Czy słyszeliście o Kimie Philby? Być może. To jeden z najsławniejszych szpiegów w historii. Kim, a właściwie Harold Adrian Russel, Philby, mimo że był sowieckim szpiegiem, został szefem antysowieckiego wydziału wywiadu swojej ojczyzny, czyli Wielkiej Brytanii. Polski wątek jego działalności dotyczy katastrofy gibraltarskiej; to on odpowiadał za działania brytyjskiego wywiadu w Gibraltarze w czasie, gdy zginął tam generał Sikorski. W końcu Kim uciekł na wschód i żywota dokonał w Moskwie, gdzie go najpierw witano, a po latach pochowano z honorami należnymi bohaterowi Związku Radzieckiego. Talenty, a może kontakty, odziedziczył po tacie.

REKLAMA

Jack, a właściwie Harry Saint John Philby był brytyjskim agentem na Bliskim Wschodzie i dał synowi zły przykład, pokazując jak się zmienia lojalność na rzecz wschodzącego imperium. Historycznym dziełem Jacka była pomoc w budowie zrośniętego z amerykańskimi interesami naftowego imperium Saudów, a w konsekwencji wsparcie amerykańskiej potęgi finansowej.

W skrócie wyglądało to tak. Sto lat temu Philby Senior zaprzyjaźnił się z klanem Saudów rządzących na peryferiach Arabii. Wkrótce potem Saudowie podbili Mekkę i Medynę, pozbywając się z półwyspu konkurencji w postaci popieranego przez Brytyjczyków króla Husajna. Można zakładać, że Philby nie krył przed Saudami przydatnych w ich podbojach tajemnic wywiadowczych, skoro wkrótce potem oficjalnie zerwał współpracę z wywiadem brytyjskim i przeszedł na Islam w saudyjskiej wersji wahhabickiej, a na dodatek - już jako Szejk Abdullah - został doradcą panujących już w Arabii Saudów.

Teraz w tej historii oprócz wielbłądów i rumaków pojawia się ropa. Poszukiwano jej na Bliskim Wschodzie od pierwszych lat XX wieku, a nowe państwo Saudów objęło tereny, na których ropy można się było spodziewać. Wkrótce dawny agent brytyjski John, przemieniony w Abdullaha i królewskiego doradcę, przyprowadził przed oblicze króla Arabii imponująco ustosunkowanego Amerykanina Allena Dullesa. Ten posłaniec z Ameryki był wówczas szefem bliskowschodniego wydziału Departamentu Stanu, by potem stać się dyrektorem zasilanej przez naftowe pieniądze Rockefellerów Rady Stosunków Międzynarodowych, a następnie szefem samego CIA.

Niebawem Saudowie stali się oficjalnymi przyjaciółmi błyskwicznie rozwijających się Stanów Zjednoczonych Ameryki, a na półwyspie zapanował trwały pokój niezbędny do poszukiwań ropy. Dzięki koncesji otrzymanej w 1933 roku, wiercenia podjęła firma Standard Oil California. Te poszukiwania zakończyły się sukcesem i po II Wojnie Światowej do życia powołano koncern ARAMCO, którego nazwa oznaczała ni mniej ni więcej jak arabsko-amerykańską kompanię. Arabia w jedno pokolenie z pustyni zacofania przemieniła się w kwitnące królestwo, a rodzina Saudów nagle stała się jedną z najzamożniejszych w historii świata.

Ćwierć wieku później, kiedy Szejk Abdullah nie żył już od kilkunastu lat, a jego syn w Moskwie zapijał nudę słowiańskim trunkiem, Amerykanie zawarli z Saudami kolejną umowę. Prezydent Richard Nixon poleciał do Arabii i osobiście obiecał królowi, że w burzliwej bliskowschodniej okolicy nie pozwoli go tknąć nikomu, dostarczy mu broń i otoczy opieką, a w zamian chciał tylko, by Arabia całą swoją ropę sprzedawała zawsze tylko za dolary i potem pożyczała je Ameryce.

