Jarosław Kaczyński mówi dość. Jak ustalili dziennikarze RMF FM, prezes Prawa i Sprawiedliwości nakazał zagaszenie publicznych sporów i wzajemnego kopania pod sobą dołów. Chodzi zwłaszcza o publiczną wojnę między ekipami Mateusza Morawieckiego i Jacka Sasina. To samo dotyczy coraz głośniejszych ataków drużyny Zbigniewa Ziobry na premiera. Jeżeli spokój nie wróci, to będą dymisje.

REKLAMA

Uspokojenie nastrojów jest konieczne, bo w obliczu kryzysu inflacyjnego i węglowego oraz nadciągającej recesji to może pogrążyć partię. Może także dać wiatr w żagle opozycji, która próbuje znaleźć sposób na podbicie serc wyborców obietnicami socjalnymi.

Groźba dymisji w partii

Jarosław Kaczyński zaczął grozić usuwaniem ze stanowisk i list wyborczych ludzi najmocniej zaangażowanych w rozniecanie publicznych sporów. Jak ustalili dziennikarze RMF FM, w partii odbyła się już seria spotkań dotyczących ostatniego publicznego nasilenia wewnętrznych sporów. I pojawiła się groźba dymisji wewnątrz partii. Jeżeli ktoś dalej będzie atakował swoich partyjnych kolegów, to zostanie ukarany. Ma to polegać na usuwaniu z życia publicznego współpracowników tych polityków, którzy najmocniej kąsają.

Dlaczego tak? Ciężko sobie wyobrazić usuwanie z partii tak znanych polityków jak Jacek Sasin, Beata Szydło, Zbigniew Ziobro, czy Mateusz Morawiecki. Karą może być natomiast usuwanie ich najbliższych współpracowników: szefów gabinetów, głównych doradców i najważniejszych "macherów" oraz "załatwiaczy" - jak się ich nazywa.

W przeszłości Jarosław Kaczyński stosował już podobną taktykę. Teraz grozi jej powtórzeniem.

Kto z kim walczy

W publiczne spory najmocniej zaangażowane są trzy frakcje Zjednoczonej Prawicy. Pierwsza to ekipa Mateusza Morawieckiego. To ludzie, którzy w większości są spoza polityki i pomimo 7 lat w rządzie, wciąż traktowani są jak ciało obce. Wewnątrz środowiska nazywani są "harcerzami", z racji swojego harcerskiego rodowodu. Najbardziej nie po drodze im z ludźmi Zbigniewa Ziobry.

Druga frakcja to ekipa wicepremiera, ministra aktywów państwowych Jacka Sasina. Ci ludzie jawnie atakują premiera, próbując odbierać mu wpływy. Organizują spotkania spiskowców i próbują przejmować kolejne spółki oraz urzędy podległe premierowi. Walczą z premierem uważając go za osobę niewiarygodną, kłamliwą i szkodzącą partii i sztuczną w swoich poglądach. Takie opinie wśród "sasinowców" - jak się ich nazywa - słychać najczęściej.

Trzecia frakcja to Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry. Między Morawieckim a Ziobrą konflikt trwa od początku ich wspólnej bytności w rządzie. Panowie walczyli ze sobą o wpływy od czasu, gdy Morawiecki był ministrem gospodarki i próbował usuwać ze spółek ludzi Ziobry. Na przykład bliskiego ministrowi sprawiedliwości Michała Krupińskiego, byłego szefa takich spółek jak PZU i Pekao SA. Coraz wyraźniejsze są także różnice ideologiczne. Solidarna Polska coraz mocniej skręca na prawo i oddala się od łagodniejszego kursy Morawieckiego. Zarzuca także premierowi sprzedawanie suwerenności kraju. Oczywiście nie bez znaczenia są tu także ambicje personalne. Niektórzy politycy Solidarnej Polski chcą nowych lepszych stanowisk, co Morawiecki uparcie blokuje.

