Według danych UNICEF każdego dnia w Strefie Gazy nogę lub obydwie nogi traci 10 dzieci. To właśnie te operacje są najtrudniejsze dla lekarzy Polskiej Misji Medycznej. "Amputacje kończyn 2-letnich dzieci to widok, którego nie mogę zapomnieć" - mówi dr Zaid Alsarhan, Jordańczyk, który współpracuje z polską organizacją. W ostrzałach i bombardowaniach palestyńskiej enklawy zginęło już ponad 64 000 Palestyńczyków, 1/3 z tych ofiar to dzieci. Rannych i poszkodowanych cały czas przyjmują lekarze, których misja jest możliwa właśnie dzięki Polskiej Misji Medycznej. Organizacja pilnie potrzebuje jednak wsparcia, by móc kontynuować działanie w Gazie.

REKLAMA

"Trudno się na cokolwiek przygotować"

Lekarze współpracujący z PMM pełnią dyżury w szpitalu al-Aksa w Dajr al-Balah. Sytuacja jest tragiczna. Brakuje leków, sprzętu, a duża część szpitali jest zniszczona. Mieszkańcy Strefy Gazy desperacko walczą o życie: ludzie gołymi rękami próbują wykopać bliskich, którzy giną pod walącymi się budynkami. Codziennie czytamy informacje, że od świtu w Gazie zginęło kilkadziesiąt, czasami nawet kilkaset osób. Mimo bomb i ciągłych ataków nasi lekarze walczą o każdego pacjenta. Dzień w dzień niosą nadzieje dla setek rodzin w Gazie - tłumaczy Małgorzata Olasińska-Chart, dyrektor programu pomocy humanitarnej w Polskiej Misji Medycznej.

Potwierdzają to sami medycy, którzy pracują na miejscu. Warunki, w jakich każdego dnia przychodzi im ratować pacjentów, są poniżej minimum, wymaganego choćby do prowadzenia operacji. Brakuje leków, sprzętu, nie ma jak znieczulać pacjentów, a zabiegi ratujące życie - utrudniają braki prądu.

Mimo wiedzy i doświadczenia trudno się tu na cokolwiek przygotować - mówi w rozmowie z RMF FM dr Yazeed Ajlouni, chirurg, pracujący w Dajr al-Balah.

Podobnie jak pozostali członkowie misji wspieranej przez PMM przyjechał tam z Jordanii. Jak sam mówi, chce być na miejscu, by wesprzeć swoich kolegów, każdego dnia walczących o życie setek rannych. Choć jest chirurgiem twarzowo-szczękowym, na miejscu działa nie tylko w obrębie swojej specjalizacji. Jak każdy medyk w tej placówce, zajmuje się przede wszystkim ratowaniem życia.

"Nie mamy nawet termometrów"

Przeżywasz szok, kiedy tu przyjeżdżasz i zdajesz sobie sprawę, że na nic nie możesz się przygotować. Musisz być kreatywny. Musisz sobie poradzić z absolutnym minimum, jakie masz do dyspozycji. Wyobraź sobie, że operujesz pacjenta w znieczuleniu, który silnie krwawi i nagle nie ma prądu. Możesz tylko włączyć latarkę w telefonie, żeby dokończyć zabieg i uporać się z tym krwawieniem, mimo kompletnej ciemności - wyjaśnia dr Yazeed Ajlouni.

W szpitalu, w którym pracuje, brakuje też leków i podstawowych materiałów.

Każdego dnia czekamy, czy coś do nas dotrze, czy nie. Żyjemy w ogromnej niepewności.(...) Kiedy brakuje prądu, a jest tak bardzo często i kiedy w tym czasie trwa jakaś operacja ortopedyczna, w trakcie której musimy coś nawiercać, musimy korzystać z ręcznych wiertarek, takich jakie mają stolarze - tłumaczy dr Yazeed Ajlouni.

Mimo to lekarze z zespołu szpitala Dajr al-Balah zamierzają pozostać na miejscu, dopóki ich pomoc rannym w Strefie Gazy będzie potrzebna. Do tej placówki trafiają wyłącznie ciężko ranni pacjenci, w stanach zagrażających życiu.

Nie mamy żadnych lekkich przypadków. Większość z nich to rany wywołane eksplozjami. To pacjenci ranni od odłamków, które penetrują ciało. Mamy też do czynienia z ranami postrzałowymi - wyjaśnia chirurg.

Kiedy pacjenta udaje się uratować na stole operacyjnym, zaczyna się kolejny etap niepewności i walki o jego życie, który wynika z braku leków i materiałów medycznych.

/ Źródło: Polska Misja Medyczna /
/ Źródło: Polska Misja Medyczna /
/ Źródło: Polska Misja Medyczna /
/ Źródło: Polska Misja Medyczna /
/ Źródło: Polska Misja Medyczna /
/ Źródło: Polska Misja Medyczna /
/ Źródło: Polska Misja Medyczna /
/ Źródło: Polska Misja Medyczna /
/ Źródło: Polska Misja Medyczna /
/ Źródło: Polska Misja Medyczna /

To jest bardzo zła sytuacja. Nie mamy nawet termometrów, żeby zbadać temperaturę pacjenta. Co więcej, żeby pacjent mógł wrócić do zdrowia, musi też jeść, a z tym jest ogromny problem. Jakość żywności, którą mamy, jest fatalna. To przetworzone jedzenie, w puszkach. Inny problem to ceny tego jedzenia, które są szalenie wysokie. Wyobraź sobie, na przykład mała puszka fasoli, za którą w Europie zapłacisz max jedno euro, tu kosztuje 30 euro - dodaje lekarz.

Szpitale mogą bazować jedynie na dostawach żywności z pomocy humanitarnej. Ciągłe braki leków, opatrunków, a nawet żywności przekładają się więc na wielką niepewność, jeśli chodzi o stan pacjentów. Zdarza się, że lekarze już w trakcie operacji muszą podjąć dramatyczną decyzję o jej przerwaniu. Niedożywiony organizm ma problemy z regeneracją, nie goją się rany. Lekarze mówią, że często odstępują od potrzebnych operacji: nie są bowiem pewni, czy pacjent jest na tyle silny, by ją przeżyć. A głodują wszyscy: dzieci, dorośli, osoby starsze - informuje Polska Misja Medyczna.

"Przyzwyczailiśmy się do eksplozji"

Głód i braki podstawowych materiałów oraz żywności to jedno. Medycy muszą też jednak stawiać czoła ciągłemu zagrożeniu w postaci bombardowań i ostrzałów.

Przyzwyczailiśmy się do tego dźwięku, do eksplozji. Po prostu wykonujemy swoją pracę, walczymy o każdy przypadek. Nie mamy dokąd się ewakuować, tu nie ma schronów. Gdzie chcesz się schować? Tu nie ma bezpiecznych miejsc ­- powiedział reporterowi RMF FM młody chirurg.

Lekarze PMM w trakcie miesięcznych dyżurów przeprowadzają nawet 150 operacji i udzielają ponad 1000 konsultacji lekarskich.

Nie możemy zostawić ich bez pomocy. Razem możemy uratować życia tysięcy dzieci, dorosłych i osób starszych. Ludzi takich jak my - apeluje o pomoc polska organizacja.

Możesz ją wesprzeć tu: https://pmm.org.pl/co-robimy/strefa-gazy/