Konklawe przypomina telewizyjnego Big Brothera w bardzo wielu aspektach - napisał na swoim blogu brytyjski dziennikarz Stuart Heritage. To ryzykowne i zaskakujące stwierdzenie początkowo wydawało się być żartem, sposobem na odreagowanie w tej niezwykłej i historycznej sytuacji, w jakiej znalazł się Kościół. Okazało się jednak, że z każdym kolejnym dniem zyskuje na prawdziwości.

REKLAMA

Kluczem do sukcesu konklawe i programów takich jak Big Brother jest fascynacja sytuacją, w której obcy sobie ludzie muszą spędzić ze sobą dłuższy czas odcięci od świata - stwierdził Heritage. Trudno się z nim nie zgodzić, trzeba jednak docenić fakt, że w przeciwieństwie do telewizyjnego show konklawe to sytuacja pełna subtelnych niedopowiedzeń. Zamiast kawy na ławie dostajemy zestaw "zrób to sam": kawę, ławę i filiżankę rozłożone na czynniki pierwsze. Możemy zobaczyć kardynalskie pokoje w hotelu świętej Marty... kiedy są puste. Z Kaplicy Sykstyńskiej wypraszają nas akurat wtedy, kiedy zaczyna się dziać coś naprawdę ciekawego. Procedury wyboru znamy w najdrobniejszych szczegółach, ale nigdy nie zobaczymy ich zastosowania. No chyba, że ktoś ma ambicję zostać księciem Kościoła...

Kolejne podobieństwo, na które zwrócił uwagę Heritage to kwestia potencjalnych faworytów. Prawdopodobnie kardynałowie będą głosować zgodnie z taktyką znaną z Big Brothera - stwierdził w dniu rozpoczęcia konklawe. Najpierw odrzucamy nawiedzonych, potem krzykaczy, lubieżników, a później tych, którzy jedzą za dużo margaryny. Ostatecznie wybieramy tego, kto siedział cicho i do ostatniej chwili pozostawał niezauważony - wyjaśnił. I chyba był jednym z niewielu, który rozgryzł taktykę Kolegium Kardynalskiego.

Co jeszcze łączy Big Brothera z konklawe? Heritage, nie zważając na możliwe reakcje kolegów z branży bez oporów umieścił na swojej liście medialną otoczkę towarzyszącą obu zjawiskom. Zapowiedzi, analizy, wywiady, komentarze. Zapowiedzi wywiadów, komentarze do analiz, analiza komentarzy, komentarze do komentarzy... Dość krótkie tegoroczne konklawe pokazało, że pomysłów na relację z miejsca, gdzie coś się dzieje, ale do końca nie wiemy, co, nikomu nie brakuje. Co więcej - ich podaż jest odpowiedzią na dość wyrazisty popyt. Kto w tym układzie jeszcze nie jest zaspokojony, może zajrzeć do sieci. Tą w czasie konklawe zasypały dziesiątki spontanicznych i wartych odnotowania inicjatyw.

Anglojęzyczni użytkownicy Twittera wymyślili przesympatyczną zabawę łączącą wydarzenia w Watykanie z klasyką kina. Każdy, kto chciał wziąć w niej udział, musiał tak przerobić tytuł słynnego filmu, by znalazło się w nim słowo "papież". Obok "Pogromców papieża", "Papieża Demolki" czy "Papieskich Wojen" pojawiły się propozycje, które autorzy powinni opatentować. "Pope Fiction", "Liga niezwykłych papieży", "Papież zawsze dzwoni dwa razy", "Dwunastu gniewnych papieży", "Przeminęło z papieżem" - to tylko kilka przykładów z długiej listy okołokoklawowych perełek.

Filmowo-papieskie kalambury bledną oczywiście przy niekwestionowanej gwieździe środowego wieczora - tajemniczej mewie. Niepozorna ptaszyna postanowiła rozgościć się na kominie, na który zwrócone były oczy całego świata. Ile w tym było parcia na szkło, a ile czystego przypadku? Tego się raczej nie dowiemy. Jedno jest pewne - gdyby mewa wiedziała, ile mniej lub bardziej spiskowych teorii na jej temat błyskawicznie pojawiło się w sieci. Mewa? Banalne. Papież jak nic z Sopotu będzie - stwierdziła posłanka PO Agnieszka Pomaska. Teraz chyba brakuje kolejnego pioruna, żeby i ją trzasnął, prawda? - sugerował Edzioo, przypominając słynne zdjęcie z dnia, w którym Benedykt XVI zaskoczył świat informacją o swojej rezygnacji. Wszystkich głębią analizy przebił jednak twórca prześmiewczego profilu @KomorowskiPL (podobieństwo do pewnego prezydenta nieprzypadkowe). To nie mewa, to Koziej - ogłosił, opatrując swój wpis wymownym tagiem "kamuflaż".

Zmiana, ale nie rewolucja

Mewa, wiedziona pewnie jakimś szóstym zmysłem, w końcu sobie poleciała. Można śmiało powiedzieć, że było to dobre wyjście. Po pierwsze, ustąpiła miejsca prawdziwie historycznym wydarzeniom. Po drugie i pewnie z jej perspektywy ważniejsze, nie dała sobie zaaplikować potężnej dawki gęstego dymu.

