„52 lata pracy na morzu pomogły mi przetrwać więzienie” – mówi kapitan Andrzej Lasota w pierwszym wywiadzie po powrocie do kraju w RMF FM.

REKLAMA

Uniewinniony przed tygodniem przez meksykański sąd, polski kapitan Andrzej Lasota wrócił do domu. Historię naszego rodaka opisywaliśmy od roku i ośmiu miesięcy. Jak wiecie z RMF24 - kapitan był oskarżony o przemyt ponad 200 kg kokainy, którą jego załoga znalazła na dnie ładowni podczas rozładunku kruszywa w porcie w Altamirze. Dowodzący statkiem Lasota natychmiast kazał wtedy przerwać pracę i powiadomił o sprawie meksykańskie służby. Tamtejsi śledczy próbowali udowodnić, że nasz rodak odpowiada za przemyt. Batalia o udowodnienie swojej niewinności zajęła mu rok i osiem miesięcy.

"Wiadomość o uwolnieniu kapitana Lasoty była ogromną ulgą dla jego rodziny, Intership oraz władz polskich i cypryjskich, które niestrudzenie prowadzili kampanię na rzecz jego uwolnienia" - czytamy w poście opublikowanym mediach społecznościowych firmy Intership Navigation, która zatrudnia kapitana.

Postawiłem sobie jedno zadanie. Do więzienia nie może iść niewinny człowiek - mówi z kolei Andrzej Lasota w pierwszym udzielonym RMF FM wywiadzie po powrocie do kraju.

Mateusz Chłystun, RMF FM: Panie kapitanie, cumy na lądzie po pewnie najtrudniejszym w życiu rejsie. Jak się Pan czuje?

Andrzej Lasota: Jestem szczęśliwy. Z żoną, dziećmi, wnukami. Trochę już "odparowałem" przez te parę dni oczekiwania na powrót do Polski. Napięcie spadło, zaczynam się uczyć życia od nowa. Te prawie dwa lata wyrwały jednak bardzo dużo życia. Żona i córka mówią o czymś, a ja nie wiem o czym. Muszę się dopytywać, orientować. Tyle rzeczy się zmieniło, że zajmie mi to trochę czasu.

Dla kogoś kto decyduje się na pracę marynarza, poczucie wolności jest, mam wrażenie, niezmiernie ważne. Panu ją odebrano na rok i osiem miesięcy. Jak Pan to przetrwał?

Wie pan, paradoksalnie ludzie w pracy na morzu to ludzie w odosobnieniu. To jest nawet coś podobnego do więzienia, tylko nie ma takich rygorów. Wyjeżdżamy, odcinamy się od wszystkiego, co na początku jest oczywiście bardzo trudne, ale ja mam za sobą przecież 52 lata pracy na morzu. To bardzo mi pomogło. Oprócz takich rygorów typowo więziennych czyli np. strażników, ja się nie czułem źle w zamkniętym pomieszczeniu. Nie było wygodnie, bo było bardzo ciasno. Mimo wszystko ja na co dzień w pracy też mam tylko określony teren gdzie się mogę poruszać.

W dniu ostatniej rozprawy, kiedy jechał Pan do sądu, co Pan myślał? Wiedział Pan, że trzeba będzie postawić sprawę na ostrzu noża?

W tym dniu nie myślałem o tym specjalnie, starałem się przygotować do rozprawy dużo wcześniej. Obrońcy dali mi materiały do ręki czyli m.in. sprawozdania ekspertów. Mogłem je opracować i przygotować dokładny konspekt, plan, dopisać swoje komentarze. Przygotowałem więc taki krótki plan, który dałem adwokatom. Oni się z nim zapoznali, bardzo im się podobał. Przygotowałem też taki plan dla siebie. Na procesie często patrzyłem w te notatki, żeby niczego nie pominąć, ale po prostu - krok po kroku opowiedzieć się wydarzyło. To są niby drobne szczegóły w całości, ale mnie pozwoliły się przygotować, co było bardzo ważne. Czy wierzyłem, że wyjdę? Pewnie, że wierzyłem. Inaczej bym nie mógł przetrwać, psychika by nie wytrzymała. Postawiłem sobie proste zadanie - do więzienia nie może iść niewinny człowiek.

