Rozpędzone auto wjechało w rodzinę w niewielkiej włoskiej miejscowości Santo Stefano di Cadore. Zginęły trzy osoby, w tym 2-letnie dziecko. Za kierownicą auta siedziała 31-letnia Niemka, która twierdzi, że nic nie pamięta. Zachowuje się tak, jakby jej tam nie było – piszą media, ujawniając mrożące krew w żyłach okoliczności tragedii.

REKLAMA

Mieszkańcy Santo Stefano di Cadore we włoskich Dolomitach nie mogą się otrząsnąć z szoku po tym, jak rozpędzone auto wjechało z rodzinę.

Zginęły trzy osoby: 2-letnie dziecko, jego ojciec i babcia. Siła uderzenia była tak duża, że wózek, w którym siedział chłopiec, przeleciał w powietrzu 30 metrów.

Matka dziecka odniosła niegroźne obrażenia, natomiast, dziadek widząc, co się stało, dostał ataku serca i przebywa obecnie w szpitalu.

Do tragedii doszło na drodze, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h. Biegli już ustalili, że Niemka pędziła swoim Audi A3 90 km/h. Na miejscu nie ma widocznych śladów hamowania. Śledczy podejrzewają, że kobieta albo wjechała w grupę przechodniów celowo, albo była zapatrzona w telefon komórkowy.

W pobranych od niej próbkach krwi nie stwierdzono obecności alkoholu czy narkotyków.

Kamera w pobliskim warsztacie samochodowych zarejestrowała jej auto na kilka sekund przed wypadkiem. Na nagraniu nie widać samej tragedii, ale w tle słychać potworny huk od uderzenia.

31-latka z Bawarii przebywa w areszcie. Zgodnie z włoskim prawem, za spowodowanie śmierci trzech osób grozi jej wieloletnie więzienie. Kobieta utrzymuje, że nic nie pamięta.

Jestem w przepaści - ma powtarzać, co przekazał "Corriere della Sera" przyznany jej z urzędu adwokat Giuseppe Triolo. Dodał, że 31-latka o nie chce nic mówić o wypadku, "jakby jej tam nie było".

Tymczasem agencja ANSA podała, że ktoś z wioski widział, jak na krótko przed wypadkiem Niemka wdała się z kimś w głośną kłótnię, po czym nagle wsiadła do samochodu i odjechała.

W aucie znaleziono kilka koców oraz wiele ubrań, co może świadczyć o tym, że Angelika H. od kilku dni mieszkała w swoim audi. Niemiecki "Bild" pisze, że 31-latka od października zeszłego roku była w ciągłej podróży. Tak zresztą miała powiedzieć policjantom chwilę po wypadku - że "podróżuje po Włoszech".

Pod koniec maja miała wdać się w awanturę ze sprzedawczynią telefonów komórkowych w miejscowości Bolzano. Wezwani wtedy na miejsce policjanci znaleźli w jej plecaku młotek.