"Największe ciśnienie, presję - stworzyłam sama. Chciałam zaspokoić własne ambicje. Byłam w 100 procentach odcięta i skupiona na tym, co mam zrobić" - mówi łyżwiarka szybka Luiza Złotkowska, srebrna medalistka igrzysk w Soczi. W Rosji panczeniści zdobyli trzy medale, to połowa wszystkich krążków wywalczonych przez naszych sportowców. "Powrót do kraju był fantastyczny! Jeszcze w Soczi poszliśmy na imprezę. Każdy był szczęśliwy, każdy miał swój medal w kieszeni" - dodaje 27-latka. Kibice oszaleli na ich punkcie.

REKLAMA

Uśmiechnięta, niezwykle drobna blondynka. Spotykamy się w Warszawie, na Stegnach. Tam Luiza przygotowywała się do kolejnych startów w Pucharze Świata. Pijemy gorącą herbatę, pachnie pomarańczami. Mówimy o igrzyskach w Soczi. Wciąż pod wrażeniem. Trudno nie być. Drążącą ręką dotykamy srebrnego medalu przywiezionego z Rosji. Ciężki, ze szczerego srebra. Pięknie zaprojektowany.

RMF FM: Luiza, podeszła do nas mała dziewczynka z tatą, żeby poprosić o autograf. Wiesz, ile ich rozdałaś od powrotu do Polski?

Luiza Złotkowska: Sporo! Bardzo szybko rozdałam 300 zdjęć, które miałam przygotowane, więc zainteresowanie jest dość duże.

O której dziś wstałaś?

Dziś się wyspałam, spałam do 8 (śmiech). Ostatnio często wstawałam o 5 ze względu na wizyty w różnych programach. Śmieszne jest to, że różnica czasu między Warszawą a Soczi wynosiła 3 godziny. Po powrocie do kraju - o godzinie 21 - odcinało mi zasilanie. W gronie znajomych, rodziny - nie zważając na to, że dookoła mnie są ludzie - po prostu kładłam się spać (śmiech).

Tych spotkań chyba też było sporo...

Tak, nie wiem dokładnie ile, ale wszystkie były bardzo przyjemne. Radość z medalu olimpijskiego, z takiego sukcesu - gdybym była zamknięta w czterech ścianach - nie dawałaby takiej satysfakcji. Cieszę się, że mogę się tym dzielić z rodziną, znajomymi, kibicami.

Były jakieś nietypowe dowody sympatii?

Przede wszystkim moja rodzina przygotowała dla mnie płytę Agnieszki Chylińskiej (śmiech), więc bardzo fajny prezent czekał na mnie w domu. Właściciel cukierni zrobił dla mnie tort. Był przepyszny - z kołami olimpijskimi. Pan, który produkuje pierogi, przeczytał, że bardzo je lubię. Dlatego przywiózł mi do domu 9 kilogramów. To wszystko jest naprawdę bardzo miłe.

Pakujesz się na ostatnią chwilę?

W tym bezcenna jest pomoc mojej mamy. Gdy ja nie mam czasu, ona bardzo mi pomaga. Pewnie jak wrócę do domu będę potrzebowała 30 minut, żeby się spakować.

Uważasz siebie za szczęściarę? Nazwisko - Złotkowska. W kieszeni dwa medale igrzysk olimpijskich - srebrny i brązowy. Twoja mama pochodzi z...

Miejscowości Złotki! Stamtąd właśnie wywodzą się Złotkowscy. Myślę, że mam fajne życie, na które oczywiście ciężko pracowałam. Nic nie przyszło za darmo. Cieszę się, że moja praca, poświęcenie jest w jakimś stopniu wynagradzane.

Myślę, że warte podkreślenia jest to, że w Soczi nic nie było przypadkiem! To była wyłącznie wasza ciężka praca.

