Torturowanie najbliższej rodziny i grożenie zabiciem jej, żeby zmusić do działań dywersyjnych, a także brak troski o pozyskanych szpiegów - to szczegóły opisanej przez "The Washignton Post" metody, którą posługują się Rosjanie na Ukrainie. Okupanci mają ku temu duże możliwości, ponieważ kontrolują duży obszar na wschodzie kraju.

REKLAMA

"The Washington Post" powołuje się na informacje pozyskane od ukraińskiej służby bezpieczeństwa (SBU). Rosjanie mają werbować szpiegów wśród ludzi, w tym żołnierzy, których rodziny zostały na okupowanych terytoriach. Jako przykład podano sytuację pewnego Ukraińca walczącego z Rosjanami. Jego rodzice zostali na okupowanej ziemi. Rosjanie aresztowali ich i zaczęli torturować. Następnie wysłali ich zdjęcia żołnierzowi z dopiskiem, że jeśli nie zgodzi się na współpracę, jego rodzice zginą.

Ukraiński wojskowy przystał na warunki Rosjan. Jego zadaniem miało być zatrucie wody w kompleksie pralni, co miało doprowadzić do śmierci wyższych rangą oficerów.

Mężczyzna został zatrzymany. Grozi mu dożywocie.

Konsekwencje prawne

Oficer kontrwywiadu SBU przyznaje, że czuje współczucie wobec ludzi, których rodziny są zastraszane i torturowane, ale pierwszą rzeczą, którą powinny one zrobić w takiej sytuacji, jest kontakt ze służbami ukraińskimi. Jeśli ktoś działa inaczej, musi liczyć się z konsekwencjami prawnymi.

Chodzi o uniemożliwienie lub zminimalizowanie szkód, jakie mogą wyniknąć z podobnego barbarzyństwa - cytuje oficera gazeta "The Washignton Post". Ukraińcy pomagają już tym swoim obywatelom, którzy nie dali się skusić Rosjanom i teraz prowadzą z okupantem podwójną grę.

Nie wszystkie "zadania", które Rosjanie zlecają pozyskanym szpiegom, są równie spektakularne, ale nawet najdrobniejsze dane mogą być dla nich pomocne. Szczególnie w sytuacji, gdy na froncie panuje równowaga sił.

Zdrada na własne życzenie

Inną sytuacją opisaną przez amerykański portal jest przypadek 60-letniego Dmytro Logwinowa z Charkowa. Mężczyznę określono jako "długoletniego rusofila". W 2009 roku przyjął obywatelstwo rosyjskie. Po 24 lutego skontaktował się z kuzynem, byłym oficerem rosyjskim z Biełgorodu i zaoferował pomoc najeźdźcom. Skontaktowano go z oficerem FSB o pseudonimie "Maksym", który zaczął prowadzić Logwinowa. Charkowianin wysyłał Rosjanom m.in. filmiki, na których widać płonące budynki Charkowa. Służyły one jako potwierdzenie udanych ataków rakietowych. Innym razem koordynował atak na hotel, podając informację, że "żyją tam ludzie z zagranicy."

"Maksym", który według ustaleń SBU naprawdę nazywa się Andriej Salicew, zapewniał Logwinowa, że "Rosja obroni go, nawet gdy zostanie złapany". Gdy do tego doszło, krótko po koordynacji ataku na hotel, rosyjski agent przestał odbierać telefon.

"Po aresztowaniu takich osób w zasadzie się o nich zapomina" - powiedział "The Washington Post" funkcjonariusz SBU - "Rosjanie po prostu zaczynają szukać kogoś innego".