W głębi bagnistego regionu Hondurasu, wśród mokradeł i gęstej dżungli, odkryto wrak samolotu, który – jak podejrzewają śledczy – był wykorzystywany do przemytu narkotyków. Nie ma ani śladu załogi, ani pasażerów, ani rzekomego ładunku 400 kilogramów kokainy. Trop prowadzi przez kilka krajów Ameryki Środkowej, a sprawa nabiera międzynarodowego rozgłosu.
- W Hondurasie znaleziono wrak odrzutowca, zniszczony i opuszczony, bez załogi i pasażerów.
- Na pokładzie mogło być nawet 400 kg kokainy, jednak narkotyków nie znaleziono.
- Śledczy zastanawiają się, czy ładunek i załoga zostali zabrani przez kartel.
3 lipca siły bezpieczeństwa Hondurasu natrafiły na szczątki poważnie uszkodzonego odrzutowca w departamencie Gracias a Dios, nieopodal granicy z Nikaraguą. Miejsce to, porośnięte gęstą roślinnością i przesycone wilgocią, wydaje się wręcz stworzone do ukrycia śladów przestępstwa. Rozbity samolot miał za sobą 46 lat służby i mógł zabrać na pokład od 6 do 8 osób.
Według wstępnych ustaleń piloci próbowali awaryjnie lądować w płytkiej wodzie rzeki Warunta. Kadłub maszyny został rozerwany, a na miejscu nie było nikogo - ani załogi, ani pasażerów.
Szybko okazało się, że samolot nosił amerykańskie oznaczenie N10TN. A właściwie - nosił je kiedyś. Śledczy odkryli, że litery i cyfry zostały zamalowane czarną farbą, najpewniej w celu zatarcia śladów. Nie wiadomo jednak, czy rejestrację zmieniono już przed katastrofą, czy dopiero po rozbiciu maszyny.
Maszyna była zarejestrowana na Pacific Rim Management LLC z Downey w Kalifornii - firmę założoną w 2022 roku. Amerykańska Federalna Administracja Lotnictwa (FAA) potwierdziła te informacje, lecz na razie nie wiadomo, kto faktycznie korzystał z odrzutowca podczas feralnego lotu.
Śledczy natychmiast zaczęli podejrzewać, że samolot był wykorzystywany do przemytu narkotyków. Trasa maszyny i zachowanie pilotów budzą wiele wątpliwości. Zgodnie z oficjalnymi danymi, odrzutowiec wystartował wieczorem 29 czerwca z Samaná w Dominikanie. Jako cel lotu podano lotnisko Maurice Bishop na Grenadzie. Jednak w trakcie lotu załoga nagle zmieniła trasę, wyłączyła transponder, po czym maszyna zniknęła z radarów.
Według pierwszych ustaleń samolot potajemnie lądował na terytorium Wenezueli. Dzień później, 30 czerwca, został ponownie zlokalizowany w przestrzeni powietrznej Nikaragui, a potem znów ślad po nim zaginął. Trzy dni później wrak odnaleziono w honduraskiej dżungli - zniszczony, opuszczony, z dokładnie przeszukanym wnętrzem kabiny.
Największą zagadką pozostaje los załogi, ewentualnych pasażerów oraz samego ładunku. Według źródeł śledczych na pokładzie mogło znajdować się nawet 400 kilogramów kokainy. Jednak na miejscu katastrofy nie znaleziono żadnych narkotyków. "Czy ocalałych lub ewentualne zwłoki oraz, według źródeł śledczych, 400 kilogramów kokainy zabrano śmigłowcem kartelu narkotykowego?" - pytają śledczy.
Wśród szczątków odnaleziono natomiast butle z tlenem oraz iPada. Urządzenia te są obecnie analizowane przez ekspertów kryminalistycznych i mogą okazać się kluczowe dla ustalenia trasy lotu, kontaktów czy przygotowań załogi.
W sprawę zaangażowały się już władze trzech państw: Hondurasu, Nikaragui i Wenezueli. Wspólnie prowadzą śledztwo, podejrzewając, że rozbity samolot stanowił część większej, międzynarodowej siatki przemytniczej. Analizowane są także powiązania z innymi znanymi trasami przemytu w Ameryce Środkowej.
Sprawa budzi ogromne emocje w regionie, a lokalne media nie wykluczają, że to dopiero początek większej afery.