Dwaj polscy himalaiści - Paweł Dunaj i Michał Obrycki, którzy w sobotę spadli z lawiną na Nanga Parbat - są już w drodze do szpitala w Skardu. Niestety z powodu bardzo trudnych warunków do bazy wyprawy nie mógł przylecieć śmigłowiec, dlatego wspinacze są znoszeni na noszach. Na szczęście nie mają poważniejszych obrażeń. Jak mówi w rozmowie z RMF FM Tomasz Mackiewicz, wyprawa została zakończona. "Trzeba będzie chyba za rok spróbować" - dodaje.

REKLAMA

Z powodu bardzo trudnych warunków po poturbowanych Polaków do bazy w Lattabo nie mógł dolecieć śmigłowiec. Dlatego już wczoraj zdecydowałem, żeby wysłać chłopaków na dół lokalnym transportem. Przyszło 16 osób ze wsi, zrobiliśmy solidne nosze. Zostaną zniesieni do najbliższej miejscowości, gdzie dociera droga. Tam zostaną władowani do jeepa i jeszcze dzisiaj powinni być w Skardu w szpitalu wojskowym - mówi w rozmowie z RMF FM Tomasz Mackiewicz, który jako jedyny z Polaków został jeszcze w bazie. W doliny, razem z poturbowanymi Michałem Obryckim i Paweł Dunajem, zszedł dziś także Jacek Teler.

Jak opowiada Tomasz Mackiewicz, sytuacja na początku wyglądała groźnie, później okazało się jednak, że na szczęście nic poważnego się nie stało. Byli przytomni, znieśliśmy ich do bazy. W bazie troszeczkę do siebie doszli. Generalnie byli poobijani. Spadli z tą lawiną około 600 metrów, na koniec jeszcze około 15 metrów polecieli w powietrzu - relacjonuje. Jak dodaje himalaista, który w tym roku już po raz czwarty próbował zdobyć zimą Nanga Parbat, wyprawę niestety trzeba uznać za zakończoną. Wygląda na to, że raczej tutaj się już nic nie zawalczy. Trzeba będzie chyba za rok spróbować - mówi.

"Zrozumiałem tylko 'lawina'. Wszyscy wybiegli za mną"

Akcja ratunkowa była bardzo szybka, zaangażowali się lokalni pasterze. Oni nam bardzo pomogli. Chłopaki spadli z wysokości 4900, wylądowali około 400 merów niżej (w pionie). Trzeba było ich stamtąd znosić. Myśmy o 17 wybiegli, żeby do nich dojść. Zanim dotarliśmy minęły 2-3 godzinki i dopiero rano udało nam się ich przyciągnąć do bazy. Sami byśmy tego nie ogarnęli tak szybko - mówi Tomasz Mackiewicz.

Niepokoiłem się, dlaczego tak długo idą do 'jedynki'. O 15 próbowałem się z nimi skontaktować, ale nie dawali znaku. Trochę to było niepokojące. Po jakimś czasie radio się odezwało, to były jakieś szumy, jakiś chaos i zrozumiałem tylko 'lawina'! Na szczęście mamy bardzo dobrą relację z mieszkającymi tu ludźmi. Jak ja wybiegłem, to wszyscy wybiegli za mną. To było bardzo fajne. Nikt się specjalnie nie zastanawiał - opowiada himalaista.

Polacy próbowali zdobyć Nanga Parbat od grudnia

Polska zimowa wyprawa Nanga Dream Justice For All działała na Nanga Parbat (8126 metrów) od grudnia. Równolegle z Polakami na drodze Shella wspinali się także włoski himalaista Simone Moro i Niemiec David Goettler. Pod koniec lutego Tomasz Mackiewicz i David Goettler (Moro wycofał się z powodu problemów zdrowotnych) dotarli wspólnie na wysokość około 7200 metrów. Zawrócili jednak do bazy z powodu bardzo trudnych warunków. Po tej - trzeciej już - próbie ataku szczytowego Moro zdecydował o zakończeniu ekspedycji. Polacy chcieli podjąć jeszcze jedną próbę.

Położona w Himalajach Zachodnich Nanga Parbat jest jednym z dwóch niezdobytych jeszcze zimą ośmiotysięczników (drugim jest K2). Dla Tomasza Mackiewicza tegoroczna wyprawa Nanga Dream Justice For All była czwartą próbą zdobycia szczytu. W 2011 i 2012 roku wspólnie z Markiem Klonowskim wspinali się drogą Kingshofera od strony doliny Diamir. Tym razem polska ekspedycja działała na drodze Shella, na ścianie Rupal. Rok temu na tej drodze Tomasz Mackiewicz w samotnym ataku osiągnął wysokość 7400 metrów, co jest drugim najlepszym zimowym wynikiem na Nanga Parbat.