Jechałyśmy do Soczi jako wicemistrzynie świata, wiceliderki Pucharu Świata. Gdybyśmy wróciły z Soczi bez medalu, to byłby wielki zawód. Presja, jaką nakładali na nas ludzie przed wyjazdem na igrzyska, w trakcie startów, była sprawą drugorzędną. Największą presję, największe ciśnienie, które miałam - to było tylko i wyłącznie to, które sama sobie wytworzyłam. Chciałam zaspokoić własne ambicje. Przez 3 tygodnie pobytu w Soczi nie przeczytałam ani jednego artykułu w internecie, ani jednego komentarza. Byłam w 100 procentach odcięta i skupiona na tym, co mam zrobić.

Trzy najważniejsze dla ciebie momenty w Soczi?

Na pewno moment, kiedy chłopcy przejechali linię mety i zdobyli brązowy medal. Złoto Zbyszka Bródki, płakałam wtedy jak bóbr. I ceremonia zamknięcia, kiedy ten misiek zdmuchnął, zgasił ogień olimpijski. Siedziałam na trybunach z Jankiem Szymańskim, łezka pociekła.

Podczas igrzysk na twoim profilu na Facebooku pojawiła się fotografia z Koenem Verweijem, najsłynniejszym chyba Holendrem w Polsce. Ty uśmiechnięta, to nie jest dziwne. On też był "uchachany". Co mu powiedziałaś?

On tak naprawdę jest sympatycznym człowiekiem. Po treningu podeszłam do niego i powiedziałam: "Koen, wiesz co - chodź, zrobimy sobie zdjęcie, bo ludzie w Polsce myślą, że ty nie potrafisz się uśmiechać". I od razu na jego twarzy pojawił się uśmiech.

Kiedy zostało zrobione to zdjęcie?

Chyba dwa dni po tym, jak Zbyszek zdobył złoto. Ale to nie wynikało z zawiści do Zbyszka. On był strasznie nastawiony na wygranie tego biegu. On jest Holendrem, tam srebrny medal nie ma takiej wartości jak srebrny medal w Polsce. Oni przywieźli 23 medale z Soczi. Tam, żeby ktoś o nim usłyszał, on musiałby zostać mistrzem olimpijskim. Stąd jego zachowanie, mina po biegu na 1500 metrów. Myślę, że to najbardziej go zabolało. Kilka dni później się otrząsnął, gdy stał na najwyższym stopniu podium po biegu drużynowym - był zadowolony, w pełni usatysfakcjonowany.

A to zdjęcie z Władimirem Putinem. Miałaś okazję się z nim spotkać?

Tak, gospodarz igrzysk przyszedł na stołówkę. Jadłam obiad, zobaczyłam, że wchodzi grupka ludzi, mikrofony, zamieszanie. Chciałam sprawdzić, kto przyszedł, ale było takie zamieszanie, że spokojnie usiadłam. Po paru minutach podniosłam głowę, patrzę - stoi - Władimir Putin. Zatrzymał się na chwilę, bo akurat z kimś rozmawiał, więc wykorzystałam ten moment na zrobienie zdjęcia. Był w towarzystwie Jeleny Isinbajewej.

Mieliście okazję, żeby porozmawiać z Isinbajewą?

Ona była cały czas na miejscu, była w wiosce olimpijskiej. Zamieniłam z nią kilka zdań. Zrobiłam sobie zdjęcie, z czego też bardzo się cieszę.


Zaskoczyło was po powrocie do Polski to, co zobaczyliście?

Mnie trochę przeraziła wiadomość, którą dostałam będąc na lotnisku w Moskwie, że z Domaniewic jedzie 11 autokarów. Było fantastycznie! Ilość osób na lotnisku chyba trochę wystraszyła też niektórych kibiców, którzy chcieli przyjść, a bali się, że się nie zmieszczą.

Jeżeli chodzi o wasz team - dziewczyny - sprawiłyście sobie jakiś prezent? Z Vancouver przywiozłyście szpilki, macie takie same.

Tym razem przywiozłyśmy dobre nastroje. Najważniejsze było to, że całą drużyną mogliśmy się cieszyć ze wspólnych sukcesów. Nie ukrywam, że poszliśmy na fajną imprezę. Każdy był uśmiechnięty, każdy miał swój medal w kieszeni.

Tematem numer jeden wciąż jest kryty tor. Czy coś się w tej sprawie ruszyło? Czy nadal mówimy tylko, że obiekt musi powstać?

