Wejście na Nanga Parbat zimą – to wciąż niespełnione marzenie himalaistów. Czołowi wspinacze świata znów pojawią się w bazach pod „Zabójczą Górą”, by zmierzyć się z drugim, obok K2, z ostatnich dziewiczych w zimie 8-tysięczników. Spora będzie grupa Polaków, a jeden z nich - Janusz Gołąb - znalazł się w mocnym zespole stworzonym przez utytułowanego Alexa Txikona, któremu do Korony Himalajów i Karakorum brakuje już tylko czterech szczytów. Bask próbował zdobyć Nanga Parbat już ostatniej zimy. Po zgubieniu drogi i problemach jednego z partnerów zawrócił około 350 metrów poniżej wierzchołka. „Dlaczego nie próbowałem dalej sam? Samotne wejście na szczyt w zimie nie jest dobrym pomysłem. Nie masz nawet z kim podzielić się radością” - wyjaśnia. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem ujawnia szczegóły najbliższej wyprawy. Przyznaje, że himalaistom brakuje szczerości i zapowiada, że chciałby pojechać z Polakami zimą na K2.

REKLAMA

Michał Rodak: Nanga Parbat zimą - to wciąż sprawa otwarta. W tym roku w bazie zamelduje się jednak kilka mocnych ekip. Wiemy już, że wśród nich - podobnie jak w zeszłym roku - będzie także twoja.

Alex Txikon: Tak, mogę powiedzieć na 100 procent, że tam będziemy. Jesteśmy w trakcie procesu zbierania ekipy. Będzie najwyżej pięciu wspinaczy. Nie więcej.

Tym razem w bazie zameldujesz się w grudniu czy później - podobnie jak rok temu?

W grudniu. W ubiegłym roku, jak pewnie pamiętasz, planowaliśmy pojechać z Dennisem Urubko i Adamem Bieleckim na K2, ale nasze pozwolenie zostało unieważnione. Byłem gotowy, więc w 15 dni dostałem zgodę i zjawiłem się pod Nangą. Nie zrobiłem dużych błędów, ale ten wyjazd nie był wcześniej przygotowany i wychodziło dużo drobnych niedociągnięć. Dzień po dniu okazywało się, że: "O, zapomniałem tego", "O, nie wziąłem czegoś innego", więc w tym roku chcemy wspólnie uniknąć takich komplikacji.

Podobnie jak w ubiegłym roku pod Nangą i przy okazji ostatniej wyprawy na Thalay Sagar (6904 m. n.p.m. - przyp. red.), będzie z tobą Włoch Daniele Nardi.

Tak, Daniele Nardi, a także Katalończyk Ferran Latorre, który ma już 11 szczytów Korony Himalajów i chciał spróbować czegoś w innym stylu, stąd zimowa Nanga Parbat. Rozmawiałem też z Adamem Bieleckim, który również chciał pojechać (w środę, 7 października, Alex Txikon potwierdził ostateczny skład wyprawy. Znalazł się w nim jednak inny utytułowany polski himalaista - Janusz Gołąb - przyp. red.). W sumie to pięć osób razem z Pakistańczykiem Alim Sadparą.

Będziecie się wspinać od strony Rupal czy Diamir?

Wolimy stronę Diamir.

W ubiegłym roku - jak relacjonowałeś - dotarliście na około 7700-7800 metrów. Trafiały do nas tylko szczątkowe i nie do końca pewne informacje. Możesz opowiedzieć więcej o tej wyprawie?

Tak jak powiedziałeś - osiągnęliśmy około 7800, maksymalnie 7850 metrów. 18 stycznia byliśmy w Islamabadzie. Później autobusem pojechaliśmy do Chilas i tam spędziliśmy dwa dni. Trekking do bazy pod Nangą jest stosunkowo łatwy zimą. Było trochę zimno, ale pogoda była perfekcyjna i w 2-3 dni byliśmy w bazie.

