Polska reprezentacja wraca z Turynu z dwoma medalami – podobnie, jak cztery lata temu z Salt Lake City. Jednak tym razem polskim sportowcom udało się pobić rekord – jeszcze nigdy nie uzyskaliśmy aż tylu punktowanych miejsc.

REKLAMA

Z Turynu polska ekipa przywozi 29 punktów – dotychczas rekordem były 23 punkty właśnie sprzed czterech lat. Bez wątpienia największym wyczynem były dwa krążki dla Polaków: srebro dla biathlonisty Tomasza Sikory, który świetnie spisał się w biegu ze startu wspólnego na 15 kilometrów.

Bardzo cenny jest także brąz biegaczki Justyny Kowalczyk, która najlepiej wypadła w swoim ostatnim w czasie tych igrzysk występie – na 30 kilometrów stylem dowolnym.

Przed igrzyskami, podczas medalowych typowań pojawiali się także inni sportowcy. Przede wszystkim medalista z Salt Lake City Adam Małysz. Jego forma rosła wraz ze zbliżaniem się olimpiady. Skończyło się na zaskakującym piątym miejscu polskich skoczków w konkursie drużynowym, kiedy to udało się im pokonać m.in. Japończyków i Szwajcarów. Indywidualnie było gorzej.

O szansach medalowych mówiło się także w przypadku snowboardzistki Jagny Marczułajtis. Na poprzednich igrzyskach Polka w slalomie równoległym zajęła czwarte miejsce – tym razem miało być lepiej. Niestety nie było nawet finału – do awansu zabrakło jednej setnej sekundy.

Było jednak też sporo bardzo przyjemnych zaskoczeń, jak np. piąte miejsce Krystyny Pałki w biatlonowym biegu na 15 kilometrów czy też bardzo udany występ najlepszej obecnie polskiej panczenistki Katarzyny Wójcickiej. W swym najlepszym starcie – na 1000 metrów – była ósma. Oprócz tego zanotowała miejsca: 10. i 11. Także medalistka Justyna Kowalczyk wcześniej ucieszyła kibiców 8. miejscem w biegu łączonym 2 razy po 7,5 kilometra.

W Turynie były też sytuacje bardzo przykre dla samych zawodników, jak omdlenie Kowalczyk na jej koronnym dystansie 10 kilometrów techniką klasyczną czy upadek panczenisty Macieja Ustynowicza w biegu na 1000 metrów.

Można było jednak także zobaczyć pokaz niezwykle silnej woli, jak chociażby występ skeletonistki Moniki Wołowiec, która do Turynu pojechała dzięki własnemu uporowi i pracy – bez trenera, lekarza czy sztabu techników.

Igrzyska dobiegły końca – teraz przed nami cztery lata oczekiwań, aż ogień olimpijski dotrze do Vancouver, gdzie pięć olimpijskich kółek znów patronować będzie zmaganiom w sportach zimowych.