W ślad za Arabią poszły pomniejsze kraje regionu, które też żyły już ze sprzedaży ropy i cała organizacja eksporterów OPEC. Czarne złoto, najważniejszy przedmiot handlu na świecie, stało się oparciem dla dolara, który utrwalił pozycję waluty międzynarodowego handlu. Cały glob potrzebuje przez to od ponad czterech dziesięcioleci dolarów, drukowanych wyłącznie przez amerykańską Rezerwę Federalną na potrzeby amerykańskiego rządu. To w dolarach świat utrzymuje swoje rezerwy, oszczędza i pożycza je znów amerykańskiemu państwu, które drukuje dolarów coraz więcej i więcej, finansuje z nich swoją potęgę, nie przejmując się faktem, że oszczędności świata tracą przez to na wartości.

Amerykanie mają najpotężniejsze banki i globalne firmy, wydają zdecydowanie najwięcej na potężną armię i żyją najlepiej ze wszystkich dużych narodów. To mógłby być właściwie happy end tej historii, gdyby nie to, że ledwie upłynęło tysiąc i jedna noc od odwiedzin prezydenta u króla, kiedy chińscy towarzysze zapragnęli reform i rozwoju, aby po kilku wiekach przerwy, środek świata znów znalazł się na wschodzie.

Amerykanie mają coraz większą konkurencję ze strony cztery razy ludniejszych Chin. Niektóre wyliczenia wskazują, że ich gospodarka stanie się większa od amerykańskiej w przyszłym roku, inne że w połowie lat 20, jeszcze inne, że - z powodu kończących się demograficznych rezerw wzrostu i ogromnego zadłużenia chińskich firm - stanie się to jeszcze później. W każdym razie, choćby ten artykuł "Chiny drugą potęgą"wskazuje, że nietrudno przewidzieć co się stanie i że do połowy wieku środek globu, po kilkuset latach przerwy, zgodnie z wolą towarzyszy, wróci na wschód, zaś Chiny - jak mówił na kończącym się w Pekinie XIX zjeździe partii jej przywódca "będą dumnie górować" wśród narodów świata.W Chinach jest sieć szybkich kolei o długości trzy razy większej niż odległość między Pekinem i Warszawą, powstaje tam już dziś 80% komputerów i 90% wszystkich telefonów świata, ale innowacje rodzą się wciąż głównie w Ameryce. Chiny na razie wydają na podbój kosmosu, rozwój robotyki, sztucznej inteligencji i biomedycyny kilka razy mniej niż Stany Zjednoczone, ale to ma się zmienić. Państwo ma łożyć na to wielkie pieniądze, podobnie jak na edukację, w tym zagraniczną młodego pokolenia.

Nic dziwnego, że Chińczykom coraz bardziej doskwiera też układ, w którym za towary, którymi zalewają świat, dostają udział w rosnącym amerykańskim długu. Już kilka lat temu żądali, by ich pieniądz, razem z dolarem i euro stał się podstawą dla nowej uniwersalnej waluty handlowej. Wyjątkowo denerwujące musi być dla nich to kupowanie ropy za dolary, szczególnie że Amerykanie dzięki swojej innowacyjności sami kupują ropy mniej, bo wyciskają ją sobie z łupków i nawet już sprzedają ją za granicę. Tak jak na początku również pod koniec pojawi się w tym miejscu polski wątek, o tym że po cichu do Gdańska płyną już z Houston i z Freeportu dwa wielkie tankowce, pierwsze w historii naszej części Europy transporty amerykańskiej ropy.

Wracając do Chińczyków; gromadzą zatem złoto, które dawno temu było podstawą bogactwa narodów i namawiają tych, których nie trzeba namawiać, czyli Rosję, Iran i Wenezuelę, do sprzedaży im ropy nie za dolary, lecz za juany. Pozostaje im przekonać Saudów. Nie wiadomo, czy potomkowie Jacka i Kima zajmują się szpiegowaniem, ale jak myślicie, gdyby tak było to gdzie ulokowaliby swoją lojalność?