Tak, byłam na spotkaniu w Legionowie. To miasto stawia na sport, stawia na rozwój. Rozmawiałam z panem prezydentem, panem starostą, którzy deklarują, że chcą wybudować u siebie halę do łyżwiarstwa szybkiego. Hala miałaby służyć sportowcom i mieszkańcom. List w tej sprawie został już wystosowany do premiera i ministra sportu. Władze Legionowa deklarują, że z własnego budżetu mogą sfinansować 50 procent inwestycji.

Ze strony ministerstwa sportu żadnego sygnału nie było?

Do mnie on nie dotarł. Wydaje mi się, że nie musi się skończyć na jednym krytym lodowisku. Mamy 5 lodowisk, czemu nie zadaszyć któregoś z obecnych? Jeżeli jakieś miasto, gmina - chcą sobie wybudować halę, to naprawdę nie musi to być koszt rzędu 100 milionów złotych. Taka hala treningowa może być znacznie tańsza. Poza tym - czemu nie możemy zbudować kilku takich obiektów? W Holandii jest 20 hal do łyżwiarstwa szybkiego. Gdyby u nas była jedna, będzie super. Ale czemu nie może ich być więcej?

Jeżeli już mielibyśmy wybierać - to dla was - zadaszenie którego z tych istniejących obiektów byłoby najlepsze?

Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Każdy z zawodników ma swojego faworyta. Jeżeli chodzi o jakość lodu i wyniki - faworytem jest Zakopane. Tam jest jednak wiele problemów związanych z lokalizacją tego toru, bo powstał on na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Jeżeli chodzi o logistykę - to stawiałabym na tor w centrum kraju. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby ten tor w ogóle powstał.

Łyżwiarstwo szybkie jest w drugim koszyku minister Joanny Muchy. Mówimy oczywiście o finansowaniu. Co wam to gwarantuje?

Liczę, że teraz przeskoczymy do pierwszego. Teraz mamy opłaconych trenerów, mamy zapewnione zgrupowania. Pieniądze pochodzą głównie z ministerstwa sportu. RMF FM: Z czego utrzymuje się łyżwiarz szybki?

Nagroda za mistrzostwo Polski wynosi - o ile dobrze pamiętam - 600 złotych. Więc...

Jak wygląda zaplecze kadry narodowej?

Jest szkolone głównie w Zakopanem, w Szkole Mistrzostwa Sportowego. Tam są szkoleni najlepsi juniorzy. Oni głównie trenują w Polsce, na otwartych obiektach. Przez to dużo tracą, bo obiekty w Polsce działają przez 3 miesiące, a hala na zachodzie działa minimum 6 miesięcy. Juniorzy mają co roku 50 procent treningów mniej niż ich rówieśnicy za granicą. Tu pojawiają się schody. Dlatego ta hala musi powstać, żeby zaplecze miało gdzie trenować. Ten sport na szansę stać się naszym sportem narodowym. Na warszawskie Stegny przychodzi 3 tysiące osób. Właściciele obiektu mają problem z tym, żeby pomieścić ludzi w szatniach.

Ta kadra, to są te same nazwiska od lat. Nic się nie zmienia. Czy to nie jest dobry moment, żeby wprowadzić dziewczynę, która ma 22 - 23 lata, żeby mogła trenować z tobą, Natalią Czerwonką...

Rzeczywiście, brakuje takich dziewczyn. Ale mamy co najmniej 3 zdolne juniorki, które teraz mają 18 - 19 lat. Są w świetnym wieku, żeby zacząć trenować z nami, zacząć nam dorównywać. One też muszą mieć wzorce, do których muszą dążyć. Ja do kadry dołączyłam 4 lata przed igrzyskami w Vancouver.

Po tak ogromnym sukcesie łatwo jest się zmobilizować?

Rzeczywiście, przez ostatnie 4 lata każdy trening wykonywałam z myślą o Soczi. Teraz musiałam trochę to przewartościować. Nie mogę powiedzieć, że wszystko jest zrobione, bo jesteśmy wiceliderkami PŚ. Ja mam za sobą najlepszy sezon w karierze.

W Warszawie rozmawiały - Maja Dutkiewicz i Edyta Sienkiewicz