REKLAMA

Inteligentny, zabawny, przystojny, zawsze elegancko ubrany i pachnący drogimi perfumami. Stały bywalec najlepszych hoteli i restauracji. Jedna z osób, która jako pierwsza w połowie XX wieku posiadała prywatny samochód. Uważany za dżentelmena, duszę towarzystwa i osobę, którą trzeba znać.

Nic więc dziwnego, że za Władysławem Mazurkiewiczem kobiety szalały, a mężczyźni robili wszystko, aby się z nim zaprzyjaźnić. "Elegancki Władzio", jak nazywano go w Krakowie lat 50., miał tylko jedną wadę: kochał pieniądze, dla których był w stanie zrobić wszystko. Nawet zabić.

"Morderca z kwiatkiem", "krakowski upiór pozbawiony wszelkich uczuć", "cyniczny gracz ludzkim życiem" - to już określenia Mazurkiewicza z 1955 roku, kiedy jego zbrodnie ujrzały światło dzienne. Udowodniono mu 6 zabójstw i dwa usiłowania. Ku uciesze ówczesnych mieszkańców miasta najgłośniejszy proces w powojennym Krakowie zakończył się wyrokiem kary śmierci.

"Do widzenia Panowie i tak wszyscy się tam spotkamy" - miały brzmieć ostatnie słowa wypowiedziane przez Mazurkiewicza do kata i osób obecnych przy egzekucji. Wyrok wykonano w krakowskim więzieniu przy Montelupich w styczniu 1957 roku. Nieco ponad 60 lat później - w piątek 20 października - światło dzienne ujrzy "Ach śpij kochanie" - film inspirowany historią, która w połowie wieku wstrząsnęła Krakowem.

K

Wyjątkowo twarda głowa Stanisława Ł. i nieudolny strzał w wykonaniu Władysława Mazurkiewicza sprawiły, że zbrodnie "eleganckiego Władzia" wyszły na jaw. Był rok 1955. Znany z nielegalnych interesów (handel między innymi złotem, skórami i dewizami) Mazurkiewicz zaproponował swojej kolejnej, i jak później się okaże, ostatniej ofierze pomoc w zakupie dużej liczby zegarków. W tym celu panowie wybrali się do Zakopanego. W drodze do kontrahenta Stanisław Ł. zasnął. Obudził go huk. Zaintrygowany tym, co się stało, zapytał swojego kierowcę o przyczynę głośnego dźwięku. Mazurkiewicz odparł wówczas, że... odpalił w samochodzie petardę. To miał być taki niewinny żarcik.

Zawsze mordował w ten sam sposób. Wystawiał przynętę i kiedy ktoś się na nią złapał, i mówił, że może po bardzo korzystnej cenie kupić albo sprzedać dolary lub złoto, to taki człowiek już był poniekąd namierzony.

Kilka dni później Stanisław Ł. zgłosił się do jednego z krakowskich szpitali. Powodem był ogromny ból głowy. Po wykonaniu prześwietlenia, ku zdziwieniu lekarzy, w jego potylicy wykryto pocisk. Zawiadomiono milicję, która rozpoczęła śledztwo, a ofiara Mazurkiewicza zaczęła kojarzyć fakty. Śledztwo, które wszczęto w październiku 1955 roku, początkowo prowadzono w sprawie usiłowania morderstwa. Wskazano potencjalnego sprawcę, ale ten ani myślał przyznać się do próby popełnienia przestępstwa.

Do prokuratury skierował pismo, w którym wyjaśnił, że podczas pobytu w Zakopanem jego towarzysz zniknął na kilka godzin, a kiedy wrócił był pijany i widać było, że coś mu się stało. Mimo wszystko Mazurkiewicza zatrzymano i aresztowano. Sprawdzono wszystko, czyli jego dom, garaż, miejsca, w których przebywał i nie znaleziono nic - mówi w rozmowie z RMF FM Cezary Łazarewicz - autor książki "Elegancki morderca". Dopiero podczas drugiej rewizji w jego garażu znaleziono zamordowane dwie jego sąsiadki. I to był początek.

Ciała kobiet - Jadwigi de L. i jej siostry - które zaginęły ponad pół roku wcześniej, odkryto zabetonowane w podłodze. Jak się okazało, Mazurkiewicz stał również za zabójstwem męża jednej z nich - Jerzego. Był to wyjątkowo bogaty mężczyzna, który dorobił się na dostawach dla niemieckiej armii. Po zakończeniu wojny, kiedy stwierdził, że jego majątek jest zbyt mały, poprosił "eleganckiego Władzia" o pomoc w zrobieniu kolejnego interesu: chodziło o zakup skóry podeszwowej. Kupcem miał być jeden z zakonników. W drodze do niego Jerzy de L. został zastrzelony, a jego zwłoki Mazurkiewicz wyrzucił do Wisły. Wzbogacił się o zegarek, dolary i obrączkę.


