"Prawdopodobnie, gdybym nie miała problemów z nogami, to pewnie bym wygrała. Pewnie byłabym lepsza o kilka piłek i tyle" - powiedziała po porażce z Sabine Lisicki w półfinale Wimbledonu Agnieszka Radwańska. Polka przegrała z Niemką w trzech setach - 4:6, 6:2, 7:9. W przypadku wygranej, w finale trafiłaby na Francuzkę Marion Bartoli. "Patrząc na statystyki, porażka z nią zabolałaby mnie chyba bardziej" - dodała.

REKLAMA

Lisicki dzięki zwycięstwu poprawiła bilans meczów z Radwańską na 2-1, choć w decydującym secie przegrywała już 0:3. Tak naprawdę to było tylko jedno przełamanie serwisu. Owszem, wynik 3:0 robi wrażenie, ale to tylko jeden "break", więc wciąż wtedy jest jeszcze wszystko możliwe. Tym bardziej, że ona serwowała bardzo dobrze. Choćby wtedy, gdy była równowaga dla mnie na 6:5, a ona nagle puszcza drugi serwis 100 mil na godzinę. W pewnych momentach miała też trochę szczęścia i wykorzystała swoją szansę - powiedziała Radwańska.

Od stanu 3:3 w ostatnim secie wyrównana gra toczyła się o każdy punkt. Sytuacja ocierała się o pełen napięcia thriller przez mnożące się szczęśliwe taśmy, trafienia w linię lub minimalne auty, asy i zabójcze returny, podwójne błędy serwisowe, gry na przewagi, dropszoty, woleje, smecze, niewymuszone błędy i wygrywające uderzenia. Emocji nie zabrakło, na pewno i ryzyka, choć w paru momentach jednak wstrzymywała trochę rękę, zamiast uderzyć maksymalnie. Ciężko gdybać, bo nigdy się nie dowiemy jakby było, gdyby. Prawdopodobnie, gdybym nie miała problemów z nogami, to pewnie bym dzisiaj wygrała. Pewnie byłabym lepsza o kilka piłek i tyle - dodała Polka.

Zobacz również:

"Chciałam biec, ale nogi nie chciały"

Pojedynek z Lisicki był jej czwartym z rzędu trzysetowym meczem w tegorocznym Wimbledonie, a trzecim od poniedziałku. Tym razem do gry wyszła z szerokimi opaskami uciskowymi na obydwu udach. Te tape'y na moich nogach to nic poważnego, zwykłe przeciążenie, czy właściwie zmęczenie materiału nadmiarem tenisa. Niestety w drugim tygodniu Wielkiego Szlema człowiek nie jest już tak świeży jak w pierwszym, zawsze coś już dolega. Trochę mi się ciężko biegało. Były takie momenty, że chciałam biec, wystartować do piłki, ale nogi nie chciały. Na pewno nie było to sto procent, tak jak z Li. Tamten mecz, a ten - zupełnie bez porównania, dwa różne światy. Tamten to był absolutnie najwyższy poziom z obu stron - zauważyła Radwańska.

Lisicki po zwycięstwie nad Radwańską / EPA/TOM HEVEZI /
Lisicki po zwycięstwie nad Radwańską / EPA/GERRY PENNY /
Lisicki po zwycięstwie nad Radwańską / EPA/TOM HEVEZI /
Lisicki po zwycięstwie nad Radwańską / EPA/TOM HEVEZI /
Lisicki po zwycięstwie nad Radwańską / EPA/GERRY PENNY /
Lisicki po zwycięstwie nad Radwańską / EPA/GERRY PENNY /
Lisicki po zwycięstwie nad Radwańską / EPA/GERRY PENNY /
Lisicki po zwycięstwie nad Radwańską / EPA/GERRY PENNY /
Lisicki po zwycięstwie nad Radwańską / EPA/GERRY PENNY /
Lisicki po zwycięstwie nad Radwańską / EPA/GERRY PENNY /

Przed rokiem krakowianka wystąpiła w Londynie w finale, w którym przegrała w trzech setach z Amerykanką Sereną Williams. To dotychczas jej najlepszy wynik w Wielkim Szlemie. Na pewno jest żal, że wymknęła się szansa na drugi finał, pewnie na pierwszy tytuł. Choć z drugiej strony Bartoli zagrała mecz życia przeciwko Flipkens, więc trudno byłoby ją przekreślać na wejście. Tym bardziej, że ja po czterech już meczach trzysetowych mogłabym być w rozpadzie, przynajmniej częściowym. Ciężko tak gdybać, w końcu z drabinki szybko zniknęły Serena Williams, Maria Szarapowa i Wiktoria Azarenka. Nie wiem, czy na coś takiego nie będziemy czekać ze sto lat - przyznała krakowianka.

"Rakiety są całe, bo nie mam już na nic siły"

W sobotnim finale rywalką Lisicki będzie Francuzka Marion Bartoli (nr 15.), z którą krakowianka ma bilans meczów 7-0. No tak, porażka z Bartoli w finale zabolałaby chyba bardziej niż czwartkowa, szczególnie patrząc na nasze statystyki. W sumie trudno przewidzieć jakby było. Wiele zależałoby jakbym się czuła. Gdybym, tak jak dziś, wyszła na kort z mocnymi tape'ami na nogach, to na pewno byłoby ciężko z nią wygrać. Gdyby mi się nie udało, to nie sądzę, żeby jakakolwiek rakieta w moim termobagu była w całości. Teraz wciąż są całe, może dlatego, że nie miałam już na nic siły - zauważyła Radwańska.

Ćwierćfinał w US Open byłby sukcesem

Przed miesiącem 24-letnia Polka po raz pierwszy dotarła do ćwierćfinału na kortach ziemnych im. Rolanda Garrosa w Paryżu, co wcześniej kilkakrotnie udawało jej się w Australian Open i Wimbledonie. No tak, Paryż już trochę odczarowałam pod tym względem i tylko US Open jeszcze odstaje od "ćwiartek". Jakby tym razem był ćwierćfinał, bym się nie obraziła, a jak więcej, to by było jeszcze lepiej. Teraz będę miała kilka dni odpoczynku, a za dwa tygodnie lecę do Stanów Zjednoczonych na cykl turniejów przed Nowym Jorkiem. Nie wracam już teraz na "ziemię", tylko będę trenować na betonie - podsumowała najlepsza polska tenisistka.

(MRod)