Amerykański prezydent Donald Trump ostro do brytyjskiej premier Theresy May. „Nie skupiaj się na mnie, skup się na zwalczaniu islamskiego terroryzmu w Wielkiej Brytanii” - jedna linijka na Twitterze, a wspomnienie spotkania obojga polityków w Waszyngtonie blednie w podskokach. Theresa May była pierwszym zagranicznym przywódcą, który po wyborach prezydenckich w USA odwiedził Biały Dom. Pamiętnie trzymała Donalda Trumpa za rękę. Teraz - jak podkreślają komentatorzy - oboje zaciskają pieści.

REKLAMA

Cóż takiego Theresa May uczyniła, by zasłużyć na gniew "przywódcy wolnego świata"? Skrytykowała udostępnianie przez niego antyislamskich materiałów, które na Twitterze umieściła liderka ultraprawicowej brytyjskiej organizacji Britain First.

Jayda Fransen oskarżona jest na Wyspach o szerzenie nienawiści. Jej organizacja otwarcie propaguje rasizm. Donald Trump, niewiele myśląc, zrobił to samo, udostępniając trzy filmy (jeden nieprawdziwy) 40 milionom ludzi śledzącym jego poczynania na Twitterze. Pobłogosławił jednocześnie ideologię, która w Wielkiej Brytanii jest na cenzurowanym.

Słabość amerykańskiego prezydenta do Twittera jest bogato udokumentowana. Jego lakoniczny styl i forma wypowiedzi znane. Tym razem jednak - jak podkreślają komentatorzy - przekroczył ważną granicę. Krytyka Theresy May była na to reakcją.

Wielka Brytania i Stany Zjednoczone dumne są ze szczególnego partnerstwa, jakie łączy oba kraje od dziesięcioleci. Oznacza ono ścisłą współpracę strategiczną i militarną. Politycznie Waszyngton i Londyn również lubią trzymać się za ręce. Według komentatorów, atak Trumpa na May sygnalizuje zmianę - jeśli nie przełom - w relacjach brytyjsko-amerykańskich.

W lutym tego roku brytyjski parlament debatował nad tym, czy wpuścić amerykańskiego prezydenta do Wielkiej Brytanii po serii jego antymuzułmańskich wypowiedzi. Nie zostało to w Waszyngtonie przyjęte z uśmiechem na twarzy. Trump został formalnie zaproszony do złożenia państwowej wizyty przez Theresę May - polityka, którego właśnie zbeształ na Twitterze.

Zdaniem komentatorów, jeśli ten konflikt przybierał będzie na sile, wizyta amerykańskiego przywódcy nad Tamizą może stanąć pod znakiem zapytania.