Gdyby Roman Paszke odpłynął dalej niż 400 mil od najbliższego lądu, to już nie byłaby walka o jacht, ale o jego życie - mówi Jarosław Kaczorowski, żeglarz i wieloletni współpracownik kapitana. Dodaje, że jego zdaniem, Polak będzie drugi raz próbował bić rekord. "Zostawił rzecz niedokończoną. Będzie chciał ją dokończyć" - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Kubą Kaługą.

REKLAMA

Kuba Kaługa: Biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne, kapitan Paszke minąłby dziś przylądek Horn?

Tak, dziś była dobra pogoda na to, żeby minąć Horn, popłynąć na południowy zachód, a potem wokół takiego małego wyżu, wykręcić na północny zachód i uciec z tego trudnego akwenu.

I co by się stało, gdyby do tej awarii doszło dobę później, gdyby już był za przylądkiem Horn?

Gdyby odpłynął dalej niż 400 mil od najbliższego lądu, to już nie byłaby to walka o jacht, o statek, tylko byłaby to walka o życie, bo helikoptery mają ograniczony zasięg. Nie wiadomo, czy kapitan zdążyłby - przy dużo większym zafalowaniu - dopłynąć do jakiegoś portu po zachodniej stronie Ameryki Południowej.

Szczęście w nieszczęściu?

Chyba tak... Roman by się pewnie z tym nie zgodził, no bo jego zamierzenia jako żeglarza i sportowca zostały odsunięte w czasie. Ale powiedzmy też, że jest to jakaś lekcja, nauka, która została odebrana. Trzeba się otrząsnąć, zastanowić, co należy w łódce poprawić, i trzeba płynąć za chwilę znowu.

"Odsunięta w czasie", "trzeba płynąć za chwilę znowu" - to oznacza, że będzie druga próba bicia tego rekordu? Od czego to zależy?

Tego nie wiem... To zależy oczywiście od pieniędzy. To nie jest tani sport. Można było kontynuować tej rejs, ale to nie był absolutny rekord świata, bez asysty z zewnątrz. Przepisy mówią o tym, że jeśli zostanie dana pomoc z zewnątrz, tak jak została dana Romanowi, to rekord spada to kategorii "z asystą", co widać Romana nie interesuje.

O kontynuacji mowy nie ma...

W tej chwili nie ma mowy. Tym bardziej, że jest trudno zorganizować naprawę w tym miejscu. Musimy sobie uświadomić, że to jest koniec świata, to jest po prostu koniec świata. Minie pewnie kilka dni, zanim się okaże, czy można to tam naprawić, czy będzie trzeba tą łódką przepłynąć w jakieś inne miejsce, po prowizorycznych naprawach. Kiedy jest taka sytuacja, że łódka tonie, szuka się najbliższego portu, do którego w ogóle można wejść. Zobaczymy, na razie Roman musi odpocząć, bo od 30 godzin jest na nogach, w bardzo dużym stresie. Zobaczymy, jak mu zejdzie adrenalina.

Pan płynął kiedyś samotnie?

Tak, przez Atlantyk. 4 lata temu startowałem w regatach z Francji do Brazylii, na bardzo małych, bardzo szybkich łódkach 6-metrowych. Akurat ten akwen, który Roman pokonał, znam dobrze i znam z bliska, bo z perspektywy takiej malutkiej łódki ten ocean jest dużo groźniejszy i dużo większy. A w 2001 roku płynęliśmy Wartą-Polpharmą dookoła świata razem z Romanem i jeszcze siedmioma kolegami. I też prawie idealnie tę drogą pokonywaliśmy.

To co mogło tam się stać?

Możemy przypuszczać, ale nie ma to większego sensu. Mógł w coś uderzyć, albo mógł pojawić się przeciek z powodu naprężeń.

Kadłub to włókno węglowe.

Tak. Na takiej specjalnej piankowej przekładce, bardzo drogiej. Uzyskuje się dzięki temu bardzo sztywną i lekką konstrukcję, tylko niestety ma ona tę wadę, że jak się w to uderzy czymś twardym, to pęka jak szkło. Zupełnie nieelastyczne, twarde jak beton i pęka jak szkło.

Typowy materiał do bicia rekordu?

Tak, typowy materiał, żeby maszynę pływającą uczynić bardziej lekką. Gdyby jacht miał być super bezpieczny, to byłby wykonany z aluminium albo ze stali, teoretycznie... Bo aluminium i stal przy uderzeniu odkształcają się, a nie pękają.

Czyli niewielka nawet rzecz wystarczy, żeby uszkodzić jacht?

Katamarany pływają bardzo szybko. Przy tych prędkościach powyżej 15-20 węzłów, uderzenie w cokolwiek, co ma ostre krawędzie i jest twarde, powoduje, że łódka może pęknąć. Nawet jakiś kawał lodu. Tam akurat było to niemożliwe, bo tam woda jest za ciepła, natomiast musiało być to coś twardego. Nie chciałbym wymyślać, co to mogło być, bo najpierw trzeba zobaczyć, w jaki sposób łódka jest zniszczona i skąd ten przeciek się pojawił. Takie są możliwości, jeśli chodzi o węglowe łódki.

Jakie będą zadania zespołu brzegowego, który poleci do Ameryki Południowej?

Muszą rozpoznać straty, potem teren - co na miejscu uda się wykonać. Jeśli uda się wykonać kompletną naprawę na miejsc, to zrobią to. A jeśli nie, to zrobią prowizoryczną naprawę i przeprowadzą łódkę do innego portu, może do Rio De Janeiro, może gdzieś bliżej znajdą jakiś port, gdzie będzie infrastruktura taka, że będzie można jacht naprawić.

Odholują do innego portu czy popłyną?

Popłyną, popłyną. Wciąż to jest plastik. Wystarczy to osuszyć, zakleić - o ile awaria nie jest jakaś poważna. Trzeba to prowizorycznie naprawić i na małej prędkości, na małych żaglach, popłynąć do innego portu, żeby zrobić taką prawdziwą naprawę, ale może uda się wszystko na miejscu. Na razie jesteśmy po ciężkiej nocy. Roman pewnie jak się wyśpi zacznie się rozglądać. Ci, którzy tam polecą, pomogą mu. Za chwilę będziemy wiedzieli, co się stało i jakie są możliwości zaradzenia.

Tak, jak pan zna kapitana Romana Paszke, popłynie bić rekord drugi raz?

Myślę, że popłynie. Zostawił rzecz niedokończoną. Będzie chciał ją dokończyć. Tylko musi poczekać rok. Teraz już nie wystartuje, bo lato na Hornie jest bardzo krótkie i za miesiąc się kończy. To nie jest możliwe, żeby w tym roku bić ten rekord więc może w przyszłym, może za dwa lata.