Kiedy tam dotarliśmy, Elisabeth Revol i Tomka Mackiewicza, którzy działali razem, już tam nie było. Kiedy byliśmy w Chilas, Elisabeth już wyjechała, a Tomek był dzień po niej i może gdzieś się minęliśmy, ale nie spotkaliśmy się po drodze. To też była udana wyprawa - także osiągnęli 7800 metrów, ale w moim przekonaniu nie na głównym wierzchołku, ale północnym. Wiele osób uważa, że byli blisko szczytu, ale faktycznie było inaczej. To były jeszcze 3 kilometry wspinaczki. Rzeczywiście byli na wysokości 7800 - widziałem zdjęcia i mogę to potwierdzić, ale tak naprawdę musieliby jeszcze schodzić po namioty do obozu czwartego, później znów się wspinać, znów wrócić do czwórki i wyjść w górę i to byłoby niemożliwe. Nanga jest podobna do Kanczendzongi, która ma 5 wierzchołków i można być na wysokości bliskiej 8000 metrów, będąc nadal bardzo daleko od głównego szczytu. Potrzeba jeszcze kilku dni, by do niego dotrzeć.

W naszym przypadku - przyjechaliśmy i spotkaliśmy w bazie ekipę Irańczyków. Bardzo mili ludzie, byli tam już 2-3 razy, ale nigdy wcześniej w zimie. Nie mieli tego doświadczenia, że w zimie musisz wstawać o 4 rano, żeby być gotowym do wyjścia na 7, a oni wstawali bardzo, bardzo późno. Więc na nas spadła cała odpowiedzialność poręczowania drogi i było bardzo ciężko. Na początku byłem z Alim Sadparą i Muhammadem Khanem - to był mój początkowy skład, ale Muhammad był chory, więc ja i Ali nosiliśmy większość lin. Zaporęczowaliśmy 2,5 tysiąca metrów. Głównie ja i Ali, z niewielką pomocą Daniele przy ostatnim ataku szczytowym.

"Jako wspinacze musimy być szczerzy sami ze sobą"

Ta długa droga do szczytu jest na Nandze największym problemem? Czy może przeraźliwe zimno i silny wiatr?

Widziałem zdjęcia z ataku Elisabeth i Tomka, bo Daniele mi pokazał. Widziałem ich bez rękawiczek i niczego, więc mieli super pogodę. Są różne spojrzenia na to, czym jest zima w Himalajach. Na przykład Dennis twierdzi, że zima zaczyna się tam w grudniu, a kończy w marcu. Dla mnie zima jest tak, jak w kalendarzu.

W alpinizmie musimy być bardziej szczerzy sami ze sobą i mówić, jakie były rzeczywiste warunki, ponieważ my zawsze przesadzamy i mówimy, że było np. minus 40 czy minus 50. Ale bez przesady - to nie jest tak. Jeśli możesz być bez rękawiczek, to nie jest minus 40. Czasem po powrocie chcesz pokazać ludziom wspaniałe filmy ze wspinaczki w mrozie i wietrze, ale musimy być ze sobą szczerzy: "Ok, jest zima, jest grudzień, ale tak naprawdę jest tylko minus 20". Na przykład podczas naszego ataku szczytowego było nie zimniej niż minus 30, minus 35. Było zimno, ale nie tak jak w 2011 roku, gdy byłem na Gaszerbrumach i było minus 45 stopni.


Na Nandze zrobiliśmy dobrą robotę. Zaporęczowaliśmy drogę do obozu trzeciego. To zabezpieczało nas przy schodzeniu. Ale co było problemem - to że później spędziliśmy trzy tygodnie w bazie, nie ruszając się z niej. Straciliśmy naszą całą aklimatyzację - nie siłę, ale aklimatyzację. A jej odzyskanie zimą nie jest tak łatwe jak latem, gdy do obozu pierwszego idziesz 1,5 godziny. Nam zimą to zajmowało 12 godzin.

