​Sukces polskiej prezydencji był paradoksalnie także możliwy dzięki zamieceniu pod dywan na 6 miesięcy drażliwych tematów. A wśród sukcesów mało się mówi o dobrej komunikacji prasowej w Brukseli - podsumowuje polską prezydencję w UE Katarzyna Szymańska-Borginon, unijna korespondentka RMF FM.

REKLAMA


Unijna zamrażarka

Cieniem na polskiej prezydencji położyła się kampania wyborcza. Bruksela - chociaż oficjalnie tego nie powie - liczyła na zwycięstwo proeuropejskiego kandydata. Wiele spraw zostało przemilczanych, zamiecionych pod dywan na 6 miesięcy, żeby nie szkodzić polskim władzom. Donald Tusk, dzięki swoim wyśmienitym kontaktom z szefową KE Ursulą von der Leyen sprawił, że Bruksela nie wnosiła trudnych dla polskich władz - tematów.

Do unijnej zamrażarki poszły więc sprawy drażliwe, które mogły mu zaszkodzić Tuskowi w wyborach. Chodzi na przykład o pakt azylowo-migracyjny, umowę z Mercosurem, cele klimatyczne na 2040 r. czy umowę handlową z Ukrainą. Tematy te teraz, po zakończeniu polskiej prezydencji wrócą i może się okazać, że trzeba będzie w wielu tych kwestiach - ustąpić.

Co z paktem azylowo-migracyjnym?

Pakt azylowo-migracyjny pozostaje wciąż mocy, a nawet KE chce przyspieszyć jego wdrażanie. Bruksela zaczyna tracić cierpliwość wobec polskich władz w tej sprawie.

Warszawa będzie musiała już wkrótce podjąć decyzję: czy przyjmie pakt i skorzysta z wyjątku od "obowiązkowej solidarności" (relokacja, płacenie 20 tys. euro za jednego nieprzyjętego migranta lub pomoc operacyjna) ze względu na przyjęcie milionów uchodźców z Ukrainy, czy też go odrzuca, co się skończy wszczęciem przez KE procedury przeciwnaruszeniowej i pozwem do TSUE.

Umowy z Mercosurem i Ukrainą

Polskiej prezydencji udało się także "prześlizgnąć" w sprawie umowy z Mercosurem. Tekst umowy zostanie przedstawiony przez KE do akceptacji przez kraje UE dosłownie w najbliższych dniach. I wszystko wskazuje na to, że będzie przyjęty, a Polska i Francja otrzymają w aneksie do umowy zapewniania, że w razie nadmiernego importu wrażliwych towarów - UE powie "stop". Będą to więc zapewnienia ze strony UE, a nie zmiany w samej umowie z krajami Mercosur.

Również nowa umowa handlowa z Ukrainą będzie negocjowana teraz, po zakończeniu polskiej prezydencji. Porozumienie będzie dotyczyć nowych kwot na cukier, zboże, jaja, kukurydzę, drób czy cukier, które będą z pewnością korzystniejsze dla polskich rodników niż umowa bezcłowa wprowadzona po wybuchu wojny, ale mniej korzystne niż przejściowe, obecne zasady układu stowarzyszeniowego UE-Ukraina.

Już na samym początku polskiej prezydencji jeden z rozmówców w KE mówił dziennikarce RMF FM, że nowa umowa z Ukrainą będzie negocjowana wstępnie "po cichu", a przyjęta zostanie dopiero po wyborach w Polsce, żeby ewentualnych protestów rolników nie wykorzystała opozycja.

Cele klimatyczne czekały na wybory w Polsce

To samo z odrzucanym przez Polskę celem pośrednim redukcji CO2 o 90 proc. do 2040 r., który pojawi się na unijnym stole w najbliższych dniach. Już na początku prezydencji słychać było w Brukseli, że publikacja przez KE tego nowego celu zostanie opóźniona ze względu na to, że Polsce, która jest jego przeciwnikiem, trudno będzie koordynować w tej sprawie stanowisko innych krajów.

