Byłem jednym z pierwszych przeciwników relokacji w 2015 roku, pisałem to w swoich tekstach i w wywiadach, więc uważam, że jakiekolwiek przenoszenie ludzi z miejsca do miejsca, oczywiście za ich pewną wolą, to jest bardzo skomplikowany mechanizm. (...) I nikt mnie nie przekona do tego, że to jest sensowny pomysł rozwiązywania problemów – mówił w Radiu RMF24 prof. Maciej Duszczyk, specjalista od spraw migracyjnych i wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, który w Radiu RMF24 skomentował temat propozycji relokacji.

REKLAMA

Prof. Maciej Duszczyk powiedział, że Polska znajduje się w takiej sytuacji, w której relokacja może wywołać pozytywny efekt. Rozmówca stacji RMF24 przyznał jednak, że nie jest zwolennikiem relokacji, pomimo tego, że można na to spojrzeć, jako "na element pewnej solidarności".

To jest tak, jakby wziąć odpowiedzialność w Unii Europejskiej za wezwania migracyjne pod takim hasłem "nie jesteście sami". To znaczy, jeżeli jakieś państwo członkowskie zostaje dotknięte tym wyzwaniem migracyjnym, no to rzeczywiście Unia Europejska w ramach solidarności będzie pomagała - mówił prof. Duszczyk.

My doświadczyliśmy tej solidarności w poprzednim roku. Wyobraźmy sobie, że jej nie ma, wszystkie państwa członkowskie mówią - słuchajcie, Ukraińcy do was przyjeżdżają, zarządźcie tym problemem, my ewentualnie wam damy jakieś pieniądze. (...) Musicie się nimi zająć. Pamiętajmy, że bardzo szybko weszła dyrektywa o ochronie tymczasowej i masa tych ludzi wyjechała. (...) My potrzebowaliśmy powszechnej solidarności, dostaliśmy ją i tej solidarności możemy znowu potrzebować, gdyby np. była jakaś destabilizacja w przypadku granicy polsko-białoruskiej, czego wykluczyć przecież nie można, bo tamte państwa są dzisiaj absolutnie szalone, jeśli chodzi o próbę destabilizacji Europy - dodał ekspert.

Czy to ta sama relokacja jak w 2015?

Specjalista zapytany o to, czy przyjęte właśnie unijne regulacje w sprawie relokacji, są takie same, jak te, które wprowadzono już prawie siedem lat temu, odpowiedział: Po pierwsze, w 2015 roku sytuacja Polski była kompletnie inna, również relokacja była inna. Wówczas to była przymusowa relokacja, bo był taki specjalny kontyngent, który został rozdzielony przez poszczególne państwa. I chodziło o to, żeby przyjąć osoby, które znalazły się na terytorium Unii Europejskiej.

Prof. Duszczyk wyjaśnił, że ta dzisiejsza relokacja jest elementem mechanizmu solidarności europejskiej, który zawiera trzy komplementarne i równoważne elementy. Relokacja jest jednym z nich, ale są również kwestie dotyczące ponoszenia kosztów przechodzenia procedury ubiegania się o ochronę międzynarodową w jakimś państwie, w którym to się dokonuje.

Ona trwa najczęściej kilka, a nawet czasami kilkanaście miesięcy. Więc chodzi o to, żeby w pewien sposób Unia Europejska składała się na taką kwotę, która byłaby ponoszona - wyjaśniał prof. Duszczyk

I trzecia rzecz to są jeszcze dodatkowe środki zabezpieczające, na przykład pomoc medyczna, pomoc dotycząca ochrony granic, zabezpieczenia tych granic itd. Czyli mamy trzy równoważne środki i relokacja nie jest w tym przypadku przymusowa - dodał.

Uchodźców z Ukrainy nie można porównywać z migrantami podlegającymi relokacji

Ekspert przypomniał, że uchodźcy z Ukrainy, którzy rejestrują się w systemie PESEL, od razu mogą wejść na rynek pracy, więc płacą podatki i składki. Migranci, którzy podlegaliby relokacji pochodzą natomiast np. z Syrii czy Afganistanu, przebywają na terytorium Unii Europejskiej i są sprawdzani pod kątem bezpieczeństwa.

Te osoby przez kilka lub kilkanaście miesięcy będą żyły na koszt tego państwa, ponieważ nikt im nie da prawa do pracy, nie pozwoli im wejść na rynek pracy. Pomoc medyczna jest w takim podstawowym zakresie, ale to wszystko kosztuje. Czyli oni nie pracują, nie płacą podatków, nie płacą składek ubezpieczeniowych, ale państwo, w którym się znajdują, ponosi istotne koszty - uzupełnił prof. Duszczyk.

Ekspert zauważył, że nie można porównywać uchodźców z Ukrainy z tymi, których ma dotyczyć relokacja.

To jest jak porównywanie śliwek z gruszkami, to znaczy mamy Ukraińców, którzy pracują, płacą składki, ubezpieczenia, płacą podatki. I my oczywiście otrzymujemy dodatkowe środki np. na kwestie dotyczące jakichś kwestii integracyjnych, naukę języka i tak dalej. (...) Ale trochę to są dwie różne sytuacje. Tam chodzi o realny koszt prowadzenia procedury i utrzymania migrantów - podkreślił.

Jak działa solidarność europejska?

Prof. Maciej Duszczyk przyznał, że jeśli Polska nie przeprowadzi procedury dotyczącej migrantów, to musi zapłacić innemu państwu za to, że ono ją przeprowadza. Zauważył, że jest to element solidarności.

Jeżeli przyjmiemy, że mamy 30 tysięcy osób, które zostały sprawdzone pod kątem bezpieczeństwa i uprawdopodobniono to, że one mogą w tej procedurze otrzymać ochronę międzynarodową w Unii Europejskiej, to mamy taką sytuację, że albo przyjmujemy ich w Polsce i prowadzimy tę procedurę, która nas kosztuje, albo mówimy - nie, nie, my tego nie chcemy robić, bo mamy różnego rodzaju powody i ta procedura jest realizowana na Słowenii, w Finlandii czy we Włoszech i w pewien sposób składamy się na tę solidarność europejską - tłumaczył prof. Duszczyk.

Gość Radia RMF24 dodał, że Polska ponosi bardzo duże koszty związane z ochroną granicy Unii Europejskiej z Białorusią.

Ponosimy koszty związane np. z dziećmi ukraińskimi, które znajdują się w polskim systemie edukacji, a więc jakby tutaj mamy do czynienia z realnymi kosztami. Nie wyobrażam sobie, żeby dzisiaj Komisja Europejska powiedziała, że Polska jest tym krajem, który powinien płacić, a nie powinien być beneficjentem solidarności europejskiej do momentu, kiedy wojna się nie skończy, do momentu, kiedy sytuacja się nie ustabilizuje. Jeśli chodzi o Białoruś, to moim zdaniem, może to trwać lata i my raczej będziemy beneficjentem tego systemu, niż będziemy wkładać nasze pieniądze. Będziemy musieli przyjmować tych migrantów - oznajmił prof. Duszczyk.

Opracowanie: Emilia Witkowska