Prorosyjscy separatyści utworzyli za wiedzą Moskwy w okupowanym przez siebie Donbasie sieć obozów pracy - podało niemieckie radio Deutschlandfunk, powołując się na Wschodnioukraińską Grupę Praw Człowieka. Media nazywają to "gułagami za aprobatą Moskwy".

REKLAMA

W samym środku Europy istnieje państwo oparte na pracy niewolniczej - powiedział Deutschlandfunk Paweł Lisianski, założyciel grupy badającej przypadki łamania praw człowieka na Ukrainie.

Wśród więźniów gułagów są osoby, które przetrzymywane są nadal w obozach pomimo odbycia całej kary. Radio przywołuje tutaj przykład Aleksandra Jefreszyna, który w 2011 roku został skazany za kradzież samochodu. W 2014 roku miał już wyjść na wolność, jednak władzę w Ługańsku - gdzie mieszkał - przejęli separatyści. Wszystkie ukraińskie sądy i inne instytucje rządowe zostały zamknięte. Mój adwokat złożył wniosek o zwolnienie mnie, ale władze Ługańska odmówili. Mówili, że amnestia była decyzją innych i oni nie wprowadzą jej w życie - mówił w rozmowie z radiem. Wyszedł dopiero po trzech dodatkowych latach, po interwencji aktywistów.

Na początku musiałem wycinać drzewa. Potem tworzyliśmy materiały dla przemysłu budowlanego. Od siódmej rano do siódmej nocy pracowałem i prawie nic nie dostawałem, czasem dawali mi papierosy. Wcześniej chociaż mogłeś zdecydować sam, czy chcesz w więzieniu pracować, czy nie, mogłem pracować tylko dwie godziny dziennie. Ale teraz postanowili, że będzie obóz pracy, a kto nie chce robić, zostanie ukarany - wyznał Jefreszyn.

Zysk z pracy więźniów służy finansowaniu systemy władzy w opanowanej przez separatystów na wschodniej Ukrainie. Lisianski szacuje wpływy z ich pracy na 300 tys. do 500 tys. euro miesięcznie.

Z informacji organizacji wynika, że w 20 obozach karnych na terenie tzw. republik donieckiej i ługańskiej przebywa 10 tys. więźniów zmuszanych przez separatystów do niewolniczej pracy. Są tam zarówno skazani przed konfliktem na Ukrainie, jak i ci skazani przez separatystów. Pracują tam też jeńcy wojenni - mówił Paweł Lisjański ze Wschodnioukraińskiej Grupy Praw Człowieka.

Szacuje się, że od początku konfliktu w samej tzw. Ługańskiej Republice Ludowej skazano ponad 3 tysiące osób. Problem tylko taki, że nie były to normalne postępowania sądowe. Może się okazać, że rzeczywiście to przestępcy, ale nikt nie miał tam ochrony prawnej, ponieważ prawo nie istnieje - mówił Lisjański.

Los więźniów zakładów karnych, którzy nie są więźniami politycznymi, nie był dotychczas przedmiotem dyskusji podczas spotkań w tzw. formacie normandzkim, czyli przedstawicieli Niemiec, Francji, Rosji i Ukrainy. Ukraińskie organizacje praw człowieka zarzucają władzom w Kijowie, że zbyt mało troszczą się o tę kategorię więźniów.

(az)