W zimie zawsze przed wyjściem składam obóz - jedzenie, sprzęt, ubrania - w jedno, bo inaczej można je stracić. Przychodząc muszę więc wykopać te rzeczy, które są 3 metry pod śniegiem, rozstawić obóz i później do rana odpoczywać. Gdy chcieliśmy też - po tych trzech tygodniach - przejść z obozu pierwszego do dwójki, wszystkie poręczówki także były pod śniegiem. Doszliśmy do ściany bez użycia ani metra liny. Ale pod górę jeszcze nie jest źle. Gorzej, gdy schodzisz po ataku szczytowym i jesteś zmęczony. Dotarliśmy wtedy do obozu drugiego, a powyżej było niesamowicie wietrznie. Wspinaliśmy się w alpejskim stylu - w wyższych obozach bez lin, bez uprzęży. Każdy z jednym czekanem.

Co spowodowało, że ostatecznie nie udało Wam się osiągnąć szczytu?

Daniele i Ali byli już po dwa razy na Nandze. Wystartowaliśmy i szliśmy bardzo, bardzo szybko. Cały czas krzyczałem do Aliego, który prowadził, dlaczego idziemy tą drogą, która wydawała się trudniejszym przejściem. Czasami na takiej wysokości pojawiają się objawy choroby wysokościowej, czujesz się, jakbyś był pijany i nie wiedziałem, że właśnie wtedy to się przydarzyło Aliemu. Poprowadził nas zbyt mocno w prawo. W końcu zdecydowaliśmy się zawrócić i popełniłem największy błąd w życiu. Połączyłem się z bazą i powiedziałem, że schodzimy, bo weszliśmy na złą drogę. Po tym wyłączyłem sprzęt. Teraz myślę, że oni z dołu byli w stanie dostrzec nas w ścianie i gdybym poprosił, mogliby nas pokierować przez telefon satelitarny do szczytu. Stan Aliego też na mnie wpłynął. Wypominał mi, że pomylił drogę, bo cały czas na niego krzyczałem.

Trzy godziny później z 7800-7850 metrów zeszliśmy już do obozu czwartego. Tam Ali poczuł się trochę lepiej, ale po południu i w nocy jego stan ponownie się pogorszył i następnego ranka kompletnie nie wiedział, co się dzieje. Nie potrafił nawet podać swojego imienia. Wszyscy byliśmy bardzo zmartwieni, a poza tym, schodząc bez poręczówek, dwa razy prawie zginął.

Przeżyliśmy trudne momenty, ale w te 2 miesiące wykonaliśmy dobrą robotę. Mogę powiedzieć, że byłem na siebie zły po powrocie do domu, ale też zadowolony, że wszyscy bezpiecznie wrócili i są cali i zdrowi, w tym Ali. To jest najważniejsze i w tym roku spróbujemy jeszcze raz.

Teraz jesteśmy po wyprawie na Thalay Sagar w Indiach, gdzie nie weszliśmy na szczyt, ale poprowadziliśmy nową drogę. Ale to nie jest ważne, że nie byliśmy na szczycie, nie jest ważna ta nowa droga. Od kilku lat mam takie poczucie, że na wyprawach najważniejsze jest to spędzanie czasu z przyjaciółmi.

Gdybyś mnie spytał, jakie były najważniejsze momenty na Thalay Sagar, to było to np. wtedy, gdy jedliśmy wszyscy kolacje w obozie pierwszym. Tak samo było z Nangą. Gdy zakończyliśmy atak szczytowy i wróciliśmy do Islamabadu, spędziliśmy tam razem wspaniałe trzy dni.

