Utalentowany snowboardzista Oskar Kwiatkowski uległ poważnemu wypadkowi drogowemu. Piąty zawodnik ubiegłorocznych mistrzostw świata juniorów w slalomie trafił do szpitala z kilkoma urazami. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

REKLAMA

Do wypadku doszło w środę wieczorem w miejscowości Szaflary. Podczas bardzo ciężkich warunków Kwiatkowski stracił panowanie nad samochodem i zderzył się czołowo z nadjeżdżającym z przeciwka autobusem. Nieprzytomnego Oskara przewieziono do szpitala w Nowym Targu. Z informacji jakie uzyskałem od rodziców, po konsultacji z ordynatorem oddziału urazowo-ortopedycznego, zawodnik ma pękniętą obręcz biodrową, pęknięcie kręgosłupa w dwóch miejscach oraz złamane żebra. Lekarz wyraził nadzieję, że wszystko zrośnie się bez ingerencji chirurgicznej - powiedział szkoleniowiec kadry Piotr Skowroński.

W wyzdrowienie Kwiatkowskiego mocno wierzy Michał Sitarz, trener AZS Zakopane, w którym snowboardzista na co dzień ćwiczy. Podkreślił, że Polska dawno nie miała tak utalentowanego reprezentanta w konkurencjach alpejskich. W 2013 roku Kwiatkowski zdobył srebrny krążek na Olimpijskim Festiwalu Młodzieży Europy w slalomie gigancie równoległym.

Oskar jest jedynym Polakiem startującym w tegorocznym sezonie w zawodach Pucharu Świata. Trzykrotnie był w trzydziestce, co od lat się w tej konkurencji mężczyzn nie zdarzyło. Mam nadzieję, że się wykaraska z tych urazów i będzie mógł na początku kwietnia wystartować w mistrzostwach świata juniorów w Słowenii. Dziś trudno jednak prorokować jak się potoczy sytuacja zdrowotna, ale jestem optymistą. Jeśli ktoś miałby powalczyć o czołowe lokaty w najbliższych igrzyskach w Korei Południowej, to przede wszystkim Oskar - zaznaczył Sitarz.

Dodał, że wcześniej żaden z Polaków nie uzyskał w mistrzostwach świata juniorów lepszej lokaty od piątej. A niewiele brakowało, by Kwiatkowskiego w tej dyscyplinie nie było.

Mieszkający w Białym Dunajcu Oskar na egzaminach sprawnościowych do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem niczym się nie wyróżniał i wobec dużej konkurencji nie został przyjęty, co go bardzo zasmuciło. Na wszelki wypadek wziąłem do niego numer telefonu. Po trzech miesiącach przypomniałem sobie o nim, kiedy na Zakopiance zobaczyłem go jadącego rowerkiem. Zadzwoniłem do niego, bo akurat zwolniło się jedno miejsce w szkole - wspomniał Sitarz.

(az)