„Otwórzmy oczy: euro i Unia Europejska stanęły na skraju przepaści!” - alarmuje jeden z ojców wspólnej waluty, znany ekonomista Jacques Delors. Największy kryzys w Europie od czasów II wojny światowej - bił wcześniej w dzwony na trwogę szef Europejskiego Banku Centralnego. Sarkozy i Merkel poszli dalej: największy kryzys od ponad stulecia! - usłyszeliśmy po francusko-niemieckim szczycie w sprawie ratowania euro.

REKLAMA

Kto przewodzi Unii Europejskiej w tym półroczu? Podobno Polska, choć francusko-niemiecki „dyrektoriat” nie pozostawia jej zbyt dużego pola do popisu. Czasami jednak „pole do popisu” trzeba sobie wywalczyć. Możemy oczywiście uznać, że problemy strefy euro to nie nasza sprawa, bo nie ma u nas wspólnej waluty. Takie myślenie byłoby jednak kardynalnym błędem.

Po pierwsze - podobno mamy w przyszłości też stać się członkiem eurolandu (o ile się wcześniej nie rozleci na kawałki) i warto byłoby już teraz uczestniczyć w tworzeniu jego nowych konturów. Sarkozy i Merkel mnożą propozycje reform, które będą nas bezpośrednio dotyczyły. Polska odpowiedź: spokojnie, i tak później potrzebna będzie zgoda wszystkich państw unii itd.. To odpowiedz godna podrzędnego kraju, który - mimo prezydencji w UE - nie uczestniczy w procesie kształtującym przyszłość naszego kontynentu, tylko zadowala się ewentualnym reagowaniem na propozycje innych.

Po drugie - niemiecko-francuskie projekty ratowania strefy euro już dzisiaj dotyczą obywateli pozostałych członków Unii Europejskiej. Przykład - projekt dodatkowego opodatkowania transakcji finansowych w całej Unii. Paryż i Berlin szczegółów jeszcze nie podają, duża cześć ekspertów uważa to za mało realistyczne - ale tak właśnie postrzeganych było na początku wiele rzeczy dotyczących ewolucji UE. A później okaże się np., że przepędzi to inwestorów również z Polski i uderzy po kieszeni zwykłych ludzi korzystających z bankowych usług. Nie mówiąc już o silnych powiązaniach gospodarczo-finansowych naszego kraju ze strefą euro (choć brzmi to jak truizm) - wszystko, co się tam dzieje, na nas się odbija. Wystarczy spojrzeć na warszawską giełdę.

Po trzecie - Delors sugeruje, że rozpad strefy euro oznaczałby - na dłuższa metę - koniec jednoczącej się Europy. Może przesadza, może nie. Czy nie jest to jednak pytanie, którym powinni zając się liderzy kraju, który właśnie unii przewodzi? Pomysł z bączkami - jako symbol polskiej prezydencji - jednym się podobał, inni to wyśmiali. Teraz warto byłoby się prawdopodobnie postarać, by nie stało się to symbolem cichego kręcenia się w kółko w swoim kąciku. Ważą się być może losy naszego kontynentu. Kiedy pytam Francuzów, kto teraz przewodzi Unii - prawie nikt nie wie, że Polska (trudno im się dziwić, bo jakoś tego nie widać). Po czym niektórzy dodają, że i tak nie ma to znaczenia, bo Unią rządzą Paryż i Berlin. Czy powinniśmy się tym zadowolić?