Są ludzie, z którymi nie chciałbym jeździć na wyprawy, bo są w 100 procentach skoncentrowani tylko na tym, by wejść na wierzchołek. Nie podzielam takiego myślenia. Na takiej kilkumiesięcznej ekspedycji wszystko jest ważne - od momentu lotu samolotem, do czasu, gdy jesteś w mieście, docierasz do bazy, jak aklimatyzuje się twój żołądek, ciało... To jest proces, podczas którego raz jesteś w lepszym, raz w gorszym nastroju i trzeba to przeżywać z przyjaciółmi.

"Wróćmy do dawnego myślenia. Mniej indywidualizmu, więcej zespołowości"

Podobnie, jak teraz w Indiach, było w ubiegłym roku, gdy wycofaliście się z Adamem Bieleckim niewiele ponad 100 metrów od szczytu Kanczendzongi.

Tak, ale np. w 2009 roku byliśmy tam z zespołem Edurne Pasaban (baskijska himalaistka, pierwsza kobieta, która zdobyła Koronę Himalajów - przyp. red.) 2 godziny od szczytu. Było zbyt późno - godzina 14-15 po południu. Ja kręciłem wtedy film, bo pracowałem dla hiszpańskiej telewizji i wiedziałem, że to nie jest mój wyjazd na Kanczendzongę. Moją rolą było upewnić się, że Edurne dotrze na wierzchołek i pomóc w bezpiecznym zejściu do bazy, ale byłem zadowolony, że mogłem w tym uczestniczyć.

W ubiegłym roku było podobnie - atakowaliśmy od strony północnej i odwaliliśmy dobrą robotę z Adamem, Dimą (Dmitrij Siniew - przyp. red.), Dennisem Urubko i Artiomem (Artiom Braun - przyp. red.). Było inaczej niż wtedy od strony południowej, kiedy było z nami 46 Szerpów. Oni zaporęczowali drogę na szczyt, a my tutaj pracowaliśmy sami dzień po dniu i zaporęczowaliśmy do 7000 metrów, a wyżej działaliśmy w stylu alpejskim. Doszliśmy razem z Dimą i Adamem do około 8450 metrów. Trochę zabrakło, ale jestem zadowolony. Sama ekspedycja zakończyła się sukcesem, bo następnego dnia Dennis Urubko wyszedł na szczyt. My wykonaliśmy swoją rolę dzień wcześniej, ale Dennis pewnie poradziłby sobie nawet sam, bo jest bardzo silny.

Czyli jak w dawnych czasach - liczy się dla ciebie sukces wyprawy, a nie pęd, by wszyscy jej uczestnicy stanęli na wierzchołku.

Druga, historyczna ekspedycja baskijska na Mount Everest odbyła się w 1980 roku. Wtedy Martin Zabaleta zdobył szczyt. Było tam co najmniej 18 wspinaczy. Tylko jeden z nich - Bask - osiągnął wierzchołek i to było traktowane jako sukces, a teraz byliśmy w piątkę, znów tylko jeden wyszedł i nie wszyscy uznają to za wielkie osiągnięcie. W naszych czasach jest presja, że musisz stanąć na szczycie. Powinniśmy jednak przenieść z przeszłości ten rodzaj myślenia, który był słuszny. W tym świecie, w którym teraz żyjemy, z naciskiem na rywalizację i sportowy aspekt wspinaczki, ze sponsorami, każdy z nas staje się trochę indywidualistą, a powinniśmy myśleć bardziej zespołowo. Na Thalay Sagar było nas sześciu i mieliśmy poczucie, że żadne decyzje, które podjęliśmy, nie były z myślą o jednostce, a były pokierowane dobrem zespołu. Moim zdaniem to jest dobry styl działania w górach.


Mój przyjaciel spytał mnie, czemu sam poprzednim razem nie kontynuowałem na Nandze drogi na wierzchołek, skoro czułem się dobrze i nie byłem wychłodzony. Odpowiedziałem, że samotne wejście na na szczyt w zimie nie jest dobrym pomysłem. Nie masz wtedy u góry nikogo, z kim możesz podzielić się radością i wzajemnie sobie pogratulować. Lepiej jest mieć z kim dzielić te emocje.

