzygodzinna debata z udziałem wszystkich 13 kandydatów w wyborach prezydenckich dostarczyła więcej informacji niż jakakolwiek wcześniejsza. Zorganizowane przez "Super Express" bezpośrednie starcie konkurentów przykuło w poniedziałek uwagę wielu widzów i zapewne wpłynie na ich decyzje.

REKLAMA

Seria krótkich, indywidualnych starć kandydatów przede wszystkim nie była obarczona fatum rytualnego pytania kolejno wszystkich o to samo i aptekarskiego odmierzania czasu przez prowadzących ją dziennikarzy. Co więcej, ich rola została sprowadzona do symbolicznego niemal mówienia, co teraz. A całość była po prostu serią spięć konkurentów według modelu "pytanie-odpowiedź-riposta". To, kto rozmawia z kim, tylko częściowo było oparte na losowaniu, tematy zawsze wywoływał każdy z kolejnych pytających. Ten model sprawdził się bardzo dobrze.

Nieprzewidywalność

W całej trzygodzinnej debacie 13 zgromadzonych w jednym miejscu kandydatów zrezygnowało niemal z tzw. gadżetów. Było oczywiste, że przebiegu poszczególnych rozmów i napędzania przez nie dynamiki tych, które następują po nich, przewidzieć się nie da. Nie da się więc zaplanować momentu, w którym sięgać po rekwizyty. Były zatem tylko dwa. To porzucona przez Karola Nawrockiego po debacie w Końskich flaga narodowa, którą przyniósł Rafał Trzaskowski. Nawrockiego wytykanie porzucenia flagi zakłopotało, Trzaskowski jednak nie wykorzystał tego rekwizytu do końca i po zwróceniu uwagi na to, jak konkurent potraktował flagę, do sprawy już nie wracał.

Była też teczka z domagającymi się interwencji w Ministerstwie Zdrowia dokumentami, z którą przyszedł Krzysztof Stanowski, a którą zabrała Magdalena Biejat. Biejat w debacie w Końskich wzięła proporczyk LGBT, z którym chyba nieswojo czuł się Rafał Trzaskowski.

Oburzenie i inne emocje

Padło sporo niedopuszczalnych według pozostałych stwierdzeń ze strony Grzegorza Brauna, nieco mniej oburzające były niektóre oświadczenia Macieja Maciaka i Sławomira Mentzena.

Trudno jednak byłoby mówić, że były one zaskakujące. W wypadku antysemickich przemów pana Brauna czy nie zawsze zbornych pacyfistyczno-prorosyjskich wypowiedzi Macieja Maciaka - nie były.

Także przewidywalne były reakcje na prowokacyjne oświadczenia - zapowiedzi złożenia doniesień w prokuraturze przez Magdalenę Biejat, przerwanie rozmowy i odejście od mównicy Rafała Trzaskowskiego czy zwrócenie się do uznawanego za prorosyjskiego kandydata po rosyjsku - wszystko to było możliwe i dopuszczalne, a więc dające się przewidzieć.

Mogły nieco zdziwić pretensje pana Wocha, że senatorowie PO golą nogi i szkodzą branży fitness, ale taki jest chyba urok improwizowanych wypowiedzi w ferworze wymiany zdań.

Faworyci blado

Lepiej niż we wcześniejszych podobnych wystąpieniach wypadł Karol Nawrocki. Na jego korzyść działała m.in. okazała postura i realizowanie założonego planu z niezmąconym prawie spokojem, a przy tym z pierwszy chyba raz zauważalną swobodą. Kandydat obywatelski PiS parokrotnie wykazał się refleksem i drapieżnością niedającą się zaplanować wcześniej, a więc wykazał się zdolnością improwizacji, której nie wszyscy się po nim spodziewali.