Istnieje też grono ludzi wokół Beaty Szydło. Była premier do dziś nie wybaczyła Morawieckiemu wbicia noża w plecy i zdetronizowania jej z funkcji premiera. Bliscy współpracownicy Szydło są pierwsi w wytykaniu szefowi rządu wszelkich potknięć i kłamstw. Była premier cały czas ma posłuch w partii, cieszy się także sympatią wielu starszych działaczy Prawa i Sprawiedliwości. Im bliżej do Beaty Szydło niż Mateusza Morawieckiego. Była premier potrafi wchodzić w doraźne koalicje polityczne zarówno z ekipami "sasinowców", jak i "ziobrystów". Z "harcerzami" nigdy jej nie było po drodze.

Czego boi się Kaczyński?

Prezes Prawa i Sprawiedliwości widzi, że sytuacja stała się bardzo trudna. Jest inflacja, brakuje węgla, nadchodzi recesja. Ludzi nie stać na wakacje, a do tego boją się wojny na wschodzie i powrotu covidu oraz obostrzeń. W tej sytuacji bardzo łatwo o bunt społeczny. Nie pomagają tu także niezbyt szczęśliwe - choć czasem wyolbrzymiane i przekręcane - wypowiedzi polityków PiS o konieczności przetrwania inflacji zaciskaniem zębów, przetrwania mrozów ocieplaniem domu, pojechania na wakacje pod namiot - jeśli kogoś nie stać. Nie pomagają także wypowiedzi o graniu w golfa zamiast w piłkę nożną, jedzeniu kawioru i tak dalej. Również ekscentryczne zachowanie i - jak mówi wielu - kabaretowe wypowiedzi szefa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego szkodzą partii.

Łatwo w tej sytuacji stracić poparcie wyborców.

Zwłaszcza, że Koalicja Obywatelska - jak słychać w PiS - ma wreszcie pierwszy pomysł, który mogą kupić wyborcy. Chodzi o ogłoszony tydzień temu przez Donalda Tuska postulat wprowadzenia 4-dniowego dnia pracy. W partii rządzącej boją się, że to może być początkiem ogłaszania przez opozycję "chwytliwych" pomysłów, które nagle mogą przeważyć szalę.

Dlatego konieczny jest spokój i skupienie się na rozwiązywaniu problemów.

Kto zyskuje na wojnach w Zjednoczonej Prawicy

Pozostaje pytanie: "Po co te wojny?". Przede wszystkim chodzi o zdobycie wpływów - co uwielbiają politycy, oraz o przerzucanie odpowiedzialności. Poszczególne frakcje próbują przerzucać na przeciwników odpowiedzialność za brak węgla i wysokie ceny. Te niekontrolowane już przez nikogo problemy mogą bowiem politycznie zabić.

Dlaczego Kaczyński do tych wojen dopuścił? Ponieważ jest mu to na rękę. Silne frakcje walczące ze sobą pozwalają mu pozostać trybunem i ostateczną instancją. Nikt też w tej sytuacji nie odważy się obalić króla. Takie wojny pozwalają też kontrolować sytuację. Powodują, że poszczególne frakcje wzajemnie na siebie donoszą. A posiadanie wiedzy o tym co kto przeskrobał, jest dla przywódcy bezcenne.

Warto zauważyć, że te konflikty paradoksalnie są też na rękę samym frakcjom. "Harcerze" Morawieckiego mogą pokazać, że są bohaterami bezpardonowo atakowanymi w czasie wojny przez złych wewnętrznych rywali. "Sasinowcy" mogą kreować się na bardzo silne stronnictwo. Tak silne, że z sukcesem stawia czoła samemu premierowi. A skoro tak, to może to Jacek Sasin powinien odziedziczyć PiS po Kaczyńskim. A nie namaszczony Mariusz Błaszczak. Zyskują także na tym "ziobryści". Mogą prezentować się jako silna ideowo partia. To - swoją drogą - pomaga marginalizować Konfederację. Pomaga utrzymywać część radykalnego elektoratu przy Zjednoczonej Prawicy.

Wewnętrzne wojny bywają więc korzystne. Ale w obecnej sytuacji gospodarczego sztormu, który wkrótce może przerodzić się w społeczny tajfun, to może zniszczyć partię. Dlatego Jarosław Kaczyński mówi dość i grozi usuwaniem najaktywniejszych harcowników.