Nie milkną echa popołudniowego ataku sił izraelskich na budynek w Dosze, stolicy Kataru, gdzie znajdowało się najwyższe rangą kierownictwo Hamasu, w tym m.in. były przywódca grupy Chalid Maszal. Los liderów Hamasu nie jest do końca znany, bowiem pojawiają się sprzeczne raporty dotyczące ofiar śmiertelnych. Izrael uderzył w momencie, kiedy przywództwo tej palestyńskiej organizacji terrorystycznej omawiało najnowszą amerykańską propozycję zawieszenia broni.

REKLAMA

Wtorkowy atak sił izraelskich na Dohę, stolicę i największe miasto Kataru, wstrząsnął światem arabskim. Izraelczycy zaatakowali w biały dzień przy pomocy amunicji precyzyjnej - w momencie, kiedy - jak podał izraelski dziennik "Haaretz" - w rzeczonym budynku trwało zebranie liderów Hamasu, podczas którego omawiano najnowszą amerykańską propozycję zawieszenia broni.

W całej sprawie kluczowy jest fakt, że Doha od lat jest siedzibą politycznego skrzydła Hamasu. To właśnie tam - jak przekazały arabskie media - przebywali dziś m.in. były przywódca Hamasu Chalid Maszal, Chalil al-Hajja, który jest głównym negocjatorem grupy w rozmowach na temat rozejmu w Strefie Gazy, czy inni wysocy rangą liderzy - Zaher Dżabarin i Muhammad Darwisz.

Zagraniczne media podają sprzeczne informacje dotyczące efektu uderzenia i losów liderów grupy. Saudyjska stacja Al-Arabijja podała, że Chalil al-Hajja zginął w ataku. Doniesień nie potwierdził jednak sam Hamas, który poinformował, że w izraelskim ataku zginęło co prawda pięciu członków grupy, w tym syn głównego negocjatora, ale o jego śmierci nie wspomniał.

Cytowana przez Reutersa organizacja podkreśliła, że izraelska próba zamachu na zespół negocjatorów zakończyła się fiaskiem. Należy przy tym zauważyć, że Hamas, który niejednokrotnie potwierdzał śmierć swoich liderów kilka miesięcy po tym, jak faktycznie zostali zabici, nie przedstawił żadnych bezpośrednich dowodów na to, że przywódcy przeżyli izraelski atak. Żadnych dowodów nie przedstawiły też źródła, które poinformowały o śmierci liderów Hamasu.

To wyłącznie izraelska operacja

Izrael początkowo nie wziął odpowiedzialności za atak na budynek w Dosze. W niedługim czasie po eksplozjach w katarskiej stolicy, we wspólnym komunikacie Siły Obronne Izraela i izraelska agencja wywiadowcza Szin Bet przekazały, że siły powietrzne przeprowadziły atak, którego celem byli przywódcy Hamasu. Choć w oświadczeniu nie wskazano, że atak został przeprowadzony na terytorium Kataru, komunikat pojawił się tuż po doniesieniach o wybuchach w stolicy kraju.

Później Tel Awiw już nie krył się z tym, że to on stoi za atakiem w katarskiej stolicy. Biuro premiera Izraela Benjamina Netanjahu napisało, że nalot był wyłącznie izraelską operacją. "Izrael to rozpoczął, Izrael to przeprowadził i Izrael bierze za to pełną odpowiedzialność" - zaznaczono w oświadczeniu.

Później izraelski premier we wspólnym komunikacie z ministrem obrony Israelem Kacem oświadczył, że decyzja o uderzeniu została podjęta po poniedziałkowym zamachu terrorystycznym w Jerozolimie. W ataku zginęło sześć osób, a Hamas przyznał się do jego zorganizowania. Politycy podkreślili, że operacja była całkowicie usprawiedliwiona, ponieważ kierownictwo Hamasu zorganizowało atak na Izrael 7 października 2023 r., a po nim nie zaprzestało "morderczych działań" przeciwko Izraelowi i jego obywatelom.

Głos w sprawie wtorkowych wydarzeń zabrał też m.in. szef sztabu generalnego Sił Obronnych Izraela, gen. Eyal Zamir, który stwierdził, że Izrael "rozliczy się ze swoimi wrogami" na całym świecie. To terroryści, których jedynym pragnieniem było stanąć na czele (operacji) zniszczenia Państwa Izrael. Będziemy kontynuować tę misję wszędzie, z dowolnego dystansu, blisko i daleko, aby rozliczyć się z naszymi wrogami - powiedział do izraelskich pilotów, którzy wzięli udział w uderzeniu na budynek w Dosze. Rozliczamy się moralnie i etycznie w imieniu wszystkich ofiar 7 października. Nie spoczniemy (...), dopóki nie sprowadzimy zakładników i nie pokonamy Hamasu - podkreślił, cytowany przez portal Times of Israel.

Świat arabski (i nie tylko) potępił izraelski atak

Świat arabski zdecydowanie potępił izraelske uderzenie na przywództwo Hamasu w Dosze. Katarska dyplomacja skrytykowała atak, nazywając go "tchórzliwym działaniem łamiącym prawo międzynarodowe". W oświadczeniu rzecznika resortu spraw zagranicznych Madżeda Al-Ansariego przyznano, że uderzenie było wymierzone w "budynki mieszkalne, w których mieszkało kilku członków biura politycznego Hamasu".

Izraelski atak skrytykowała też m.in. Organizacja Narodów Zjednoczonych, Iran, Turcja, Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Autonomia Palestyńska. Prezydent Francji Emmanuel Macron stwierdził, że ataki Izraela na liderów Hamasu w Dausze są nieakceptowalne, niezależnie od ich przyczyn, a premier Wielkiej Brytanii zaznaczył, że izraelski atak naruszył suwerenność Kataru oraz grozi dalszą eskalacją konfliktu w regionie.

Co na to Stany Zjednoczone?

Izraelski atak skomentował też Waszyngton, który - co oczywiste - działań swojego bliskiego sojusznika nie potępił, ale zaznaczył, że nie służy to ani Izraelowi, ani Stanom Zjednoczonym. Jak powiedziała podczas wtorkowego briefingu prasowego rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt, po otrzymaniu informacji od amerykańskiego wojska specjalny wysłannik ds. Bliskiego Wschodu Steve Witkoff uprzedził o nadchodzącym uderzeniu władze Kataru.

Samodzielne bombardowanie wewnątrz Kataru, suwerennego kraju i bliskiego sojusznika Stanów Zjednoczonych, który ciężko pracuje i odważnie podejmuje ryzyko, by zakończyć tę wojnę, nie służy celom ani Izraela, ani Stanów Zjednoczonych - powiedziała, dodając jednak, że eliminacja Hamasu jest słusznym celem.

Donald Trump miał po fakcie odbyć rozmowy z premierem Izraela Benjaminem Netanjahu i emirem Kataru. Szef izraelskiego rządu stwierdził, że jest gotowy zawrzeć pokój, zaś przywódca USA w rozmowie z katarskim władcą miał powiedzieć, że jest bardzo niezadowolony z miejsca izraelskiego ataku w stolicy Kataru i zapewnił go, że podobne incydenty się więcej nie powtórzą. Czas pokaże, czy tak faktycznie będzie.