Zawsze mordował w ten sam sposób. Wystawiał przynętę i kiedy ktoś się na nią złapał, i mówił, że może po bardzo korzystnej cenie kupić albo sprzedać dolary lub złoto, to taki człowiek już był poniekąd namierzony. Zwykle było tak, że to miała się dokonać transakcja. I ta jego ofiara przychodziła na miejsce zbrodni czy spotkania z pieniędzmi w kieszeni. Mazurkiewicz zabierał go poza Kraków i tam mordował. I ślad po takiej osobie często ginął. Najczęściej topił w Wiśle albo zakopywał, jak te dwie swoje sąsiadki - opisuje Łazarewicz.

Budził zaufanie, miał kontakty, znał ludzi, łączył tych, którzy chcieli kupić z tymi, którzy chcieli sprzedać. I był uroczym człowiekiem, który potrafił zabawiać towarzystwo.

Jadwiga de L. skusiła Mazurkiewicza majątkiem po mężu milionerze. Zdobył jej sympatię, wyznawał miłość, obiecał małżeństwo, a gdy ufała mu bezgranicznie, skłamał mówiąc, że Urząd Bezpieczeństwa planuje w jej domu rewizję i wziął na przechowanie cenne rzeczy, futra i złoto. Gdy po pewnym czasie kobieta zaczęła się dopominać o zwrot kosztowności, zwabił ją do swojego garażu i zastrzelił.

Podobny los spotkał jej siostrę, która jako jedyna wiedziała o spotkaniu Jadwigi de L. i Mazurkiewicza.

Sam Mazurkiewicz swoim zachowaniem, swoją elegancją, jak i również sposobem bycia odpierał to wszystko, mówiąc, iż siostry zapewne wyjechały do męża jednej z sióstr na zachód, że na pewno uciekły obawiając się reżimu komunistycznego - mówił w dokumencie "Seryjni mordercy: Król miasta Władysław Mazurkiewicz" Paweł Skorut z Instytutu Pamięci Narodowej.


Cezary Łazarewicz: Mazurkiewicz budził zaufanie, miał kontakty, znał ludzi, łączył tych, którzy chcieli kupić z tymi, którzy chcieli sprzedać. I był uroczym człowiekiem, który potrafił zabawiać towarzystwo. W aktach jest opis tego, jak świadkowie mówią, że to był taki dobry człowiek, że jak dzieci przychodziły do niego, to on im cukiereczki dawał. Każdemu się kłaniał na ulicy. Pojechałem już po wielu latach do Krakowa, stanąłem przed jego kamienicą (przy Biskupiej 14), spotkałem dwójkę starszych ludzi, którzy znali Mazurkiewicza, i oni mówili: "My nie mogliśmy uwierzyć, że takie straszne rzeczy może robić taki miły, sympatyczny pan". I jak się czyta zeznania tych świadków, to właśnie ten motyw się pojawia, że ktoś tak kulturalny, ładnie ubrany, w dobrym samochodzie, w drogim garniturze, w wypastowanych butach, nie może robić takich strasznych rzeczy.

Gdy zbrodnie Mazurkiewicza wyszły na jaw, w Krakowie zawrzało. "Elegancki Władzio" nie mógł już liczyć na pomoc swoich sojuszników: milicjantów, adwokatów, prokuratorów, których doskonale znał. Również jego dotychczasowy adwokat złożył rezygnację. W dokumencie wysłanym do prokuratury napisał: "Gdybym podjął się obrony Władysława Mazurkiewicza i tę obronę kontynuował, nawet na przekór bezlitosnej opinii publicznej, mając choćby cień wątpliwości co do tego niewinności, sam straciłbym do siebie szacunek."

Skrupulatne sprawdzanie przeszłości Mazurkiewicza wykazało, że podobnych zniknięć zamożnych osób z jego otoczenia było więcej, a jego majątek z roku na rok coraz bardziej się powiększał. Podejrzewa się, że "elegancki Władzio" zabijał w Krakowie przez 12 lat. Po zrezygnowaniu ze studiów prawniczych na Uniwersytecie Jagiellońskim, zaczął bywać w restauracjach i kawiarniach.


