W poniedziałek nad Krakowem przeszła potężna ulewa, która doprowadziła do zalania wielu ulic. W krótkim czasie spadła taka ilość deszczu, jaka zwykle notowana jest przez większą część września. Mieszkańcy miasta otrzymali jednak alert RCB dopiero po fakcie. "Nie doszło do żadnych błędów proceduralnych" - zapewnia wojewoda małopolski Krzysztof Jan Klęczar w rozmowie z reporterem RMF FM Pawłem Koniecznym.
Nawałnica nad Krakowem rozpoczęła się krótko po godzinie 17 i trwała do wieczora, przynosząc intensywne, długotrwałe opady. W zachodniej i północno-zachodniej części Krakowa spadło nawet 50 mm deszczu - to niemal cała miesięczna norma dla września. Wiele ulic, także w ścisłym centrum, znalazło się pod wodą.
Strażacy interweniowali łącznie 216 razy w Krakowie i powiecie krakowskim.
Reporter RMF FM Paweł Konieczny sprawdzał, dlaczego alert Rządowego Centrum Bezpieczeństwa dotarł do mieszkańców dopiero po ustaniu najgorszych opadów. Wojewoda małopolski Krzysztof Jan Klęczar tłumaczy, że decyzje były podejmowane na podstawie aktualnych prognoz, które początkowo nie wskazywały tak wysokiego zagrożenia dla Krakowa.
Po godzinie 14 pojawiło się ostrzeżenie dla ośmiu powiatów. Tam, gdzie było zagrożenie drugiego i trzeciego stopnia oraz prognoza wysokich opadów, nie było Krakowa. Kolejne ostrzeżenie pojawiło się po godzinie 15 i tam znów nie było Krakowa - mówi RMF FM.
Wojewoda małopolski twierdzi, że Kraków w ostrzeżeniu IMGW pojawił się dopiero po godzinie 18:40, gdy ulewa w Krakowie trwała w najlepsze.
Wówczas natychmiast został nadany alert RCB i trafił do mieszkańców po godzinie 19 - mówi Klęczar.
Faktycznie było to już po wystąpieniu zjawiska. Natomiast dynamika tych zmian była tak duża, że w tych wcześniejszych prognozach Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej nie widział po prostu tego zagrożenia. Natomiast faktem jest, że alert dotarł do mieszkańców tak naprawdę w końcówce występowania zjawiska.