Każda dodatkowa doba stania tira w kolejce na przejściu granicznym, to strata kilkuset euro na przewozie średniodystansowym - powiedział dyrektor generalny Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Transportu Drogowego Andrzej Bogdanowicz, odnosząc się do kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Przez zamknięcie przejścia granicznego w Kuźnicy na Podlasiu rosną kolejki do przejścia w Bobrownikach. Teraz na wjazd na Białoruś trzeba czekać nawet 50 godzin.

REKLAMA

W związku z kryzysem migracyjnym we wtorek o godz. 7 rano zostało zamknięte przejście graniczne w Kuźnicy. W związku z tym podróżni kierowani są na inne przejścia: w Bobrownikach lub Kukurykach (Koroszczynie), które jest w województwie lubelskim.

Jak informuje reporter RMF FM Piotr Bułakowski, w tej chwili sznur samochodów ciężarowych do przejścia w Bobrownikach ma prawie 30 kilometrów.

Policja wprowadziła strefę buforową w miejscowości Waliły-Stacja. Dopiero, gdy przy granicy zwolni się miejsce, jadą kolejne ciężarówki. Ma to ułatwić mieszkańcom poruszanie się po lokalnych drogach.

Wydłuża się też czas oczekiwania na odprawę w Koroszczynie w Lubelskiem. Teraz wynosi on 14 godzin. W weekend ruch na granicy jest największy, kolejki mogą się więc jeszcze wydłużyć.

Branża transportowa: Każda doba stania tira w kolejce na granicy, to kilkaset euro straty

Dyrektor generalny Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Transportu Drogowego Andrzej Bogdanowicz, odnosząc się do kryzysu na granicy polsko-białoruskiej powiedział, że każda dodatkowa doba postoju na granicy powoduje, że następnym tygodniu pracy kierowcy, taki przewóz się nie mieści w grafiku.

"Kierowca bowiem, musi odebrać odpoczynek tygodniowy po 5 dniach pracy, więc jak wypadnie mu jeden dzień na staniu w kolejce, on już nie pojedzie od razu w podobną trasę. I jak mówią przewoźnicy, z tego tygodniowego zarobku, jest to strata 50 proc. czyli jakieś kilkaset euro, albo całości jakieś 1,5 tys. euro" - wyjaśnił ekspert.

Dodał, że tej straconej doby już nie da się nadrobić. "Trasy są tak dobierane, że kierowca w tygodniu robi takie dwie albo jedną. Jak robi jedną, wtedy strata jednego czy dwóch dni powoduje, że w następnym tygodniu on już nie pojedzie" - podkreślił Bogdanowicz

Jak zaznaczył, szczęściem w tym nieszczęściu z sytuacją na białoruskiej granicy jest to, że transport na Wschód realizowany przez polskich przewoźników znacznie w ostatnich latach zmalał. Dodał, że powodem z jednej strony jest wypieranie polskich przewoźników przez firmy białoruskie, ukraińskie, czy rosyjskie, ale też sytuacja z embargiem nałożonym na Mińsk, co zwłaszcza Rosjanie wykorzystują.

"Jeszcze kilka lat temu do tych trzech krajów polskie firmy robiły ponad 1 mln przejazdów rocznie, teraz 30, może 40 proc. tego, więc sytuacja z zamknięciem przejścia w Kuźnicy, nie wywraca nam rynku" - ocenił ekspert.