Zakolegował się z szulerami i konfidentami. To był czas wojny i tuż po wojnie. Czasy stalinowskie, w których on się świetnie czuł, bo był człowiekiem, który potrafił sobie zjednać każdy reżim. W czasach Generalnej Guberni miał znajomą, która była w bliskich kontaktach z Niemcami. Okradał Żydów, handlował złotem, walutą, jedzeniem i bardzo dobrze czuł się finansowo. Co jest ciekawostką, władze okupacyjne wydały mu nawet pozwolenie na jazdę na rowerze, co było dość dużą rzadkością. A kiedy czasy się zmieniły, Niemcy opuścili Kraków, równie ładnie wpisał się w tę komunistyczną rzeczywistość. Był instruktorem jazdy, a także takim funkcjonariuszem ruchu drogowego, co dawało mu dostęp do komunistycznej elity. Wówczas funkcjonował między dwoma światami: światem legalnym i nielegalnym. Jednym dostarczał walutę, drugim dostarczał złoto. Był takim załatwiaczem. A między tymi biznesami mordował - wyjaśnia Cezary Łazarewicz.


I jak dodaje autor książki "Elegancki morderca", jeśli wtedy posiadało się samochód, to tak jakby dzisiaj posiadało się awionetkę. Trzeba było go utrzymać, trzeba było zdobywać kartki na benzynę, trzeba było mieć dobre garnitury, marynarki, koszule. To było wtedy strasznie drogie. Mazurkiewicz miał swój apartament i w Sopocie, i w Zakopanem. I on tam często przyjeżdżał. Był znany w Zakopanem jako bardzo przyzwoity biznesmen, jako pan inżynier, chociaż on nigdy studiów nie skończył. Prowadził rozrzutny tryb życia i na to trzeba było mieć pieniądze. (...) Niedawno mój ojciec powiedział mi: "No przecież twoja ciocia też u Mazurkiewicza robiła kurs prawa jazdy". Bo to wtedy było modne. On był jednym z nielicznych instruktorów jazdy. A proszę sobie wyobrazić, że w latach 40. posiadanie samochodu, kiedy tych aut było kilkadziesiąt, kilkaset w całym Krakowie, większość była państwowa, było czymś wyjątkowym.

Ktoś tak kulturalny, ładnie ubrany, w dobrym samochodzie, w drogim garniturze, w wypastowanych butach, nie może robić takich strasznych rzeczy

Początkowo Mazurkiewicz nie przyznawał się do zabójstw. Zeznania złożył dopiero, kiedy aresztowano jego żonę i przyrodnią siostrę, i zagrożono, że one również będą odpowiadały za współudział w morderstwie Jadwigi de L. i jej siostry.

To był przełom marca i kwietnia 56 roku. Mazurkiewicz zaszantażowany przyznał się do wszystkich zbrodni. Na większość z nich nie było żadnych dowodów. To on opisywał kogo zamordował i jak, i złożył samoobciążające się zeznania. Milicja nie wykazała się żadną aktywnością, nie mówiąc tylko o tym, że go zaszantażowali tym, że albo się przyzna sam i trafi na ławę oskarżonych albo cała jego rodzina wyląduje w więzieniu. Ważnym elementem w szantażu był również jego schorowany ojciec. Milicjanci grozili, że jeśli się nie przyzna, to do więzienia trafi także ojciec. To oznaczało dla niego pewną śmierć. Wtedy Mazurkiewicz się załamał i powiedział o wszystkich morderstwach. I to była podstawa aktu oskarżenia - wyjaśnił Łazarewicz. Spekulowano, że "elegancki Władzio" mógł zabić nawet 30 osób. Nigdy mu jednak tego nie udowodniono.

A

Pierwszą ofiarą Mazurkiewicza miał być Tadeusz B. - oficer wojska polskiego, który ukrywał się w okupowanym Krakowie. W pierwszej połowie 1943 roku "elegancki Władzio" zaproponował mu pośrednictwo w sprzedaży walut. Wyjechali za miasto. Mazurkiewicz wziął od niego pieniądze, poczęstował go kanapką i poszedł załatwiać interesy. Kiedy Tadeusz B. jej spróbował, poczuł, że sztywnieją mu mięśnie. Zrozumiał, że został otruty. Udał nieprzytomnego, a potem dowlókł się do najbliższych zabudowań, skąd wezwano lekarza.

Tadeusza B. udało się uratować, a w kanapce wykryto silną truciznę. Po latach Mazurkiewicz przyznał, że był to cyjanek. Jest podejrzenie, że truciznę załatwiała mu jego żona, która pracowała w aptece. Śledztwa nie wszczęto, a Mazurkiewicz uniknął odpowiedzialności, bo B. musiał się ukrywać. Do tego na tyle pechowo trafił, że jego niedoszła ofiara okazała się jedną z nielicznych osób, które wyczuwają migdałowy zapach cyjanku. Tadeusz B. to pierwsza udokumentowana ofiara Mazurkiewicza.

