Niemcy snują mocarstwowe plany jeśli chodzi o rozbudowę Bundeswehry, inwestują w rozwój technologii wojskowych i bazy przemysłu zbrojeniowego oraz ogłaszają wolę rozbudowy armii. Mają jednak poważny problem. Surowe przepisy dotyczące ochrony danych utrudniają powiększenie personelu sił zbrojnych. Niemieckie stowarzyszenie rezerwistów alarmuje, że Berlin stracił kontakt z blisko milionem potencjalnych przyszłych żołnierzy.
O sprawie informuje brytyjski "Financial Times", podkreślając, że absurdalne przepisy o ochronie danych osobowych mogą znacznie skomplikować plany Niemiec o stworzeniu silnej armii.
"FT" powołuje się na wypowiedzi Patricka Sensburga, szefa Stowarzyszenia Rezerwistów Niemieckich Sił Zbrojnych, który poinformował, że niemieckie i unijne przepisy dotyczące ochrony prywatności uniemożliwiają kontakt z blisko milionem osób, mogących potencjalnie wzmocnić siły rezerwistów. Sprawa kładzie się cieniem na planach nowego kanclerza Friedricha Merza, który wraz z innymi przywódcami największych krajów Europy chce dążyć do rozbudowy wojsk w obliczu rosnącego zagrożenia ze wschodu.
Sensburg przekazał, że gdy Niemcy zawiesiły pobór do wojsk w 2011 roku, zaprzestano prowadzenia rejestrów byłych poborowych i śledzenia ich losów. Straciliśmy z nimi kontakt. To szaleństwo - mówi.
Problem hiperrestrykcyjnych przepisów o ochronie danych wynika z przeszłości Niemiec. W epoce nazistowskiej i w sytuacji, gdy kraj był podzielony na część zachodnią i komunistyczny wschód, gromadzone dane osobowe były często przedmiotem zainteresowania reżimowej bezpieki.
Niemcy mają konkretne plany, dotyczące rozbudowy wojsk. Generał Carsten Breuer, głównodowodzący sił zbrojnych, poinformował, że do końca dekady liczba żołnierzy zawodowych musi wzrosnąć z obecnych około 180 tys. do 200 tys. Breuer wyraźnie jednak zaznacza, że armia potrzebuje też rezerwistów w liczbie około 260 tys., którzy w przypadku nagłego kryzysu będą mogli być powołani pod broń.
O ile wzrost liczby "zawodowców" nie wydaje się aż tak trudny do osiągnięcia, o tyle w przypadku rezerwy jest już dużo gorzej. Obecnie jest ich w Niemczech zaledwie około 60 tys.
Armie europejskie zazwyczaj opierają się na trzech głównych kanałach rekrutacji w celu uzupełnienia sił rezerwowych: ochotnikach, byłych poborowych i byłych żołnierzach zawodowych - tłumaczy "FT".
W wywiadzie dla Frankfurter Allgemeine Zeitung minister obrony RFN Boris Pistorius przyznał, że odbudowa niemieckich sił będzie wymagała reaktywacji także byłych żołnierzy.
W tej operacji mogłoby pomóc właśnie stowarzyszenie rezerwistów, które oprócz 115 tys. regularnych członków, odpowiada także za 10 mln innych, którzy odbyli służbę wojskową lub też byli zawodowymi żołnierzami. Rzeczywistość jest nieubłagana. 9 mln z nich znajduje się już w wieku powyżej 65 lat. Pozostaje jednak milion innych, którzy wiekowo mogliby potencjalnie nadawać się jeszcze do wzmocnienia armii. Wśród nich, wyjaśnia Sensburg jest też 93 tys. osób, które służyły w Afganistanie, więc stanowią grupę rezerwistów doświadczonych w warunkach operacyjnych.
Ze względu na wyżej wymienione przepisy z nimi również nie ma kontaktu. Nie wiemy nawet, w jakiej są kondycji fizycznej i czy chcieliby ponownie służyć - mówi dla "Financial Times" szef stowarzyszenia.
Dodatkowo absurdalnego wymiaru sprawy dodaje fakt, że - jak wyjaśnia Sensburg - instytucja odpowiedzialna za pobieranie abonamentu telewizyjnego w Niemczech może kontaktować się z obywatelami kilka tygodni po tym, gdy ci się przeprowadzą. Stowarzyszenie Rezerwistów Niemieckich Sił Zbrojnych takiej możliwości nie posiada.