Wiem, że jest to niemożliwe, ale apeluję jednak do polityków, aby powstrzymali się od wypowiedzi na temat ujawnionej przez Instytut Pamięci Narodowej obfitej zawartości teczek tajnego współpracownika peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa "Bolka", a do dziennikarzy, aby nie żądali od nich - często w sposób natarczywy - wypowiedzi w tej materii.

REKLAMA

Uważam, że teraz nastał czas wyłącznie dla historyków (głównie zajmujących się w ostatnich latach biografią Lecha Wałęsy) oraz dla osób poszkodowanych przez "Bolka", zwłaszcza że już wkrótce IPN udostępni kolejne związane z nim dokumenty, jesteśmy więc co najwyżej w połowie drogi. To oni powinni mieć pierwszeństwo w lekturze przekazanych przez wdowę po generale Czesławie Kiszczaku akt: pierwsi, aby rzetelnie, bez zacietrzewienia, na chłodno dokonać ich fachowej oceny, drudzy z racji strat moralnych (a często także materialnych), jakie ponieśli na skutek intensywnego donoszenia na nich przez kolegę, który zdradził.

Politycy mogliby zamilknąć chociaż na kilka dni, pozwalając spokojnie, bez pośpiechu zająć się tą sprawą ludziom, którzy albo mają do niej naukowy dystans, albo szczególne prawo do wyjaśnienia różnych tajemnic z własnej przeszłości wyznaczanej w dużej mierze efektywną współpracą "Bolka" z bezpieką. Tak byłoby najlepiej dla dobra tej ponurej, ale niezwykle ważnej sprawy, która niewątpliwie rzutowała nie tylko na dalsze postępowanie Lecha Wałęsy jako przewodniczącego "Solidarności" i Prezydenta RP, ale także na całą najnowszą historię Polski.

Wzorem dla naszej klasy politycznej może być Jarosław Kaczyński, który od dawna mając "na pieńku" z Wałęsą w ogóle nie zabiera głosu na temat ujawnionych dokumentów.