Kilka miesięcy później zatrutą kanapkę Mazurkiewicz zamienił na herbatę z silnie trującym dodatkiem. Tym razem plan się powiódł. Znajomy od kart i interesów, który za pośrednictwem "eleganckiego Władzia" chciał sprzedać dużą ilość dolarów, zmarł. Jego zwłoki wylądowały w Wiśle, a Mazurkiewicz wzbogacił się o 1200 dolarów, które przegrał w pokera.

Kolejnego znajomego Mazurkiewicz zastrzelił. Tym razem wybór padł na Władysława B. Do zbrodni doszło w drodze do klasztoru kamedułów, gdzie jeden z zakonników miał mieć do sprzedania dolary. "Niech pan zobaczy, jak wyglądają Tatry w słońcu" - miał powiedzieć Mazurkiewicz do swoje ofiary. Gdy mężczyzna się odwrócił, dostał strzał w tył głowy. "Elegancki Władzio" zwłoki ukrył w worku, a następnie przewiózł nad Wisłę, gdzie je zatopił. Zarobił jedynie 100 zł.

Jeśli wtedy posiadało się samochód, to tak jakby dzisiaj posiadało się awionetkę. Trzeba było go utrzymać, trzeba było zdobywać kartki na benzynę, trzeba było mieć dobre garnitury, marynarki, koszule. To było wtedy strasznie drogie. Prowadził rozrzutny tryb życia i na to trzeba było mieć pieniądze

O wiele więcej, bo aż 220 tys., do kieszeni Mazurkiewicza wpadło po zabójstwie Józefa T. Handlarz walutą zginął od strzału, a jego zwłoki ukryto pod Alwernią. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem, bo w drodze "elegancki Władzio" zakopał się autem w przydrożnym rowie. Chłopi, którzy mu pomogli wyjechać, widzieli później jak wyrzuca - w zależności od źródeł - poplamione krwią ubranie lub zwłoki.

Mazurkiewicz trafił za kratki, ale z racji tego, że śledztwo prowadził jego znajomy - postępowanie umorzono wierząc, że świadkowie pomylili się, którego dokładnie dnia widzieli Mazurkiewicza w okolicy. Żeby zmylić chłopów, jakiś czas po zbrodni "elegancki Władzio" tą samą trasą pojechał ze swoją znajomą. Wyjaśnił jej, że chce udać się do pobliskiego klasztoru na spotkanie z ojcem benedyktynem. Zrabowane Józefowi T. pieniądze Mazurkiewicz wydał na grę w karty, a resztę na adwokatów.

Strzał w tył głowy nie jest strzałem z definicji najskuteczniejszym, przynoszącym najlepszy efekt śmiertelny. Prawdopodobnie wynika to z możliwości zaskoczenia ofiary, która nie widzi tego, co się dzieje - powiedział w dokumencie "Seryjni mordercy" Filip Bolechała, specjalista medycyny sądowej.



Witold Horwath, autor jednej z książek o Mazurkiewiczu, dodał: Był to słaby człowiek o słabej psychice. Były sytuacje, w których nie był w stanie dobić swojej ofiary. On po prostu, jak gdyby, wycofywał się lękowo. Mówiono, że on nie był w stanie strzelić do kogoś, kto na niego patrzył. Mógł zabić z ukrycia, znienacka. (...) Natomiast jest to szczególny przykład w kryminalistyce sprawcy działającego z całkowitą bezwzględnością, całkowicie pozbawionego skrupułów, całkowicie pozbawionego wyrzutów sumienia. Nie kierowały nim przecież żadne motywy natury psychopatologicznej.

Cezary Łazarewicz: To była wielka zagadka, dlaczego ten człowiek tak postępował. Jego adwokat miał teorię, że to jest związane z jego dzieciństwem. Mazurkiewicz bardzo kochał matkę, która zostawiła go z ojcem i wyjechała do Warszawy. Kiedy miał kilka lat, kobieta popełniła samobójstwo i on całe życie tęsknił za tą matką. Nigdy nie znalazł ciepła domowego, a ojciec dość szorstko traktował go razem z macochą.