Rafał Trzaskowski, po którym chyba takiego refleksu oczekiwano, wyglądał raczej na zmęczonego, głównie tym, że zdecydowana większość konkurentów atakowała właśnie jego. Wszystko, co robił i mówił, wyglądało na sprawne radzenie sobie z sytuacją, trafiały mu się jednak momenty słabsze. U innych nie zwracałyby może uwagi, u faworyta sondaży są jednak niepokojące dla sztabowców.

Niewykorzystana szansa Mentzena

To nie był dobry dzień kandydata Konfederacji. Wypadł blado, miejscami histerycznie, pogubił się w starciu o gwałt z Magdaleną Biejat, w unikaniu drażliwych pytań o sprawy międzynarodowe. Co jednak najdziwniejsze - kompletnie odpuścił sobie to, co nakazuje logika działania w jego sytuacji - żeby wejść do II tury, powinien atakować słabszego z tych, którzy o to walczą, czyli Karola Nawrockiego, czego jednak nie zrobił.

Hasłem Mentzena było przecież "to ja mam większe szanse na wygranie z Trzaskowskim" (co wyglądało na zapowiedź strategii) - ale nie wykorzystał szansy, żeby do tej II tury spróbować wejść. Nawet się chyba z Nawrockim nie zetknął, choć walczą w dużym stopniu o ten sam elektorat. Mentzen mógł zdobyć kilka punktów, jednak nawet nie próbował tego zrobić.

Kto zyskał najwięcej?

W samej debacie prawdopodobnie Magdalena Biejat. To kandydatka Lewicy interweniowała po popisach Grzegorza Brauna, wprawiając w zakłopotanie pozostałych, głównie przecież pozujących na stanowczych mężczyzn. Jasne, klarowne zdania, wyraziste empatyczne poglądy, autentyczne zachowania - wszystko to przemawiało na jej korzyść, z wyraźnie zaskakującą konkurentów pryncypialnością i stanowczością włącznie.

Czwarty w wyścigu

Szymon Hołownia był formie, ale nie zaskoczył. Wydaje się, że łatwo dobierający trafne słowa, też wyrazisty, wyluzowany, ale i stanowczy gaduła już się widzom opatrzył. Wobec niego stosujemy już pewnie inne standardy i zakładamy, że będzie w formie, zatem później nie dziwi nas, że tak jest. Bardzo podobnie jest z Adrianem Zandbergiem - znamy jego poglądy, wiemy, że jest kompetentny i zapewne najskrajniej lewicowy - i on też nas niczym nie zaskoczy.

Peleton

Pozostali kandydaci to Artur Bartoszewicz, Grzegorz Braun, Marek Jakubiak, Maciej Maciak, Joanna Senyszyn, Krzysztof Stanowski i Marek Woch. Żadna z tych osób oczywiście prezydentem nie będzie, w debacie więc odegrali wymyślone dla siebie role. Joanna Senyszyn sama chyba traktuje kandydowanie jak żart, jawnie mówi o tym Stanowski, panowie Woch, Maciak i Jakubiak każdy w swojej kategorii realizują jakieś swoje cele wizerunkowe. Grzegorz Braun kolejny raz wystąpił z opiniami nie do przyjęcia dla wielu, antysemityzm i antyukraińskie wypowiedzi to właśnie coś, czym chce pozyskać zwolenników, których istnieniu przecież nie da się zaprzeczyć.

Peleton w wyścigu do prezydentury podkreślił tylko, że dobre przedstawienie wymaga zaangażowania także statystów, również tych z rolami mówionymi.

Przyszłość debatowania

W najbliższych tygodniach czeka nas jeszcze kilka debat prezydenckich. Formuła tej, która odbyła się wczoraj, może nadać ton ich scenariuszom. To, co przywykliśmy dotąd uznawać za debaty, sformalizowane do granic wytrzymałości widza celebrowanie każdego słowa - prawdopodobnie zacznie przechodzić do historii. Indywidualne starcia kandydatów w gronie kilkunastu osób zorganizować trudno, a jednak - całe szczęście - jest to możliwe.