Pana powrót do Polski - jak wyglądały pierwsze chwile z rodziną? Zależało Państwu żeby to spotkanie było prywatne, rodzinne, bez fleszy, mikrofonów i kamer.

Bardzo fajnie, dzieci po mnie przyjechały a żona czekała na mnie w domu. Tę ciszę założyliśmy sobie przede wszystkim dlatego, że dziewczyny przede wszystkim (żona i córka - przyp. red.) są tak zmęczone tym wszystkim, że ja dopiero po powrocie to zauważyłem. Wie Pan, rozmowa 10 minut przez telefon tego nie oddawała, tym bardziej, że moja żona to jest można powiedzieć mądry polityk i ona nie mówiła mi wszystkiego, żebym ja tam broń Boże nie myślał, nie obciążał się i nie martwił. One muszą się teraz pozbierać, a to zapewne potrwa bardzo długo, ta chwila ciszy i chwila na bycie razem była więc dla nas bardzo ważna. Przyjdzie czas na rozmowy, bo ja bardzo, bardzo chcę żeby to nie zaginęło. Moja historia skończyła się szczęśliwie, ale naprawdę - trzeba pracować nad tym, żeby nikt na moim miejscu stanąć nie musiał.

No właśnie, problem przemytu nie znika, skala również. Jest coś co można doradzić załogom, przestrzec, wzmóc czujność?

Wie Pan, myśmy się nie zagapili. Nic się takiego nie stało, co sugerowałoby, że coś zostało zaniedbane, niedopilnowane. Robili na pełnych obrotach i niestety udało się przemytnikom przejść nas, oszukać nas. Jako załoga mamy cały statek do ogarnięcia czyli wszystkie operacje, procedury bezpieczeństwa, a oni myślą tylko jak przemycić. Są więc w "lepszej" pozycji. To oni nas obserwują i udało im się wychwycić taki moment, że nie zauważyliśmy. Ktoś powie - osiem worków to dużo. Worek w porównaniu do zawartości jednego chwytaka to jest 0,46% zawartości. Proszę sobie wyobrazić - chwytak ma powierzchnię 3x4 metry i jest na metr wysoki, czyli ma ok 12 metrów sześciennych objętości. Skoro ładowano po jednym worku to worek rzeczywiście stanowi 0,46% zawartości chwytaka. Wszystkie osiem worków dawałoby 5%. Dźwig chodzi z częstotliwością co 30 sekund. Co pół minuty jest uchwyt i wsypanie do ładowni towaru, w naszym przypadku kruszywa. Wystarczy zagadać tego, który pilnuje ładowni. To są ułamki sekund.

Kiedy Filipińczycy z Pana załogi zostali oczyszczeni z zarzutów, blisko dwa miesiące spędzili jeszcze w ośrodku imigracyjnym, Panu na szczęście udało się tego uniknąć, mógł Pan wracać do domu.

Jestem przede wszystkim wdzięczy za to w szczególności konsulowi, moim prawnikom i współpracownikom z firmy. To oni mnie dosłownie wyrwali w ten sam dzień. Sędzia się oczywiście też przyłożył do tego, bo napisał polecenie, że mam być wkrótce deportowany do Polski i nie muszę przechodzić procedury emigracyjnej, a ten okres rzeczywiście mógłby sięgać dwóch miesięcy, a to strasznie długo, musiałbym zapewne trafić znowu do więzienia. Dziękuję bardzo w szczególności panu konsulowi RP w Meksyku - Tomaszowi Myśliwcowi, ambasadzie, moim obrońcom, Januszowi z firmy w której pracuję, ale ogromne podziękowania należą się też panu kapitanowi Piotrowi Rusinkowi, również z mojej firmy, który działał bardzo sprawnie, organizował dla mnie pomoc, od początku do końca.