"Polskie K2 zimą? Dałem znać Wielickiemu, że jestem chętny"

A po tej udanej wyprawie na Kanczendzongę jesteś w stałym w kontakcie z Dennisem i Adamem?

Dennis oczekuje kolejnego dziecka, więc tej zimy nie może wybrać się na żadną wyprawę. Jesteśmy w kontakcie, spotkamy się w październiku. Przyjedzie do Kraju Basków na konferencję. Spotkam się też z Adamem i może ustalimy zrobienie czegoś razem. Teraz Dennis jest skupiony na rodzinie, a jeśli chodzi o Adama, to rozmawiamy...

Chciałbym jeszcze zapytać cię o Tomka Mackiewicza, który wraca w tym roku na Nangę już po raz szósty. Co sądzisz o tej jego determinacji?

Nie znam Tomka osobiście, znam jego przyjaciół. Wiem, że był na Nandze już kilka razy i jest na niej skupiony, ale najwięcej styczności z nim, choć pośrednio, miałem w ubiegłym roku, gdy wspinał się z Elisabeth. To była dobra próba, ale moim zdaniem, jeśli chcesz wybraną przez nich drogę zrobić w stylu alpejskim, to musisz być szybszy. Im zajęło 5 dni, by dojść na wysokość 7800 metrów. Są dobrzy, ale działali zbyt wolno i wciąż - mimo bardzo dobrej wysokości, tak jak wcześniej wspomniałem - byli bardzo daleko od głównego szczytu. Mieli jeszcze 3 kilometry, a trzeba jeszcze wrócić. To wszystko zajęłoby jeszcze w sumie kolejne 3-4 dni.

A co z K2 - to ciągle twoje największe marzenie?

Wiem o planach polskiej wyprawy zimowej na K2, ale wiem też, że nie ma sponsorów. Rozmawiałem z Krzysztofem Wielickim i dałem mu znać, że gdyby była taka możliwość, to chętnie dołączyłbym do takiej ekspedycji, bo mam duży szacunek do polskich wspinaczy...

Więc może w przyszłym roku...

Jeśli tylko się uda, to tak.

Rozmowa była przeprowadzona podczas XX Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju (17-20 września 2015), którego gościem był Alex Txikon.

Alex Txikon - Jeden z czołowych baskijskich himalaistów. Zdobywca 10 z 14 ośmiotysięczników. W ubiegłym roku, podczas wyprawy kierowanej przez Dennisa Urubko, razem z Adamem Bieleckim zrezygnował z dalszej wspinaczki tuż pod szczytem Kanczendzongi (8586 m n.p.m.) w Himalajach. Zimą 2014/2015 z tymi samymi partnerami chciał wspinać się na K2 (8611 m n.p.m.) w Karakorum. Wyprawa nie doszła jednak do skutku z powodu cofnięcia pozwolenia przez chińskie władze. Txikon pojechał ostatecznie na Nanga Parbat (8126 m n.p.m.), gdzie dotarł na wysokość około 7800 m n.p.m., bliską zimowemu rekordowi Zbigniewa Trzmiela (7850 m n.p.m.). Pierwszy 8-tysięcznik - Broad Peak - zdobył w 2003 roku. W kolejnych latach był partnerem Edurne Pasaban w drodze po pierwszą kobiecą Koronę Himalajów i Karakorum. Po sukcesie tego projektu zaczął działać na własną rękę, szukając w najwyższych górach nowych dróg, także zimą. Ostatnio wytyczył nową drogę na Thalay Sagar (6904 m n.p.m.) w Himalajach. Inne pasje – skoki ze spadochronem, base jumping. Zaprzyjaźniony z polskimi himalaistami i ultramaratończykami. W ostatnim roku był w Polsce trzy razy. We wrześniu był gościem XX Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju.