"Jestem wściekły, że musiałem patrzeć na sekcję zwłok mojej babci. Ale najgorsze jest to, że wciąż nikt nie ponosi konsekwencji za dopuszczenie do tych wszystkich błędów" - mówi reporterce RMF FM Barbarze Zielińskiej wnuk Anny Walentynowicz, ofiary katastrofy smoleńskiej. "Jeśli nie będzie pewności, czy z grobu wydobyliśmy ciało mojej babci, poczekamy na wyniki badań DNA. Mam nadzieję, że będą rzetelne. Ale będziemy je weryfikować, nie mam podstaw, by ufać komukolwiek" - podkreśla Piotr Walentynowicz.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

piotr walentynowicz

Barbara Zielińska: Chciałam zapytać pana o emocje, jakie towarzyszą temu, co dzieje się wokół pana babci.

Piotr Walentynowicz: Mieszają się we mnie takie emocje... Sam widok tego, co dzieje się na sali sekcyjnej, jest odrażający. Jestem wściekły, że zostałem zmuszony do oglądania tego. To bardziej agresja i złość kotłuje się we mnie. Najbardziej denerwuje mnie jeszcze, wręcz wprowadza w ślepą furię, że po prostu nadal nie ma winnych tych wszystkich błędów, nadal nie ponoszą konsekwencji materialnych, finansowych za swoje błędy, za niekompetencję. To my jako społeczeństwo ponosimy te koszty - to mnie straszliwie denerwuje, potęguje złość.

Mówił pan, że być może pojawi się jeszcze jakiś element, który przekona pana do tego, że to jest ciało pani Anny Walentynowicz. Jakie to jest prawdopodobieństwo, gdyby miał pan oszacować to procentowo po tym, co pan widział do tej pory. Wiadomo, że jest jeszcze kilka godzin badań.

Ja bym to określił "pół na pół". Jeśli chodzi o moją ocenę - nie wiem, co będzie twierdziła prokuratura. Ja osobiście znam babcię, wiem, czego szukać w jej ciele, a czego nie powinno być. Jest jeszcze możliwość, że znajdzie się pewna rzecz w trakcie tych badań, która mnie utwierdzi w tym przekonaniu, że jest to babcia albo że definitywnie nie jest to babcia.

Mówił pan o różańcu, który był w trumnie, a tutaj go nie ma.

On nie musi mieć związku z wynikiem badań. Gdyby się okazało, że jest to nasza babcia, to fakt, że skradziono różaniec poświęcony przez samego papieża, jest czymś bestialskim. Nie wiem, jak to określić. To już trzeba być osobą pozbawioną człowieczeństwa, żeby dopuścić się takiego czynu, żeby zmarłą osobę okradać.

Mimo tego bólu, który panowie przeżywają, nie ma wątpliwości, że tak trzeba było zrobić, że trzeba było zdecydować się na ekshumację?

Nie ma wątpliwości, zdecydowanie. Nie przechodziło mi przez myśl, że powinniśmy to tak zostawić. Bardzo wiele zawdzięczamy babci, zresztą nie tylko my - myślę, że cały naród. Nie odpuścimy, dopóki nie upewnimy się, że babci życzenie, czyli żeby była pochowana obok męża, nie zostanie spełnione. To życzenie było i jest dla nas priorytetem.

Jeśli tej pewności dzisiaj nie będzie, jaki będzie następny krok?

Będziemy czekać na wyniki badań DNA. Należy wierzyć, że zostaną one sporządzone i zaopiniowane rzetelnie.

Ma pan jakieś wątpliwości, że może być inaczej?

Na podstawie tego, co wydarzyło się od dnia katastrofy do teraz, te wszystkie błędy, niechlujstwa, nie mam najmniejszych podstaw, żeby wierzyć komukolwiek. Będziemy dążyli do tego, żeby zweryfikować te badania - mimo ich opublikowania.