Wybory, a w każdym razie polityka wewnętrzna, miały wpływ także na decyzję, już na początku prezydencji, by zrezygnować z organizowania w Polsce nieformalnych szczytów UE. A przecież takie spotkania niosą ze sobą prestiż, możliwość wpływania na toczące się we Wspólnocie dyskusje oraz pozwalają na zaprezentowanie kraju. Takie szczyty zorganizowała poprzednia, węgierska prezydencja i zapowiedziała - przyszła - duńska. Brak takich szczytów wynikał z obaw, że mogłyby być wykorzystywane przez prezydenta Andrzeja Dudę przed wyborami, bo to on musiałby być gospodarzem tych spotkań.

Plus polskiej prezydencji

O sukcesach prezydencji powiedziano już bardzo dużo. Z punktu widzenia dziennikarki w Brukseli dużym plusem polskiej prezydencji był sposób komunikowania informacji przez ekipę polskich rzeczników. Było to robione na wysokim poziomie, którego nie pamiętam odkąd pracuję jako dziennikarka w Brukseli. Przykład dali rzecznicy poprzedniej, belgijskiej prezydencji, ale Polacy stanęli na wysokości zadania. A niełatwo jest zadowolić kilkuset dziennikarzy nie tylko z krajów Unii, ale i z całego świata.

Polskie władze, wybierając kandydatów na rzeczników prasowych, sięgnęły po Polaków pracujących w unijnych instytucjach i "wypożyczyły" ich na 6 miesięcy. Znakomity ruch, bo są to osoby, które znają "od środka" nie tylko politykę UE i zawiłości unijnych instytucji, ale miały już także wiele kontaktów wśród polskich i zagranicznych dziennikarzy.

Polscy rzecznicy stworzyli tematyczne grupy na WhatsAppie i na zasadzie backgroundowej (nie można ujawnić źródła) informowali praktycznie w czasie rzeczywistym o decyzjach UE. Po raz pierwszy - odkąd pamiętam - polscy rzecznicy w Brukseli mieli na tyle silną pozycję, że nie obawiali się informować nawet o sprawach niezwykle drażliwych takich, jak np. sankcje wobec Rosji, balansując między tym "co wolno" powiedzieć, a tym "czego oczekują" dziennikarze.

Wcześniej polski rzecznik w Brukseli - bez względu na opcję, która akurat sprawowała władzę w Polsce - nie mógł sam z siebie dać szybkiej odpowiedzi, na każdą wypowiedź musiał mieć zgodę ambasadora lub Warszawy. W dodatku nie uczestniczył w ważnych spotkaniach np. posiedzeniach unijnych ambasadorów i - po prostu - niewiele wiedział. Dla dziennikarza w Brukseli - był więc - bezużyteczny.

To zmieniło się wraz z polską prezydencją. Rzecznicy przekazywali nie tylko informacje, ale potrafili "stworzyć opowieść", czyli ująć dany temat w jego kontekście (nawet historycznym) i przemycali polski punkt widzenia, bez nachalnej, odrzucającej każdego dziennikarza propagandy.

Sytuacja pogorszyła się tuż przed wyborami, gdy rzecznicy nie byli już tak chętni, by odpowiadać na pytania , które uznawali za "zbyt polityczne".

Nie obyło się bez niewielkich konfliktów z dziennikarzami. Nie do zaakceptowania były np. niektóre telefony do dziennikarzy z próbą korekty przekazu. Jeden dziennikarzy skarżył się np., że rzecznik niezbyt grzecznie "rzucił" słuchawką, uznając, że już wystarczająco wyjaśnił sprawę. Zbyt faworyzowano także dziennikarzy wielkich, zagranicznych mediów, które jako pierwsze otrzymywały pewne informacje czy dokumenty.