S

Mazurkiewicz był podejrzewany o to, że był konfidentem gestapo, że miał kontakty z komórką NKWD, że mógł być informatorem Urzędu Bezpieczeństwa. Roztaczał wokół siebie taką atmosferę, że on jest dobrze ułożony ze służbami. Marek Hłasko, który relacjonował jego proces o tym napisał, ale ja szukając śladów w IPN-ie, nic takiego nie znalazłem. I myślę, że to jest nieprawda. Bo gdyby tak było, to w jakiś sposób dzisiaj udałoby się to ustalić. Nie wierzę w to, że on był związany ze służbami specjalnymi bezpieczeństwa tamtego okresu. On miał dobre relacje z milicją - i to jest prawdą. Z ruchem drogowym także, bo był instruktorem jazdy, ale on nie był tajnym współpracownikiem. Nie ma śladu o tym- powiedział w rozmowie z RMF FM Cezary Łazarewicz. I jak dodał, pomysł Mazurkiewicza na zbrodnie był genialny.


Te wszystkie interesy, które robił ze swoimi kontrahentami, były nielegalne. Więc jak ktoś robił z nim interes, to o tym nie mówił, nie rozgłaszał tego nawet rodzinie. W czasach stalinowskich można było za to trafić do więzienia, więc ofiary nie chciały informować, nie chciały obciążać rodziny tym, że robią nielegalne interesy. I kiedy ginęły, to nikt nie wiedział, dlaczego. A druga rzecz to była taka, że ludzie wtedy często ginęli. Wychodzili z domu, a UB ich zamykało. Ludzie, których wykańczał Mazurkiewicz, to ci, których PRL chciało się pozbyć: bankierzy, jakaś elita przedwojenna, ludzie, którzy mieli ogromne pieniądze. Więc jak ktoś taki ginął, to po pierwsze rodzina była przekonana, że UB ich aresztował, być może nawet myśleli, że Rosjanie wywieźli ich do Rosji. W tamtych czasach były dwa ośrodki represji: jeden to UB, a drugi to rosyjskie służby, które przecież nie informowały Polaków, kogo zatrzymują, gdzie zatrzymują, czy wywożą ich za wschodnią granicę. I były podejrzenia, że ci ludzie są zatrzymywani przez Rosjan. Nikt ich losem się nie interesował, ponieważ po wojnie Kraków był reakcyjny, służby - mówię tu o milicji, Urzędzie Bezpieczeństwa - rozprawiały się z podziemiem.

Mazurkiewicz zaszantażowany przyznał się do wszystkich zbrodni. Na większość z nich nie było żadnych dowodów. Milicja nie wykazała się żadną aktywnością

A

Mimo że nowy adwokat Mazurkiewicza twierdził, że jego klient zabijał jedynie obywateli nieprzydatnych państwu, obywateli drugiej kategorii, sąd zdecydował o najsurowszej karze. Wyrok skazujący Mazurkiewicza na ośmiokrotną karę śmierci zapadł w sierpniu ’56 roku. Wykonano go w styczniu ’57. Prokurator podczas mowy końcowej mówił: Nie tylko cienie mordowanych ofiar. Nie tylko wdowy i sieroty po nich, nie tylko rodziny, ale cała opinia publiczna, cały świat pracy miasta Krakowa zebrany tu, na sali, i tam - na ulicy, piętnuje z obrzydzeniem zbrodniarza i domaga się najwyższego wymiaru kary. Kiedy ogłaszano wyrok - ludzie na ulicach klaskali.

Mazurkiewicza byłoby prosto zatrzymać. Gdyby ktoś mu dał 10 mln dolarów, to by więcej nikogo nie zabił - powiedział w "Seryjnych mordercach" Witold Horwath.

Będzie zabijał na waszych oczach

60 lat po tym, jak Władysław Mazurkiewicz został powieszony, na ekrany kin wchodzi "Ach śpij kochanie" - film inspirowany jego historią. W rolę "eleganckiego Władzia" wciela się Andrzej Chyra, który w zwiastunie produkcji nie pozostawia żadnych złudzeń: "Pistolet zawsze lubiłem najbardziej. Ale kamień czy nóż też zawsze działały. (...) Świat jest pełen słabeuszy, a ja zawsze umiałem się nimi posługiwać. A kiedy przestawali być potrzebni... no cóż...".

Akcja "Ach śpij kochanie" rozgrywa się w 1955 roku w Krakowie. Z zagadką wielokrotnych zbrodni mierzy się młody milicjant Jan Karski, którego w filmie zagrał Tomasz Schuchardt. Oprócz niego, na ekranach zobaczymy także: Bogusława Lindę, Arkadiusza Jakubika, Andrzeja Grabowskiego, Katarzynę Warnke, Karolinę Gruszkę czy Katarzynę Figurę.

Reżyserem produkcji jest Krzysztof Lang znany z takich filmów, jak: "Słaba płeć?", "Śniadanie do łóżka" czy "Miłość na wybiegu".