Od dekad pracownicy ze Wschodniej Europy byli filarem niemieckiego rynku pracy – od opieki nad seniorami po zbiór szparagów – pisze niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine", zauważając, że dziś migracja ze wschodnich krajów Unii Europejskiej gwałtownie hamuje.
- W Niemczech od lat Polki kojarzone są z opieką nad seniorami, a Rumuni z pracą na roli.
- Bez pracowników z Europy Wschodniej niemiecka gospodarka miałaby problem z demografią i niedoborem rąk do pracy.
- Po raz pierwszy od 2008 roku więcej osób wyjechało z Niemiec, niż do nich przyjechało, co budzi obawy o przyszłość rynku pracy.
- Chcesz dowiedzieć się, kto zastąpi "polską opiekunkę" i "rumuńskiego żniwiarza" w Niemczech? Przeczytaj cały artykuł!
W niemieckich domach i gospodarstwach rolnych od lat funkcjonuje niepisana zasada: gdy rodzina nie radzi sobie z opieką nad seniorem, "zatrudnia się jakąś Polkę". Na żniwa natomiast "przywozi się po prostu kilku Rumunów". Praca obywateli Europy Wschodniej stała się dla wielu Niemców czymś tak oczywistym, że ich obecność bywa wręcz niezauważalna. Niektóre narodowości mimowolnie stały się synonimem konkretnych zajęć - Polki w opiece, Rumuni w rolnictwie. To zjawisko, jak zauważają eksperci, świadczy o niedostatecznym szacunku dla ludzi, którzy przez lata stanowili fundament niemieckiego rynku pracy.
Warto podkreślić, że bez pracowników ze Wschodu niemiecka gospodarka nie byłaby w stanie poradzić sobie z wyzwaniami demograficznymi i brakiem rąk do pracy. To właśnie oni przez dekady łagodzili skutki starzenia się społeczeństwa i braku kadry specjalistycznej, często stanowiąc dla pracodawców bardziej przystępną finansowo alternatywę. Ten stan rzeczy jednak się zmienia - coraz mniej osób z Polski, Rumunii czy Bułgarii decyduje się na wyjazd do pracy w Niemczech - pisze "Frankfurter Allgemeine".
Niemcy, jako jeden z najbogatszych krajów Europy, przez lata przyciągały tysiące pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej. Jednak, jak pokazują najnowsze dane Federalnego Urzędu Statystycznego, w ubiegłym roku bilans migracyjny - tzw. imigracja netto - nie tylko spadł, ale wręcz stał się ujemny. Po raz pierwszy od 2008 roku więcej osób opuściło Niemcy, wyjeżdżając do innych państw UE, niż do nich przyjechało. To sytuacja, która jeszcze niedawno wydawała się nie do pomyślenia.
Eksperci alarmują, że to początek poważnego problemu, który może zaważyć na przyszłości niemieckiego rynku pracy.
Ekonomista Thomas Liebig, ekspert ds. migracji zarobkowej i demografii w OECD, wskazuje na kilka kluczowych przyczyn tej zmiany. Wielu ludzi, którzy mogli sobie wyobrazić pracę w Niemczech, po prostu już to zrobili - mówi Liebig. Potencjał migracyjny został w dużej mierze wyczerpany.
Dodatkowo, kraje Europy Wschodniej - zwłaszcza Polska - doświadczyły w ostatnich latach dynamicznego rozwoju gospodarczego i spadku bezrobocia. W niektórych z tych krajów wskaźniki bezrobocia są teraz niższe niż w Niemczech. Mamy tam prawdziwy boom - podkreśla Liebig. Szczególnie Polska notuje imponujący wzrost gospodarczy, podczas gdy Niemcy tracą na atrakcyjności - czytamy w gazecie.
Zmniejszający się napływ pracowników ze Wschodu oznacza powstawanie coraz większej luki na rynku pracy. Eksperci szacują, że Niemcy będą potrzebowały rocznej imigracji przekraczającej 300 tysięcy osób, by zaspokoić zapotrzebowanie na siłę roboczą. Dotychczas głównym źródłem byli obywatele krajów Europy Środkowo-Wschodniej, którzy mogli swobodnie przyjeżdżać dzięki przepisom unijnym. Obecnie jednak, by zatrudniać osoby spoza UE, Niemcy muszą mierzyć się ze znacznie większą biurokracją i barierami prawnymi.
Rząd dostrzegł problem i wprowadził reformę ustawy o imigracji wykwalifikowanych pracowników (FEG), która weszła w życie w listopadzie 2023 roku. Reforma ma na celu ułatwienie zatrudniania pracowników na stanowiskach, które do tej pory obsadzali głównie mieszkańcy Europy Wschodniej.