No właśnie... W końcu pojawił się dym. Nie był tak wyrazisty, jak po pierwszym głosowaniu, więc trzeba było chwilę poczekać, by mieć pewność, że rzeczywiście jest biały. Gdy to już było jasne, wypadki potoczyły się błyskawicznie. Tłum się ucieszył - dzwony rozdzwoniły - gwardziści przemaszerowali... I w końcu wyszedł on...

Nie był wymieniany w gronie papabile. Jego nazwisko nie wbiło się wszystkich w pamięć tak jak Scola czy Scherer. Papież Franciszek zaskoczył wszystkich, nawet swoich rodaków. Nikt tutaj nie był przygotowany na taki wybór - pisał w środowy wieczór w blogowym dziale "Catholic Heralda" mieszkający w Argentynie Hugo Lesser. Pani prezydent Kirchner była po wyborze papieża zajęta twittowaniem o inwestycjach w Patagonii - podkreślił.

Zaskoczenia decyzją Kolegium Kardynalskiego nie krył specjalizujący się w tematyce religijnej brytyjski publicysta Damian Thompson. Zamiast bezczelnie wykorzystać doskonałą okazję do mądrzenia się na Twitterze, napisał po prostu: Papieże zawsze zaskakują, dużo bardziej niż politycy. Dlatego... poczekajcie z pytaniami do mnie. Szkoda, że niewielu aktywnych w sieci komentatorów poszło za jego przykładem.

No to teraz pewnie wszyscy będą ekspertami w sprawach junty - napisał kilka godzin po wyborze papieża Franciszka jezuita Paweł Kowalski. Szkoda, że się nie pomylił, naprawdę szkoda. Następca Benedykta XVI błyskawicznie został uznany w sieci za kolaboranta i ukamienowany. To nic, że kontrowersyjna książka, mająca być rzekomym dowodem w tej sprawie nie ukazała się w naszym kraju, a żaden z oskarżających internautów nie napisał wprost: Przeczytałem, wiem, dowody są przygniatające. Rozumowanie ułożyło się w zadziwiający w swej prostocie ciąg myślowy. Wielu uznało chyba, że skoro Jorge Bergoglio nie akceptuje małżeństw homoseksualnych, to musi być tak złym człowiekiem, że za rządów junty donosił na swoich współbraci.

Boleśnie uproszczonego i nagiętego pod ideologiczne dyktando obrazu kardynała Jorge Borgoglio nie znajdziemy na blogu Catholic Conclave. To prawdziwa skarbnica różnorodnych, ciekawych informacji wyszperanych głównie w mediach i zasobach różnych instytucji. Znajdziemy tam m.in. deklarację noblisty i obrońcy praw człowieka Adolfo Pereza Esquivela, który nie ma wątpliwości co do tego, że zarzuty wobec papieża są formułowane bezpodstawnie. Są też wiadomości luźniejsze - o tym, ze Bergolio nigdy nie ukończył rozpoczętego w Niemczech doktoratu, a pogłoski o jego niechęci do Mszy trydenckiej są mocno przesadzone. Warto zajrzeć, poczytać, skonfrontować z zalewającymi sieć rewelacjami. To przywraca wiarę w blogera.

Pontyfikat Franciszka będzie zmianą bez zmiany - zasugerował piszący dla "Guardiana" doktor Tim Stanley. To będzie doskonały przykład tego, jak ożywić instytucję bez zmieniania podstawowych wartości, na których się opiera - wyjaśnił, chcąc uniknąć oskarżeń o pesymizm i defetyzm. Podkreślił też, że wszystkie możliwe zmiany będą opierać się na papieskiej osobowości, a nie teologicznych przewrotach.

Stanley zwrócił uwagę na jeszcze jedną bardzo ważną kwestię - nie możemy zapomnieć, o czym tak naprawdę mówimy. Odkładając na bok zalety i wady człowieka, o którym do tej pory mało kto z nas słyszał, musimy pamiętać o jednym - katolicyzm oparty jest na kontynuacji. Jest zakorzeniony w apostolskiej sukcesji, ugruntowany w niezmiennej doktrynie i chroniony przez 1,2 miliarda wiernych - przypomniał. Podkreślił też, że dla Kościoła kluczowe jest coś innego niż - niezaprzeczalnie istotna - osobowość papieża.

Zamiast pointy

Franciszkowo-watykańskie zamieszanie celnie, choć dosyć gorzko, podsumował na swoim blogu ks. Andrzej Draguła. Trwa festiwal zagrabiania papieża. Z jednej i drugiej strony obserwuję licytowanie się na interpretację poszczególnych gestów czy słów, które miałyby potwierdzać przyjęte wobec nowego papieża oczekiwania - napisał. Przestrzegł też wszystkich przed stwarzaniem następcy św. Piotra na swój obraz i podobieństwo. A gdyby się tak oderwać od tych własnych wizji? Gdyby tak przyjąć, że żaden gest nowego papieża nie jest ani "za" ani "przeciw"? Że każdy z tych gestów jest jedynie "w głąb". Że każdy z papieży jest potrzebny Kościołowi po coś? - zaproponował. Trudno powiedzieć, jak skuteczny może być taki apel. Jedno jest pewne - warto go przemyśleć.