"Zrobiłem po prostu to, co do mnie należało" - mówi w rozmowie z RMF FM Mateusz Maciak, maszynista Kolei Mazowieckich. To on zauważył uszkodzone po akcie dywersji tory w miejscowości Mika i zatrzymał pociąg. Jak podkreśla, nie czuje się bohaterem. "Mogłoby dojść do katastrofy o niewyobrażalnej skali" - przyznaje gość Tomasza Terlikowskiego.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Mateusz Maciak wspomina w wywiadzie dla RMF FM, że gdy zauważył uszkodzone tory, myślał tylko o tym, by jak najszybciej zatrzymać pociąg. Potem, jak już wyszedłem i zobaczyłem, co tam się dzieje, była myśl przez jakiś czas, że mogło dojść do takiej sytuacji (katastrofy kolejowej - przyp. red.) - opisuje.
Gość RMF FM przyznaje, że mimo stresującej sytuacji sprzed kilku dni nie boi się wsiadać za stery pociągu. Dwa razy byłem w pracy w międzyczasie - relacjonuje.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Maciak tłumaczy w RMF FM, że miał informację o nierówności na torze w pobliżu stacji Mika, ale "o żadnej wyrwie nie było mowy".
Ruszyłem z przystanku Mika, dojrzałem ją i wdrożyłem hamowanie pociągu. Z tym, że ona (wyrwa w torach spowodowana eksplozją - przyp. red.) nie była takich wielkości. Ona się uszkodziła podczas przejeżdżania mojego pociągu. Miała może gdzieś około 30 centymetrów z mojej perspektywy - precyzuje maszynista.
Dopytywany o sam moment zatrzymania pociągu Maciak podkreśla, że "wszystko było w miarę pod kontrolą". Bujnęło oczywiście mną po najechaniu na to. Na szczęście jak się zatrzymałem, wyjrzałem i stał cały tabor na szynach. To już ulga była wtedy - wspomina.
Gość Tomasza Terlikowskiego opowiada, że po zatrzymaniu składu wyszedł z kierownikiem pociągu na zewnątrz i po obejrzeniu uszkodzonego miejsca poinformowali dyżurnego ruchu, policję i straż pożarną. Później było już standardowe działanie. Zjechały się służby, podróżni zostali ewakuowani. Z kierownikiem pociągu odprowadzili ich na przystanku w Mice - opisuje. Dodaje, że nie miał okazji rozmawiać z pasażerami.
Maszynista przyznaje, że sytuacja sprzed kilku dni na pewno zostanie z nim na długo. Możliwe, że do końca życia, bo takie sytuacje się nie zdarzają - podkreśla.
Do dwóch aktów dywersji doszło w ostatnich dniach na trasie kolejowej Warszawa - Dorohusk. W miejscowości Mika na Mazowszu (pow. garwoliński) eksplozja ładunku wybuchowego zniszczyła tor kolejowy. W innym miejscu, niedaleko stacji kolejowej Gołąb na Lubelszczyźnie (pow. puławski) pociąg z 475 pasażerami musiał nagle hamować z powodu uszkodzonej linii kolejowej.
W toku kilkudziesięciogodzinnego śledztwa uzyskaliśmy materiał dowodowy, który wskazuje na bardzo duże prawdopodobieństwo, że bezpośrednimi sprawcami tych aktów dywersji o charakterze terrorystycznym byli dwaj obywatele Ukrainy: Ołeksandr K. oraz Jewheri I. - poinformował w środę rzecznik Prokuratury Krajowej Przemysław Nowak. Wiadomo, że obaj mężczyźni współpracują z rosyjskimi służbami i po aktach dywersji uciekli na Białoruś.
Odnosząc się do szczegółów aktów dywersji, premier Donald Tusk mówił we wtorek w Sejmie, że przytwierdzona do torów w pobliżu stacji w Puławach stalowa obejma miała doprowadzić do wykolejenia pociągu.
Zdarzenie to miało zostać utrwalone przez zamontowany w obrębie torowiska telefon komórkowy z powerbankiem - przekazał. Ta próba okazała się na szczęście zupełnie nieskuteczna.
Drugie zdarzenie miało miejsce 15 listopada o 20:58 - tak wykazała rejestracja na kamerze monitoringu - stwierdził premier. Ładunek wybuchowy typu wojskowego C4 został zdetonowany przy pomocy urządzenia inicjującego, poprzez kabel elektryczny długości 300 m - opisywał szef rządu. Zabezpieczono też "pewną ilość" materiału, który nie zdetonował.
Tusk przekazał, że eksplozja miała miejsce podczas przejazdu pociągu towarowego relacji Warszawa-Puławy. Doprowadziła do niewielkiego uszkodzenia podłogi wagonu.
Maszynista nawet nie odnotował tego zdarzenia, przejeżdżając przez to miejsce - mówił. W niedzielę o godz. 7.40 kolejny jadący tą trasą pociąg zatrzymał się w miejscu, w którym dokonano eksplozji.
Był już narażony - ze względu na naruszenie torowiska już na większą skalę - na wykolejenie, ale dzięki refleksowi maszynisty nie doszło do tragedii - relacjonował premier.